czwartek, 24 września 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XVII

     Większość samic po jakimś czasie rozeszła się w sobie tylko znanych kierunkach. Przed jaskinią została Kida. Jako jedyna nie miała większej ochoty do żartów, mimo to czasem włączała się do rozmów. Jej myśli ciągle krążyły wokół Ronona i jego stanu. Po powrocie z polowania długo nie mogła zasnąć. Słyszała więc jego skowyty i ciężki, urywany oddech. Nie umiała sobie wyobrazić, co czuł... I tak szczerze, to nie chciała. Wiedziała, że by ją to przerosło. Podziwiała ojca z tego powodu. Nigdy nie skarżył się na swoje niedogodności i dolegliwości... Wszystko robił w taki sposób, aby to na niego spadło największe ryzyko. Niektórzy mogą nazwać to głupią brawurą i chęcią pokazania własnych umiejętności, że niby bez niego by sobie nie poradzili. Tak jednak mogli powiedzieć tylko ci, którzy go nie znali, albo nie chcieli znać. Albo ci, którzy nie rozumieją zasad życia w watasze...
     Stado to rodzina i nie chodzi tu tylko o więzy krwi. Członkowie grupy są w stanie oddać życie za siebie nawzajem, tu nie ma działania na własną rękę. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, tak w najłatwiejszy sposób można to wyjaśnić. Wilki w grupie łączą najsilniejsze z możliwych relacji i nie chodzi tu o przyjaźni, bo nawet ją może zerwać głupia plotka, pomówienie, chwilowa utrata kontaktu... Tutaj chodzi o miłość, nie w każdym przypadku tę romantyczną, ale zawsze braterską. To dlatego Ronon rzucił się do gardła wapiti. Ta część polowania jest najbardziej niebezpieczna, bo może skutkować obrażeniami, tak jak w tym przypadku. Racice jeleni to ich największa broń. Same są dość lekkiej budowy, nie mogą polegać na swoim ciężarze, jak robią to bizony. Każdy gatunek roślinożerców ma inną taktykę, wapiti kopią, zarówno tylnymi jak i przednimi nogami. Te przednie są może nawet bardziej niebezpieczne, bo ofiara wie, gdzie uderzyć. Dodatkowo byki mają swoje poroża, które w okresie godowym, po ich uprzednim zrzuceniu i wyrośnięciu nowych, są ostre i zabójcze. Dodatkowo im starszy byk, tym większe poroże, a starszy byk równa się większe doświadczenie. Zdawałoby się, że roślinożercy są bezbronni, jednak tak nie jest. Samotny osobnik nigdy by sobie z nimi nie poradził, to po to istnieją watahy. Wilki nie są tak silne jak niedźwiedzie ani nie mają pazurów pumy, które pomagają im w chodzeniu po drzewach i przytrzymywaniu zdobyczy. Ich siła to stado, a broń to zabójcze szczęki. W ten sposób wykorzystują wszystkie swoje atuty, a stado liczące osiemnaście osobników, tak jak Drimer, mogło zdawać się niepokonane. Jednak z powodu tej liczebności pojawiał się kolejny problem. Pożywienie. Wszyscy już wiedzieli, że nie jest wesoło. Zostali nawet zmuszeni do wejścia na obce terytorium! Tym razem może i się udało, ale co będzie później? Za dwa dni? Trzy? Grupa jest duża, jedna krowa do podziału na tyle wygłodzonych wilków to mało. Zresztą zima wdaje się we znaki nie tylko drapieżnikom. Gruba warstwa śniegu utrudnia zwierzynie znalezienie choć odrobiny trawy czy porostów. Wapiti, którą zjedli, była dość chuda. Warstwa tłuszczu prawie nie istniała, organizm spalił go w poszukiwaniu dodatkowych składników odżywczych. Jeśli śnieg nie stopnieje, to nie dość, że roślinożercy nie zejdą do doliny, a jeszcze sami zaczną głodować i padać, a śmierć ofiar to śmierć ich myśliwych...
     Nie tylko Kidę naszło na rozmyślania, ale również Taht. W sumie była w idealnym położeniu, aby dać myślom odpłynąć. Wadera nadal leżała z łbem partnera opartym na jej boku. Tak jak mówiła jakiś czas wcześniej jej niebieskooka córka, bała się ruszyć. Nie chciała obudzić Ronona, ani zmusić go do zmiany pozycji. Długo się męczył i krótko spał, a nawet wtedy cicho skamlał. Wilczyca czuła obezwładniającą bezradność.
     Czas mijał, a przywódczyni nadal trwała w tej samej pozycji. W końcu stało się to nie do zniesienia. Łapy jej zdrętwiały, ale najbardziej irytowało ją leżenie w bezruchu. Całe ciało krzyczało, aby przesunęła się choć odrobinę! Przekręciła! Mięśnie jej drżały. Nie mogła wytrzymać. Musiała się ruszyć. Choć trochę...
     Chciała delikatnie obrócić się na bok, ale Ronon natychmiast podniósł łeb.
     - Przepraszam... Obudziłam cię?
     - Już dawno nie spałem. Po prostu nie chciałem, żebyś się martwiła. No wstawaj - nakłonił partnerkę. Ta natychmiast poderwała się z ziemi i przeciągnęła. Basior także chciał się podnieść...
     - Co ty robisz? Leż.
     Samiec nie posłuchał. Wstrzymał powietrze, aby dodatkowo nie nadwyrężać żeber, po czym jednym ruchem stanął na własnych łapach. Wiedział, że im szybciej to zrobi, tym mniej zaboli.
