poniedziałek, 25 stycznia 2016

Drimer - własna droga. Rozdział XXI

     Stali ukryci w lesie, za pniami drzew i pozbawionymi liści niższymi roślinami. Przed nimi rozciągała się otwarta przestrzeń doliny. Jedynie rzeka w oddali i pojedyncze drzewa urozmaicały ten krajobraz. No i oczywiście bizony. Wataha stała nieco wyżej od nich, na łagodnym zboczu, w którym, bliżej grzbietu górskiego, znajdowało się ich legowisko. Wiatr wiał w ich stronę, więc warunki były dla nich korzystne. Właśnie zapadła noc, ale zwierzęta i tak widziały wszystko doskonale.
     Rononowi na ułamek sekundy stanęło przed oczami inne stado roślinożerców, inna polana, inna pora dnia, nawet inna pora roku! Wspólne było tylko to, że polować będzie jego rodzina, jego najbliżsi. Nie chciał, nie mógł pozwolić, żeby te łowy skończyły się tak samo jak tamte, tak odległe, a jednak ciągle żywe w pamięci.
     Otrząsnął się. Znajdzie czas na dołowanie się przeszłością, a teraz musiał być skupiony na obecnym położeniu. Wycofał się jeszcze bardziej między drzewa, żeby żaden roślinożerca nie dostrzegł wilczej sylwetki.
     - Bizony są ciężkie - zaczął. Wszyscy patrzyli na niego z uwagą. - Pod nimi lód załamałby się w jednej chwili. Raczej chciałyby tego uniknąć, ale jeśli będą zdesperowane, zrobią to. Mróz nie jest tak duży jak podczas waszego inicjalnego polowania - zwrócił się do dwulatków - a sierść wapiti nie może się równać z tą. - Skinął na stado w dolinie. - Musimy je zatrzymać przed Silvą. Przeprawa by ich spowolniła, ale nam przysporzyłaby znacznie więcej problemów niż korzyści. Dystans jednak jest duży, więc powinno się udać. Musi się udać! - poprawił się. - Kto, jak nie wy, to zrobi?
     Przywódca mówił pouczającym tonem. Zachowywał się jak nauczyciel i właśnie tak było. Musiał przekazać im całą swoją wiedzę. To było jego zadaniem i musiał wypełnić je najlepiej jak potrafił. Jeśli nie zrobiłby tego dokładnie i zrozumiale, miałby na sumieniu kogoś z rodziny, nie wątpił w to.
     Wataha rozproszyła się wzdłuż zbocza. Znali się nawzajem tak dobrze, że do określenia strategii i ról potrzeba było zaledwie kilku słów. Wilki zaczęły schodzić do doliny, powoli okrążając roślinożerców. Miały spuszczone głowy, rozszerzone nozdrza, ale oczy cały czas wpatrzone w cel. Nic nie rozpraszało ich uwagi. Całe ciało poruszało się niemal automatycznie. Łapy same znajdowały najlepszą drogę, uszy obracały się na wszystkie strony, wyłapując parsknięcia bizonów, pobekiwanie cieląt, a jednocześnie sprawdzały, czy inne drapieżniki nie poruszają się za głośno, czy akcja nie zostanie przyspieszona przez jeden trzask gałązki pod śniegiem. Mięśnie drżały pod skórą i nie było to spowodowane przeszywającym wiatrem lecz podekscytowaniem. Na ziemi czuć było zapach potencjalnych ofiar, które wcześniej tamtędy przechodziły. Wiatr przynosił ze sobą kolejne wonie. Wilki już czuły smak świeżego mięsa. To wystarczało, żeby wszystko w nich rwało się przed siebie. Musiały jednak poprzestać na oblizywaniu warg z myślą o posiłku. Instynkt działał w dwie strony. Z jednej pchał ich do polowania, a z drugiej nakazywał ostrożność, żeby nie były to ich ostatnie łowy.
     Temu wszystkiemu przyglądali się ze zbocza Ronon i Marley.
     - Nie myśl o tym - odezwał się rudy basior. - Dobrze wiesz, że to się nie powtórzy.
     - A jak to możliwe, że jesteś taki pewny? - Odwrócił wzrok w stronę brata. - Zagwarantujesz mi to? Przyrzekniesz na własne dzieci? No właśnie - skwitował po chwili ciszy. - Tym bardziej że twoje dzieci też tam są. - Z powrotem spojrzał przed siebie. - Wtedy też wszystko zapowiadało się dobrze. Wiem też, dlaczego jesteś taki spokojny. Ty tego nie widziałeś na własne oczy.