     - Jeszcze raz się pytam, po co ty się ruszasz? - ponownie zapytała czarna wilczyca. - Chcesz udawać wielkiego niezniszczalnego?!
     - Taht ma rację - powiedział Marley, który w tej chwili podszedł do przywódców. Przez cały czas leżał po drugiej stronie jaskini, więc wszystko widział i słyszał. - Możesz mnie brać za dowód.
     - Nie chcę nikogo udawać. Po prostu muszę... wyjść. I pójdę nad rzekę, bo chce mi się pić.
     - Nigdzie nie pójdziesz sam - ostrzegła wadera.
     - Ale nie pójdę też z tobą. Jesteś zmęczona - wytłumaczył szybko, aby nikt mu nie przerwał.
     - Więc z kim? W jaskini zostaliśmy tylko my. - Taht przeniosła wzrok z Ronona na jego brata. - Wszyscy się gdzieś wynieśli.
     - A może... - zaczął siwo-czarny basior. Nagle spostrzegł jakiś ruch w wejściu do legowiska. - Moon! - zawołał białą wilczycę, bo to ją zauważył.
     - Tak? Coś chcesz, wujku? - Samica podeszła bliżej.
     - Poszłabyś ze mną nad Silvę? Ciocia Taht uważa, że potrzebny mi jest opiekun. - Spróbował się zaśmiać, ale natychmiast przerwał i skrzywił się.
     - Właśnie dlatego nie chcę cię puścić samego i dobrze o tym wiesz. Jesteś słaby i ktoś rozsądny musi cię pilnować. - Obróciła się w stronę Moon i skinęła na nią. Dwuletnia wadera urosła w duchu. Nie codziennie słyszy się taki komplement.
     - Przestań się gorączkować. Odpocznij, jak mnie nie będzie. - Ronon spojrzał w lodowoniebieskie oczy partnerki. Znał ją na tyle, aby zobaczyć kryjące się w nich zmęczenie.
     - Nie uda mi się. - Wadera była bliska płaczu.
     - Spróbuj, żebym ja nie musiał martwić się o ciebie. - Podszedł do partnerki i przytulił ją. Wilczyca skamieniała. Pamiętała, jak basior zareagował na jej dotyk jeszcze tej nocy. Teraz nie mogło być lepiej, minęło zaledwie kilka godzin. Żeby podnieść ją na duchu, sam skazywał się na ból.
     Basior odsunął się od wadery, a ta odwróciła łeb. Nie chciała, aby Ronon zobaczył łzy zbierające się w jej oczach.
     - Idźcie już. Ja spróbuję się położyć.
     Moon wyszła pierwsza, za nią samiec alfa. Ten, tuż za jaskinią zniknął na chwilę w gołych zimą krzakach, aby załatwić swoje sprawy... Wyszedł chwilę później i ruszył, już razem z białą wilczycą, w kierunku rzeki.
     Samica po jakimś czasie zapomniała, że z kimś idzie. Zaczęła przyspieszać i podbiegać co parę metrów. Bardzo interesował ją śnieg, który był mniej zbity niż zwykle i łapy bardziej się w nim zapadały. Sprawdzała więc, czy jest tak tylko w tym miejscu, czy kawałek dalej także. Po kilku minutach otaczającą ją ciszę przerwał głos Ronona:
     - Czy... mogłabyś nieco zwolnić?
     Wadera odwróciła się za siebie i zobaczyła, że basior został kilkanaście metrów w tyle. Natychmiast cofnęła się do niego i dalej szła już jego tempem.
     - Przepraszam, wujku... Zajęłam się...
     - No właśnie? Czym się zajęłaś? - Ronon chciał jakoś zagadać do bratanicy. Wtedy już by mu nie ,,uciekła'', i droga szybciej by minęła.
     - Śnieg jest inny niż wczoraj. Jakby... Rzadszy? Zdaje mi się, że wreszcie zaczyna topnieć.
     Wilk zmrużył oczy i spojrzał w niebo, w stronę słońca. Nie zwrócił na to wcześniej uwagi, ale rzeczywiście, było ciepłej niż jeszcze poprzedniego dnia. Jeśli okazałoby się to prawdą i warstwa białego puchu zaczęła powoli znikać, to wataha byłaby uratowana. W ciągu kilku dni przełęcze stałyby się łatwiejsze do przejścia i jakieś stado wapiti na pewno by z tego skorzystało. Przywódca poczuł ulgę, że sytuacja jego rodziny może się w najbliższym czasie odmienić i to wreszcie na lepsze.
     - A... Skoro jesteś taka spostrzegawcza, to co sądzisz o naszych potencjalnych przywódcach? - Ronon chciał poznać także opinię rówieśników jego dzieci, żeby wybadać ich zdanie na ten temat.
     - Po prostu mam posłużyć za cichego doradcę. - Zaśmiała się. - Czyli te narady jakiś czas temu jeszcze nic nie dały?
     - Jakie narady? - Basior próbował udawać głupka. Przecież dobrze się kryli z tematem rozmów. Nikogo z młodzieży nie było wtedy w jaskini. - Nie wiem, o co ci chodzi. - Spuścił łeb i patrzył na swoje łapy, aby oczy nie zdradziły tego kłamstwa.
     - Wujek, nie ładnie tak oszukiwać. - Już miała szturchnąć go w bok, jak zawsze, gdy się przekomarzali, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. - Odwracanie wzroku, żeby ukryć prawdę, to zabieg stary jak świat. Zresztą... O czym możecie rozmawiać pod naszą nieobecność? Tylko o nas. Wystarczy połączyć fakty, że część przyszłych pretendentów do przywództwa uzyskała pełnoletniość i wszystko jasne.
     - Tylko ty te fakty połączyłaś czy...
     - Wszyscy. W końcu zaczęliśmy specjalnie wychodzić razem na półkę skalną albo gdzieś na spacer, żebyście mieli spokojne warunki do tych debat.
     - Jednak jesteście zbyt spostrzegawczy. - Samiec uśmiechnął się. Na nic więcej nie mógł sobie pozwolić. - Więc, skoro i tak o wszystkim już wiesz, to tak, chciałbym żebyś podzieliła się ze mną własnymi przemyśleniami na ten temat. Zdanie waszego pokolenia jest równie ważne.
     - Tylko że my nie mamy doświadczenia.
     - Ale macie otwarte umysły. Patrzycie na świat inaczej, widzicie rzeczy, których nie zauważają tacy starcy jak ja.
     - Bez przesady. - Znowu się zaśmiała. - Jeszcze trochę do miana starców wam brakuje.
     - Dobrze wiedzieć. Więc jak? Zdradzisz, co myślisz? W sumie nie tylko ty, ale twoje rodzeństwo i kuzyni.
     - Był taki wieczór, kiedy obstawialiśmy, kto zostanie wybrany, ale wtedy bardziej myśleliśmy o waszych typach. Sami nigdy nie deklarowaliśmy się z własnymi faworytami... Dlatego nie wiem, co myślą inni. Wiem tylko, co myślę ja. Nie ma jednego oczywistego wyboru, do czego pewnie już doszliście. Jakby z każdego zabrać jego najlepsze cechy, powstałby kandydat idealny, ale nie jest to możliwe. Myślę, że przyszły przywódca powinien być taki jak wy - ty, wujku, i ciocia. Równoważycie się wzajemnie, ale macie idealne cechy. Umiecie zarówno martwić się o nas, jak i postawić nas do pionu, a są tacy, na których tylko to działa. Co do kandydatów... Bądźmy szczerzy, pewne jest tylko jedno - przywódcą nie powinien zostać Shadow. Nie żebym do niego coś miała, nie zalazł mi za skórę, ale widzę, jak się zachowuje. On za bardzo pragnie tej władzy. Owszem, umiałby trzymać poddanych w ryzach, tylko właśnie... Poddanych, nie przyjaciół czy rodzinę. To byliby jego poddani. Może się zmieni, a może zmieniłby się właśnie po zostaniu alfą, nie wiem. Ale chyba wszyscy wiedzą, że za jego panowania to już nie byłoby to samo Drimer. - Moon zamilkła i spojrzała na wuja. Tak naprawdę nie wiedziała, jak zareaguje na tę wypowiedź, bo równie dobrze mógł ją odebrać jako krytykę. W końcu mowa była o jego synu, to tak, jakby zarzucała Rononowi, że go źle wychował.
     - Nie będę udawał, że tego nie widzę... Ale nie chcę przenosić na ciebie moich problemów. Powiedz lepiej, co myślisz o innych. - Basior po części powiedział prawdę. Nie chciał zdradzać Moon własnych żali na temat Shadowa, nie powinna tego słyszeć. W końcu będzie musiała z nim żyć jeszcze przez wiele lat, chyba że czarny samiec zdecyduje się odejść... W każdym razie ucięcie tematu przez przywódcę miało też inny cel. Wilk chciał nakłonić bratanicę do mówienia, aby sam nie musiał tego robić. Przy głębszych oddechach nocne obrażenia dawały o sobie znać.
     - Naprawdę nie wiem... Z jednej strony mamy naszego zabijakę, a z drugiej Oriona... - Biała wadera znowu spojrzała na siwo-czarnego basiora, czy ma coś przeciwko tym słowom. - Ja nie wiem jak on jeszcze żyje. Tyle razy, ile się wywalił... - Zaśmiała się głośno. - Według mnie odpada i wątpię, żeby wujek miał inne zdanie. - Ronon przytaknął, bo przecież kłamstwo w tym przypadku było żałosnym posunięciem. - Diego, naukowiec od grzybków. - Znowu śmiech. - Chociaż... Może jakby tak wszystkich nimi nakarmił, to łatwiej by się nimi rządziło. Mówiąc serio, chyba nie umiałby zapanować nad stadem ani zyskać ich szacunku. Kida... - Zamilkła na chwilę. Po głębszym zastanowieniu kontynuowała. - Teoretycznie się nadaje. Jak trzeba, to umie postawić na swoim i jest troskliwa jak ciocia. Ale jest też dość niezdecydowana w nowych sytuacjach. Nie wiem, czy udałoby jej się odnaleźć w roli przywódcy. Znaczy, kiedyś na pewno by to nastąpiło, ale nie wiem kiedy. W tym czasie sytuację mógłby wykorzystać Shadow i... No wiadomo, co byłoby wtedy. A Saba... Jakoś z żadnej strony nie widzę jej w roli alfy. Nie jest wystarczająco poważna i ogarnięta. - Waderze na myśl natychmiast przyszedł wieczór, kiedy wspomniana kuzynka wraz z Misty i Teylą trafiły na ,,halucynkową polanę''. Pierwsze słowa, jakie padły wtedy z ust bursztynookiej brzmiały: Ja tego nie jadłam, to tak jakoś na odległość zadziałało... Wilczyca krztusiła się śmiechem, ale w ostatniej chwili przywołała się do porządku. Co by sobie o niej pomyślał wujek? Pewnie, że zgłupiała i śmieje się z niczego. Wolała zaoszczędzić sobie takiej opinii. Na powrót przybrała poważny ton i mówiła dalej. - Z Teylą sprawa wygląda podobnie... Meira jest tak tajemnicza, że nie umiem jej do końca określić. Wiem tylko, że trzyma z Shadowem, a to stawia ją w niezbyt dobrym świetle... Został jeszcze tylko Solo. On także mógłby być potencjalnym następcą. Spokojny, sprawiedliwy, szczery... - W tamtej chwili przypomniała sobie, jak oszukał rodziców, że będą nocować w lesie, ale nie powiedział już dlaczego... Ronon mógł sobie o tym przypomnieć, więc natychmiast podała nową cechę. - No i zawsze jest za pokojowym rozwiązywaniu konfliktów! Ale może zmienić się jeszcze kilka razy, zanim dorośnie i to tyczy się całej trójki szczeniaków.