***

     Mały wilczek siedział na pagórku poród równiny. Wokół niego rosła tylko wysoka trawa, nie było nawet drzew. Rodzina zostawiła go w najwyższym punkcie terenu, żeby był bezpieczniejszy i łatwiejszy do namierzenia. Samczyk siedział spokojnie w przeciwieństwie do swojego brata, który znalazł sobie zabawę, polegającą na staczania się z górki, ponownym wchodzeniu na szczyt i powtarzaniu wszystkiego od początku. Szczeniak ze szczytu wolał jednak uważnie obserwować poczynania watahy z wielkimi roślinożercami. Rodzice powiedzieli mu, że to bizony.

***

     Diego cały czas zerkał to w prawo, to w lewo. Po jednej stronie miał Teylę, która co chwilę się rozpraszała i podnosiła łeb, albo nawet przystawała. Basior zachodził w głowę, jak to możliwe, że ofiary jeszcze jej nie zobaczyły. Z drugiej strony szedł Orion. On z kolei pozytywnie zaskoczył kuzyna. Był bardzo skupiony, ewidentnie chciał wypaść jak najlepiej.
     Wataha utworzyła półpierścień, żeby wszystkie zwierzęta biegły w jednym kierunku. W czasie pościgu chcieli również zawrócić zwierzynę i uniemożliwić jej dotarcie do rzeki. Łatwiej było jednak powiedzieć niż zrobić. Nakłonienie rozpędzonych kilkuset kilogramów do zmiany kierunku zdaje się wręcz niemożliwe, ale wilki chciały skorzystać ze swojej liczebności. Miały nadzieję, że parzystokopytne zareagują instynktownie, chcąc uciec jak najdalej od drapieżników, a walka będzie dla nich ostatecznością. Łudziły się, że tak będzie, mimo doświadczeń przywódcy. Tak naprawdę szansa na klasyczne polowanie była niewielka.
     Bizony nie zdawały sobie sprawy ze zbliżającej się śmierci jednego z nich. Rozgarniały szeroką głową śnieg niczym pługiem, aby dostać się do ukrytej pod nim trawy. Rozeszły się na różne strony, co świadczyło o ich pewności siebie. To w grupie tkwi ich siła, tak samo jak w przypadku wilków. Pojedynczy osobnik jest w dużym niebezpieczeństwie. Takie ustawienie ofiar mogło sprawić, że spanikują i jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem.

***

     Patrzył, jak jego rodzina zrywa się do pościgu, wybiegając z ukrycia. Wcześniej osłaniał ich obszar wysokiej trawy. Odległość miedź nimi a ofiarami błyskawicznie się zmniejszała, ale roślinożercy nadal stali w miejscu, nawet gdy mogli spojrzeć drapieżnikom prosto w oczy, z bliska. Zbiły się jedynie w ciaśniejszą gromadkę, otaczając młode szczelnym kordonem. Wataha zatrzymała się. Nie tego chcieli.

***

     Wilki instynktownie wiedziały, że to już, że to ten moment. Nie potrzebowały kontaktu z innymi członkami grupy. Ruszyły właściwie w jednym momencie, prostując się dumnie, wyciągając ciało w biegu.
     Otoczyły bizony z trzech stron, tak jak zaplanowali. Nie zatrzymywali się, nie sprawdzali reakcji potencjalnych zdobyczy. Zaczęły podgryzać kolejne osobniki w tylne nogi, od głowy uzbrojonej w rogi trzymali się z daleka. Roślinożercy parskali i ryczeli na swój sposób, przerażone cielęta pobekiwały, chroniąc się u boku matek, a ponad tym wszystkim rozbrzmiewało głębokie warczenie drapieżników.
     Ofiary nie zdążyły wystarczająco szybko zebrać się razem. Najzwinniejsze wilki wbiegły między nich. Taht, Kida, Karo, Saba i Misty byli wręcz otoczeni przez coraz bardziej panikujące stworzenia, chociaż w tej chwili nie musieli wiele robić. Wystarczyła sama ich obecność, zapach, aby wywołać popłoch.
     Nagle między ciałami bizonów pojawiła się kolejna biała sylwetka, niknąca na tle śniegu. Długie futro połączone z szybkimi manewrami sprawiały, że wyglądała jak duch wilka, który wrócił z zaświatów, żeby ostatni raz zapolować. Ale to nie był duch, tylko Meira.
     Ronon zerwał się z miejsca. W głowie, w swoich myślach, słyszał krzyk ,,nie!'', nie wiedział nawet, czy były to tylko myśli czy po dolinie poniósł się jego żałosny skowyt. Tym razem nie fizyczne rany sprawiały ból, ale wspomnienia i strach.