     Moon nareszcie zamilkła. Wymieniła i oceniła już wszystkich. O dziwo wyszło jej to nadzwyczaj naturalnie. Mówiła to, co myślała i nawet nie zauważyła, kiedy razem z Rononem zbliżyli się do Silvy. Od brzegu dzieliło ich już zaledwie sto metrów. Nagle, po drugiej stronie rzeki ukazała się wilcza sylwetka. Po chwili na skupienie wzroku, Ronon rozpoznał w niej Kara. Towarzysząca mu wilczyca także go zauważyła chwilę później.
     - Wujku... - zaczęła nieśmiało. - Czy mógłbyś nie mówić mu - wskazała nosem brata zbliżającego się coraz bardziej - o tej...
     - Rozmowie? - dokończył za bratanicę. - Jasne, masz to jak w banku. - Oczywiste było, że wilczyca nie chciała w oczach rówieśników wyjść na kapusia czy lizusa.
     Siwo-czarny samiec wraz z Moon dotarli do rzeki w tym samym momencie co Karo, tyle że z dwóch różnych stron. Dwulatek wszedł powolnym krokiem na lód. Widać było, że jest zmęczony. Tym razem przedłużył swój codzienny trening. Zwykle nie biegał aż na drugi brzeg Silvy. Ronon już miał się napić, ponieważ znalazł mały przerębel przy samym brzegu, ale nastawił uszu. Wadera, widząc to, zrobiła to samo. Początkowo nie słyszeli nic. Basior już myślał, że tylko mu się zdawało, ale dźwięk się powtórzył. Głuchy trzask, za którym rozległy się następne. Przywódca natychmiast zrozumiał, skąd pochodzą.
     - Karo! - krzyknął z całej siły. - Uciekaj! Biegiem!

_______________
Znowu dodaję po dość długiej przerwie... Może dlatego, że ostatnio mało pisałam, a chcę, żeby nowy rozdział był już gotowy, kiedy skończy mi się ten zapas, który mam w tej chwili, czyli 2 rozdziały. Teraz jestem już pewna, że się z nim wyrobię, więc dodaję.
Zdaje mi się, że ten rozdział jest najdłuższy w Drimer, jak na tę chwilę, ale mogę się mylić. W końcu pisałam go już jakiś czas temu. Później to sprawdzę na komputerze i jeśli jest inaczej, to zmienię tę informację xD
Zastanawiam się, czy nie za bardzo skupiłam się na Rononie, czy to ciągłe przypominanie i nawiązywanie do jego obrażeń nie jest żałosne... Ale jestem strasznie cięta na to, że komuś coś się w książce/filmie stało, a zaraz zachowuje się jakby był zdrów jak ryba... Więc staram się żeby u mnie nie było takich sytuacji.
Jak myślicie... Co się stało? Chodzi mi o końcówkę ;)

Walcząca z leniem
Akti

wtorek, 15 września 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XVI

     Bracia zeszli z półki skalnej na ziemię. Swojej decyzji o odejściu z watahy zdecydowali się nikomu nie mówić, jak ustalili początkowo. Nie dało się jednak ukryć tego, że idą obok siebie, bez kłótni, a nawet z uśmiechem. Szeptali coś jeszcze między sobą. Orion nie czekał na nich na dole. Rzeczywiście posłuchał i wrócił do jaskini.
     - Ja idę pobiegać - zakomunikował Karo. - Dzisiaj jeszcze ciesz się słodkim lenistwem. Jutro idziesz ze mną. - Zaśmiał się łobuzersko i popędził przed siebie.
     - Ale... - nie zdążył dokończyć Roy. Wodził jeszcze wzrokiem za znikającą między drzewami sylwetką biało-siwego basiora, po czym jego uwagę przykuła siedząca nieopodal Meira. Widywał ją prawie co ranek, zapatrzoną w dal. Nigdy się na to nie odważył, ale przecież postanowił sobie, że będzie walczył z własnymi blokadami. Podszedł do młodszej kuzynki. - Co tam widzisz?
     - Wszystko, co chcę, a tobie nic do tego.
     - Przestań... Nie wmówisz mi, że jesteś taka opryskliwa z natury. Każdy ma swoje maski...
     - Jeśli ty masz jakąś maskę, to ją załóż, może nie będziesz mógł mówić i dasz mi wreszcie spokój.
     - Odezwałem się dopiero dwa razy... No teraz już trzy, więc jakie wreszcie?
     -  O trzy razy za dużo. - Zamilkła na chwilę, jakby znów pogrążyła się we własnym świecie.
     Samiczka trwała tak przez kilka minut, a Roy się jej uważnie przyglądał. Nie była duża, ale długa sierść dawała inne wrażenie. Jeszcze nieco urośnie przez najbliższy rok. Największą tajemnicą były jej oczy, czarne jak noc, nieprzeniknione, a jednocześnie bystre i czujne. Basior zastanawiał się, czy ktokolwiek odkryje sekret tych oczu, bo to, że coś się w nich kryje, było oczywiste. Niestety wadera sama odcinała się od innych. Jedynym członkiem watahy, którego z własnej woli tolerowała, był Shadow. Roy nie był pewny, czy to towarzystwo pozytywnie na nią wpływało. Z drugiej strony czarny wilk także szukał jej obecności... Dwoje samotników zniechęcających wszystkich wkoło do znajomości z nimi, a trzymają się razem. No w sumie są rodzeństwem, więc nie powinno to nikogo dziwić, ale brązowemu wilkowi coś to przypominało - relacje jego i Kara. Może Shadow jest takim samym wzorem dla Meiry i młoda wadera także stara się do niego upodobnić? Chociaż... Albo bardzo dobrze jej to się udaje, albo nie musi nic udawać, bo jest taka sama jak on. Ten sam cięty język i lekceważenie wszystkiego dookoła. Mimo wszystko Roy nie wierzył, aby to była cała Meira. Czuł, że wewnątrz znalazłby zupełnie inną wilczycę, mimo ogólnej opinii jaką miała.
     - Jeszcze tu jesteś?! - Samiczka przerwała rozmyślania kuzyna. - Masz do dyspozycji całą dolinę a musiałeś usiąść akurat koło mnie?! - Wydała z siebie cichy pomruk i lekko odsłoniła zęby. Nie chciała towarzystwa, przecież gdyby miała ochotę na rozmowę, to by się do kogoś po prostu odezwała. Co miała zrobić, gdy półka skalna ponad jaskinią była zajęta? Usiadła sobie przed legowiskiem, ale chciała pobyć sama! Czy tak trudno to zrozumieć?!
     - No dobrze, dobrze... Nie denerwuj się tak... - Wilk odskoczył od kuzynki. Stare nawyki jednak pozostały. Odwrócił się i wracał już do jaskini, gdy zobaczył wychodzące z niej Teylę i Misty. Wadery minęły go i skierowały się w stronę Meiry. Basior odwrócił się i odezwał do samic będących bliżej niego. - Jeśli wam życie miłe, to radzę zmienić kierunek. Panna jest dziś nie w sosie. - Bez czekania na odpowiedź, z powrotem ruszył do legowiska.
     Wilczyce stanęły jak zamurowane. Roy serwujący takie teksty?! Przecież to niemożliwe, on zwykle nawet słowa nie wyksztusił, a teraz? Coś tu było nie tak.
     - Ej, a ty nie wiesz, co mu się stało? - rzuciła Misty do siedzącej za nią Meiry, nadal patrząc na wejście do groty, w którym zniknął brązowy basior.
     - Nie no... Teraz wy?! Czy tu się nie da pobyć samemu? - Biała wadera spuściła łeb w rezygnacji.
     - To wiesz coś czy nie? - Tym razem pytanie zadała Teyla, gapiąca się w to samo miejsce co jej ruda towarzyszka.
     - A co ja, wyrocznia? - Wilczyca w końcu odwróciła głowę w stronę stojących parę metrów za nią samic. - Kara się spytajcie, razem schodzili dzisiaj rano z półki skalnej. Spędzili tam chyba kilka godzin, przez co ja teraz nie mam spokoju. - Ostatnią cześć wypowiedzi, mówiącą o niej, celowo mocniej zaakcentowała.
     - Kara? - krzyknęły obie wilczyce, i błyskawicznie odwróciły się do wadery, która podała im tę niesamowitą informację.
     - Przecież oni się nie cierpią. Znaczy... Roy od małego uwielbiał brata, ale bez wzajemności, łagodnie mówiąc. - Misty podeszła do Meiry i usiadła z jej prawej strony. Biała samica przewróciła oczami.
     - A zauważyłyście jak Roy dzisiaj się do nas odezwał? Nawet zażartował! - zauważyła Teyla i powtórzyła ruch rudej towarzyszki, ale zajęła miejsce przy drugim boku siostry.
      - No, patrząc pod tym kątem... Sam do mnie dzisiaj podszedł i zagadał - zdradziła Meira, starając się zachować powagę, ale ją też coraz bardziej zaczęła interesować ta sprawa.
     - Widzisz? Coś w tym jest - powiedziała Teyla. - Słyszał ktoś coś? Przecież, nawet jeśli się pogodzili, to nie mogło obyć się bez kłótni.
     - Na mnie nie patrz! - Misty zrobiła niewinną minę. - Ja spałam.
     - To akurat nie powinno nas dziwić. Masz talent do spania w każdej sytuacji - zaśmiała się Meira. - Nikt nic nie słyszał, bo nie chciał słyszeć. Przecież jest umowa, prawda? Nawet jeśli z półki skalnej dochodzą jakieś urywki rozmowy, a umówmy się, że przy naszym słuchu moglibyśmy usłyszeć wszystko, staramy się nie zwracać na to uwagi. Większości z nas weszło to już w nawyk, a wyjątki od reguły się do tego nie przyznają.