***

     Wataha przez jakiś czas krążyła wokół ofiar. Nie było słabszego miejsca, luki, dzięki której mogliby jakoś zacząć i rozproszyć zwierzynę. Powoli poszczególni członkowie zaczęli się niecierpliwić, szczególnie najmłodsze pokolenie. Bren pierwszy się wyłamał, zresztą zawsze do wszystkiego był pierwszy. Nie słuchał ostrzeżeń dorosłych, błagań rodziców, aby nie robił głupstw. Umysł roczniaka nie umiał myśleć o konsekwencjach, bo przecież co się mogło stać? Jakby była taka potrzeba, stanąłby do walki z całym światem, czym dla niego był jeden bizon, nawet jeśli koło niego stało kilkanaście innych?
     Skoczył do gardła najbliższego osobnika. Jego reakcja była błyskawiczna. Samiec, trzymający w zębach tak naprawdę gęstą sierść a nie szyję bizona, został zrzucony na ziemię, prosto pod racice niedoszłej zdobyczy. Gdyby tego było mało, krowa wzięła go na rogi i wyrzuciła wysoko w powietrze. Wilk upadł kilka metrów dalej. Cała ta sytuacja trwała ułamki sekund, Bren nie zdążył nawet pisnąć.

***

     Przywódca popędził w dół zbocza. Nie myślał o tym, że któryś z biegających wszędzie bizonów może go stratować. Jego celem była córka, która sprzeciwiła się wcześniejszym ustaleniom i wzięła udział w polowaniu. Wcześniej wymógł na najmłodszych dzieciach, że będą jedynie obserwować, z bliska, ale poza zasięgiem roślinożerców. Dzięki temu miał być spokojny o ich życie.
     Przypadł do białej wadery, złapał ją za skórę na karku i chciał wyciągnąć poza niebezpieczny teren. Ta jednak nie miała problemu z uwolnieniem się, tym bardziej, że samiec nie trzymał mocno i nie był jeszcze w pełni sił.
     - Tato! Co ty robisz?! - syknęła z irytacją, cały czas wodząc wzrokiem za parzystokopytnymi.
     - Miało cię tu nie być! - On nie rozglądał się na boki, chociaż musiał walczyć z instynktem. Czuł zapach ofiar, widział ruch wokół siebie. Musiał jednak skupić się na córce. - Obiecałaś!
     - Dlaczego nagle nas odsuwasz od polowań?! Kuzyni i starsze rodzeństwo polowało w moim wieku, opowiadali mi.
     - Ale nie polowali na bizony.
     - Ale do tej pory w dolinie nie było bizonów, więc ciężko, żeby na nie polowali. Do tej pory ani razu nie pozwoliłeś nam uczestniczyć w żadnych łowach od początku do końca. Może Solo i Teyli to odpowiada, on woli tropić, ona ścigać, a ja nie chcę poprzestawać na tym. Chcę czuć adrenalinę przy siłowaniu się ze zdobyczą, chcę kończyć polowania jak Karo, Shadow i ty! Czuję, że w tym zadaniu się odnajdę. Jestem silna i mniejsza od was, basiorów, przez co mogę lepiej unikać ciosów wapiti. - Nie musiała tłumaczyć, o jaką sytuację jej chodziło. W tamtym momencie bardzo blisko nich przebiegł jeden bizon, wystarczyło tylko lekko się przesunąć, a stratowałby ich. - Tato, to nie jest odpowiednie miejsce ani czas, żeby się kłócić - mówiła szybko. - Odejdź na bok, bo może ci się coś stać...
     - Mi? - przerwał samiczce.
     - Tak, tato, tobie. Nie bez powodu miałeś siedzieć na zboczu, z wujkiem. Nie chcemy cię tak łatwo stracić.
     Nie czekała na jakąkolwiek reakcję. Uciekła w stronę oddalających się członków rodziny, którzy w całym tym zamieszaniu wybrała ofiarę i oddzielili ją od reszty. Część wilków miała pilnować stada i zajmować ich tak, żeby nie mieli czasu iść na ratunek towarzyszce, a pozostali zajęli się głównym etapem polowania. Meira ostatecznie zdecydowała, że nie dołączy do najmłodszej siostry i brata, ale weźmie udział w zabijaniu zdobyczy. Musiała udowodnić tacie i wszystkim innym, że nie jest dzieckiem, dlatego nie muszą jej tak traktować.
     Za to Ronon stał jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu. W głowie nadal słyszał słowa Meiry, ale nie te o nim, tylko o polowaniach. O tym, że chce brać w nich większą rolę, chce atakować ze starszymi. Nie rozumiała, dlaczego tylko ją, Sola i Teylę tak izoluje. Odpowiedź była prosta: bo wypierane tyle lat wspomnienia w jednej chwili powróciły i od tamtego czasu nie chcą go opuścić.