      Teyla i Misty zgodnie pokiwały głowami, jednocześnie, zupełnie jak bliźniaczki. Długowłosa wadera łypnęła to na jedną, to na drugą rozmówczynię i, widząc ich jednakowe ruchy, wybuchła śmiechem. Samice natychmiast spojrzały na nią, przekrzywiając łby, znowu jednocześnie. Czarnooka wilczyca nie mogła już wytrzymać. Zaczęła się śmiać jeszcze głośniej.
     - A tobie co odbiło? - zapytała najstarsza z całej trójki.
     - Wy to robicie specjalnie? Czy wam się tak udaje? - wypowiedziała Meira pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu.
     - Ale co? - zapytały obie wadery, jednocześnie. Natychmiast spojrzały na siebie i zawtórowały białej samiczce. Nie uspokoiłyby się pewnie jeszcze długo, gdyby nie przerwała im Kida.
     - Powariowałyście wszystkie? Znowu najadłyście się tych grzybków?! - Wilczyca wyszła z jaskini i podeszła do sióstr i kuzynki, zachodzących się już ze śmiechu.
     - Czy ja usłyszałam słowo grzybki? - Saba także pojawiła się w wejściu do groty. Poruszyła znacząco brwiami i w podskokach zrównała się z Kidą, aby już razem podejść do trójki oddalonych o kilkanaście metrów wader.
     - Uciszcie się trochę! - syknęła biała samica o niebieskich oczach. - Obudzicie tatę... Mama położyła się przed nim, żeby mógł spokojnie oprzeć głowę na jej boku. Sama już dawno nie śpi, spojrzała na mnie, gdy wychodziłam, ale nie wstaje, bo tata też od razu by chciał wstać... Teraz lepiej, żeby spał. - Na te słowa wszystkie pięć samic spoważniało.
     - Jak myślicie? Dojdzie do siebie? - wyszeptała wręcz Saba, oglądając się na wejście do jaskini. Nie chciała, żeby jej mama usłyszała tę rozmowę.
     - Długo potrwa, zanim powróci do pełni sił sprzed tego wypadku, ale nie ma innej możliwości, niż ta, że wyzdrowieje - odpowiedziała Kida, również szeptem.
     - Wujek jest silny, tak fizycznie jak psychicznie. Poradzi sobie. - Misty uśmiechnęła się do rozmówczyń. Wilczyce ustawiły się w koło, tak że widziały się nawzajem. - Swoją drogą przeleciał wtedy kilka ładnych metrów. Ciekawe czy czuł się jak ptak. - Już miała się zaśmiać, ale w ostatnio momencie ugryzła się w język. - Sorki... Nie na miejscu żart...
     Wadery przez jakiś czas siedziały w milczeniu, nie wiedząc, jak przerwać niezręczną i ekstremalnie przedłużającą się ciszę. Nagle usłyszały jakiś dźwięk przy jaskini. Wszystkie utkwiły wzrok w wejściu do niej, niektóre musiały się w tym celu odwrócić. Nie czekały długo, bo po chwili ich oczom ukazał się Diego. Starał się ignorować żeńskie zbiegowisko, mając nadzieję, że one uczynią to samo. Płonne były jego nadzieje...
     Teyli od razu zawitał w głowie pewien pomysł i postanowiła natychmiast wprowadzić go w życie. Zaczekała, aż basior ewidentnie skieruje się w którąś stronę świata, na codzienny spacer. Nie był to siłowy i wydolnościowy trening Kara, tylko spokojne przebieranie, łapa za łapą, w celu podziwiania krajobrazów i wyszukiwania nowych obiektów do obserwacji. Gdy wilk ruszył na zachód, beżowooka wadera natychmiast się do niego odezwała:
     - Ale na plantację to w
drugą stronę. - Udawała, że rozmawia z dziewczynami i te słowa były od niechcenia.
     Diego stanął w miejscu i powoli obrócił się w stronę wader. Odszukał wzrokiem Teylę i zapytał:
     - Możesz mi wytłumaczyć, o co ci chodzi?
     - No wiesz... Plantacja grzybków jest tam. - Wskazała nosem kierunek przeciwny od tego, który obrał jej starszy brat.
     - Tam już nic nie ma. Wszystko zeżarłyście. Muszę znaleźć nowe miejsce, ale tam już was nie zabiorę! - Basior uśmiechnął się, zadowolony, że udało mu się przekuć żart siostry na swoją korzyść.
     - Kurczeee... - Jasnobrązowa samiczka tupnęła nogą z niezadowolenia, patrząc jak Diego odchodzi. Usłyszała cichy chichot Misty, na co spiorunowała ją wzrokiem.
     - Oj, siostro, musisz się jeszcze dużo nauczyć. - Ruda wilczyca widziała, jak młodsza kuzynka stara się dorównać jej w żartach. Trochę to ją śmieszyło, bo żeby brać z niej wzór? Przecież nie było z czego.
     - A właśnie... - W oczach Meiry pojawił się chytry błysk. - Może byście wreszcie opowiedziały nam, jak było po tych halucynkach? Podobno widzi się ciekawe rzeczy. - Samiczka mrugnęła porozumiewawczo. - Saba, może ty? W końcu na samo słowo ,,grzybki'' śmieją ci się oczy.
     Misty prychnęła stłumionym śmiechem. Szturchnęła bokiem kremową kuzynkę, jako że ta siedziała przy niej, i powiedziała:
     - No pochwal się! Taka wizja nie może pozostać bez rozgłosu.
     - Ani mi się waż! - ostrzegła przez zaciśnięte zęby wadera o bursztynowych oczach. Pozostałe wilczyce myślały, że ruda padnie od jej spojrzenia. - Ja też pamiętam, co wtedy mówiłaś i chyba nie chciałabyś, żeby ktoś się o tym dowiedział, więc zamknij paszczę z łaski swojej.
     Misty zamknęła pysk z taką siłą, że aż kłapnęła zębami. Dzieliły ją bowiem ułamki sekund od cząstkowego zdradzenia tajemnicy kuzynki, ale gdy przypomniała sobie własne halucynacje i uświadomiła, co mogła mówić, natychmiast zrezygnowała.
     - To może ja powiem, bo też co nieco pamiętam - odezwała się Teyla, a słowa zaczęły wypływać z jej pyska z tak zawrotną szybkością, że dwie wadery, których miał ten monolog dotyczyć, nie zdążyły w porę zareagować i jej przeszkodzić. Przez długi czas stały zdumione. - Saba biegała między drzewami i szukała białego lisa, o którym w dzieciństwie opowiadali nam bajki, jej zresztą też. Przecież inaczej nie wiedziałaby, że jeżeli takiego znajdziesz, złapiesz za ogon i powiesz życzenie, to się spełni. Uparła się, że go widziała. Ja jej tłumaczyłam, że ta legenda działa się daleko stąd i zapewne nasze lisy są zwykłe, ale nie posłuchała. Nagle zauważyła wystającą spod śniegu białą końcówkę lisiej kity Misty, bo ta szukała więcej grzybków pod śniegiem i cała się zakopała. Więc Saba ugryzła ją za ten ogon i, nadal go trzymając, powiedziała: Poproszę skrzydła! Misty zaczęła się na nią drzeć, że właśnie przyszedł do niej przystojny basior i teraz się przed nim zbłaźniła. A potem jeszcze mówiła, chyba do niego...
     - Teyla! - krzyknęły bohaterki opowieści, przerywając młodszej kuzynce. Tylko przekomarzały się między sobą, nie miały zamiaru zdradzać swoich tajemnic, a jasnobrązowa samiczka wzięła to na poważnie.
     - Ups... - Twórczyni całego zamieszania uśmiechnęła się przepraszająco, chociaż w jej beżowych oczach było widać, że jest z siebie po części zadowolona. Tym razem udało jej się zrobić żart i już raczej nikt jej go nie zepsuje. - Sorki?
      - Jeszcze się pytasz, czy przepraszać? - Misty udała wielkie oburzenie i odwróciła głowę, niby strzelając focha. Po chwili jednak znów spojrzała na młodszą kuzynkę i puściła jej oczko. Tym razem jej się udało.
     - Ale twój tata idealnie wymyślił ci przezwisko. Fox i Foxy teraz jeszcze bardziej do ciebie pasuje - zauważyła Meira.
     - Tia... Normalnie przepowiedział mi przyszłość. Zostałam lisem, ale życzeń nie spełniam! - Spojrzała wymownie na Sabę i wadery znów wybuchły wspólnym śmiechem.
     -  A właśnie, siostrzyczko, skoro już zaczęłaś temat przezwisk... - Teyla utkwiła wzrok w długowłosej samiczce. - Mam jedno dla ciebie. - W oczach błysnęła jej zemsta.
     - Już się boję - odparła z lekceważeniem biała wadera. - Mów.
     - Mara.
     - Ale dlaczego Mara?
     - Bo w nocy wyglądasz zupełnie jak mara senna, jak duch. A teraz, w zimie, to już w ogóle. Nie dość, że przemykasz bezszelestnie, to jeszcze pojawiasz się nie wiadomo skąd. I jeszcze przez długie futro twoje... kontury się rozmywają.
     - Ale przecież Moon i Kida też są białe, a ich nie porównujesz do duchów, Tily. - Specjalnie nie użyła imienia siostry, tylko jej przezwiska, które swoją stroną sama sobie nadała. Robiła tak, gdy chciała ją trochę pomęczyć i zdenerwować. Tym razem również się jej udało.
     - Ile razy mam ci mówić, że byłam wtedy niepoczytalna?! To, co wtedy mówiłam, się nie liczy! -Podeszła bliżej do Meiry.
     - Ale jakoś nie przeszkodziła ci ta niepoczytalność - demonstracyjnie przeciągnęła to słowo - w zapamiętaniu, co robiły Misty i Saba.
     - Właśnie! - zawtórowały jej wspomniane wilczyce.
     - Ale... Ale to zupełnie inna sprawa! - wykrzyknęła Teyla, nie mogąc znaleźć lepszego argumentu. - Wtedy jeszcze jako tako wszystko kojarzyłam...
     - Dla mnie i tak zostaniesz Tily - Dopięła swego Meira.
     - A ty dla mnie Marą!
     - A mój tata znowu stracił robotę - podsumowała Misty.

_______________
Kolejny luźny rozdział... Mówiłam, że wróci temat grzybków xD nie wiem, czy te potyczki słowne nie wyszły naciągane. Zdaje mi się, że nie wychodzą mi wątki śmieszne, przynajmniej z założenia miały być one śmieszne, ale raczej takie nie są... Cóż... Chyba powinnam pozostać przy moich przemyśleniach i dramatach.