***

     Samczyk widział całą sytuację z odległości kilkuset metrów. Nie rozumiał wszystkiego, nie wiedział, co dokładnie się stało, ale wystarczyła mu reakcja watahy. Wszystkie wilki w jednej chwili przerwały wykonywane czynności, porzuciły bizony, które natychmiast z tego skorzystały i odbiegły. Nastała zupełna cisza. Drapieżnikom wydawało się, że nawet ptaki przestały śpiewać.

***

     Wybór watahy padł na krowę z cielakiem. Była ona już stara, przez co także wolniejsza i mniej zwrotna, ale nie mniej niebezpieczna. Chęć ochrony dziecka dawała jej dodatkową siłę, ale była jednocześnie jej słabością. Nie mogła szybko skierować się w stronę stada, bo młody mógłby nie nadążyć, była to przecież jego pierwsza zima.
     Mimo że drapieżniki się podzieliły, wokół przyszłej zdobyczy znalazło się dziewięć zwierząt. Nieraz tyle liczy cała wataha, a wtedy również muszą sobie radzić podczas łowów. Liczebność Drimerów w takich sytuacjach była ogromnym ułatwieniem.
     Samica bizona nie miała szans na ucieczkę. Taht, Kad, Nora, Ramira, Shadow, Karo, Meira, a nawet Orion i Roy, którzy sami się do tej roli zgłosili, co wszystkich zdziwiło, otoczyli ją i małego z każdej strony. Jeszcze w czasie drogi ustalili, jak będą atakować. Ronon ostrzegał ich, żeby nie rzucać się od przodu, co zwykle jest najbardziej śmiercionośną strategią. Należało ranić tylną część ciała, pokrytą krótszą sierścią i oddaloną od rogów, aż zwierzę się nie podda i położy na ziemi. Takie zachowanie mogło wydawać się okrutne, ale wilki również nie chciały zginąć. Cena jednego życia za zaspokojenie głodu ich osiemnastki na kolejny tydzień.
     Napastnicy atakowali w uporządkowany sposób. Osobniki znajdujące się za krową szybko ją kąsały w nogi, zad, po czym cofali się do tyłu w momencie, kiedy ofiara odwracała się do nich. Wtedy przychodziła kolej tych, którzy w tamtej chwili stali z tyłu roślinożercy, i tak w kółko.
     Nie zdawali sobie sprawy, ile trawa ta nietypowa walka, dopóki nad horyzontem nie pojawiły się pierwsze promienie słońca. Zdawało się, że popchnęło ich ono do pewniejszych kroków.
     Stado ofiary odeszło dalej, po kilku godzinach zrozumieli chyba swoje fatalne położenie. Nie mieli szans uratować towarzyszki. Reszta watahy natychmiast zmieniła obiekt zainteresowania. Gdy tylko znaleźli się przy krowie, ta powiodła po nich wzrokiem. Zobaczyła oddalone bizony i umarł w niej duch walki. Ugieły się pod nią przednie, a następnie tylne nogi. Padła na ziemię. Pod nią prawie nie było śniegu, ponieważ doszczętnie go stratowała. Wilki natychmiast przypadły do niej. Śmiertelne ugryzienie zadał Shadow, potrzeba tu było siły basiora. Karo stał z tyłu, nie miał wielkiego udziału w tym polowaniu. Nadal był rozkojarzony, wolał nie ryzykować.
     Drapieżniki odetchnęły z ulgą. Polowanie się udało, przez jakiś czas nie będą musieli się martwić, jak zaspokoić głód. Dodatkowo wszystko odbyło się na ich terytorium, więc byli bezpieczni, nikt nie przegoni ich znad zdobyczy. Już mieli rzucić się do jedzenia, gdy koło nich coś zabeczało. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Cielę biegało obok nich i nawoływało matkę.
     - Co z nim zrobimy? Wróci do rodziny? - zapytała Teyla.
     - Prędzej ściągnie nam ich na głowę - odpowiedział Ronon, który właśnie zbliżał się do zdobyczy razem z Marley'em. - Zresztą i tak by nie przeżył. Oni nie dokarmiają nieswoich młodych.
     - Niech dzieciaki się nim zajmą, muszą się uczyć - zauważyła Kida.
     - Że my? - Do Sola jako pierwszego dotarł sens słów siostry.
     - Nie! Jesteście za młodzi! - warknął przywódca z niespodziewaną agresywnością.
     - Co ty mówisz? - Taht była zdezorientowana. Jej partner potrafił być nadopiekuńczy, ale od usłyszenia o bizonach w dolinie był ciągle pogrążony we własnych myślach.
     - Czui, nie możesz ciągle...
     - Nie odzywaj się! - Siwo-czarny samiec przestawał panować nad sobą. - Nie pozwolę wam zbliżyć się na tyle do żywego bizona, nawet pozornie niegroźnego! - Skoczył naprzód, tak że mały roślinożerca stał za nim. Nawet nie uciekł, zapach matki pomiędzy zapachem wilków mu na to nie pozwalał.
     - Ale ja nie będę czekać na twoje pozwolenie!
     Meira zręcznie ominęła ojca. Skoczyła na cielaka, przewróciła go i złapała za gardło. Gdy upewniła się, że jej ofiara nie żyje, podniosła głowę i oblizała wargi z krwi.
     Przyciągnęła uwagę stada tylko na chwilę.
     - Dlaczego tak się zachowujesz?! Powiedz to w końcu, zamiast wyżywać się na nas wszystkich!
     Basior gdyby nigdy nic zaczął opowiadać pewną historię. O małym wilczku, który siedział na pagórku wśród wysokiej trawy. O bracie, który bawił się obok niego. O tym, że szczeniaka ze szczytu bardziej interesowało polowanie. O tym, jak był on świadkiem śmierci innego wilka, spowodowaną przez bizona.
     - To nie wszystko. - Diego bardziej twierdził niż zgadywał.
     - To ja byłem tym szczeniakiem, a zabity wilk, Bren, był moim... - Spojrzał na Marley'a. - Naszym bratem. Za to ja na własne oczy widziałem jego śmierć.

***

     - Marley! Marley! - Ronon nie odwrócił wzroku od doliny. Patrzył, jak jego rodzina otacza leżącego na ziemi rocznego samczyka. Nie ruszał się on. - Przestań się wygłupiać, nie powinieneś. Przynajmniej nie teraz.
     - Dlaczego? - Rudy szczeniak błyskawicznie znalazł się na szczycie pagórka.
     - Dlatego że właśnie straciliśmy brata.

______________
     Po tak długiej przerwie, która zakrawa o zawieszenie, to ja już nie wiem, co mam napisać. Mam tylko nadzieję, że nie wszyscy skreślili Drimer. Ponad trzy miesiące to dużo, bardzo dużo. Najpierw był rozdział do Wytropić przyszłość, potem shot do antologii świątecznej, teraz szukanie ludzi do antologii walentynkowej dopiero co się skończyło. Po drodze było też kilka innych rzeczy, które zajmowały moje myśli bardziej niż pisanie. Niestety, ale muszę już ostrzec, następny rozdział będzie dopiero w marcu. Ogólnie bardziej będę się skupiać na tej drugiej historii.
     Rozdział napisałam trochę inaczej niż zwykle, bo wykorzystałam retrospekcję zamiast typowej opowieści bohatera. Myślę, że wyszło to nawet dobrze. A jeśli chodzi o całość, sami ocenicie.

Pobudzająca blog do życia (przed kolejną przerwą...)
Akti