Swoją drogą... Znowu się boję, że możecie gubić się w bohaterach.

Zastanawiająca się, po co jej tyle wilków
Akti

niedziela, 6 września 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XV

     - Ale jak to pójdziecie ze mną? - Głos Roy'a stał się nad wyraz piskliwy.
     - Skoro tak się martwicie o moją samotność, wyruszymy razem.
     - Mielibyśmy stąd odejść? Tylko we trójkę? - Strachliwy wilk zaczął chodzić nerwowo w kółko. - Karo, nie pamiętasz historii cioci Taht i wujka? Jak było im ciężko na początku? Tylko z Sirokiem, a później... Zresztą my nawet nie damy rady stąd wyjść! Tam - wskazał nosem kierunek, w którym terytorium Dark Ligtów wkraczało do doliny - jest cała wataha, która tylko czeka, żebyś przekroczył ich granicę, po czym bezkarnie rozerwie cię na strzępy. Po co ci w tej wyprawie łajza i tchórz... - Początkowo niepewny, zaczął podnosić głos, ale gdy doszedł do określeń swoich i Oriona, schylił głowę i wypowiedział je szeptem. Nie chciał patrzeć bratu w oczy, bo to on nadał im te przymiotniki... On i Shadow. - A może właśnie dlatego jesteśmy ci potrzebni? W końcu, żeby komuś uciec, wystarczy być szybszym od towarzyszy...
     - Hej! Jak możesz tak mówić?! - Karo podszedł do brata i nosem podniósł jego pysk. Spojrzał mu w oczy i zobaczył w nich żal. Przypomniał sobie ich wszystkie zabawy z dzieciństwa i to, jak zachowywał się w stosunku do niego. Nic dziwnego, że Roy bardziej martwi się o Oriona... On przynajmniej nie wyzywa go od gamoni, nie mówi, że jest zerem. To Orion zachowuje się jak prawdziwy brat, mimo że nim nie jest...
     Wilk odsunął się od brązowego samca. Musieli szczerze porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić, ale nie teraz. Poruszy ten temat, kiedy będą sami.
     - Są przecież inne wyjścia z doliny - wyjaśnił biało-siwy basior.
     - Tak? A gdzie? - zainteresował się Orion.
     - W górach. Wszędzie są przełęcze. Jedne większe, inne mniejsze. Ale teraz są zasypane. Zimą najłatwiej stąd wyjść po Silvie. Lód jest mocny, sprawdzaliśmy. Moglibyśmy po nim przejść. Brzeg tam nie istnieje, od razu zaczyna się strome zbocze, więc jeżeli chcemy skorzystać z tej drogi, musimy się szybko zdecydować. Mamy maksymalnie dwa tygodnie. Może nawet tydzień, żeby być pewnym grubości lodu.
     - Przecież sam mówiłeś, że są jeszcze przełęcze. Skoro za dwa tygodnie lód może zacząć się topić, to śnieg również - zauważył Roy. Karo dopiero wtedy skojarzył, że bał się on wejść na rzekę jakiś czas temu.
     - Tak, są jeszcze przełęcze, ale jest to jedyna droga, którą mogą się tu dostać roślinożercy. Jeśli zostawimy tam swój zapach, możemy ich odstraszyć. Odejdą i nie mamy pewności, że skorzystają z innego przejścia. Nie możemy tak narażać watahy. Wtedy konieczne byłyby kolejne wyprawy na terytorium Dark Ligtów.
     Nikt się nie odezwał. Byli świadomi swojej teraźniejszej sytuacji i zagrożenia, jakie niosło za sobą każde przekroczenie granicy.
     Karo widział, że jego towarzysze biją się z myślami. Dla niego ta decyzja również nie była łatwa, ale już się zdecydował. Opuści Cremo i watahę. Zostawi rodzinę, aby założyć własną. Mimo wszystko chciał, żeby te dwa wilki, które siedzą przed nim, mu towarzyszyły. Początkowo może był to przypadek. W końcu na górę równie dobrze mogli wejść Shadow i Meira, albo Kida i Diego, a zjawił się jego brat i Orion... Dwa samce, które od małego gnębił, a teraz chce z nimi założyć własne stado... Zrozumiał swój olbrzymi błąd w stosunku do Roy'a. Wiedział już, że musi go za wszystko przeprosić. Gdyby na półkę skalną wszedł ktoś inny, pewnie nie miałby takich myśli. To nie mógł być przypadek. Coś musiało tym kierować.
     - Nie musicie decydować już teraz. Spotkajmy się tu znowu... za pięć dni. Ale wtedy będziecie już musieli podjąć decyzję. Idziecie, albo nie. Może też zostać tylko jeden z was... Nie będę więcej ingerował w tę decyzję. Musi być ona w stu procentach wasza. Mam tylko jedną prośbę. Dopóki nie zdecydujecie i dopóki nie spotkamy się tu ponownie, nie mówcie nikomu o tej rozmowie. Nikomu.
     Karo podszedł do krawędzi skały, usiadł i i zaczął wpatrywać się w dolinę. Księżyc już skrył się za górskimi szczytami. Niebo pojaśniało. Do świtu pozostało już stosunkowo niewiele czasu. Aż dziwne, że ta noc minęła tak szybko, przynajmniej dla trzech basiorów. Mimo że nikt nie powiedział tego na głos, rozmowa już się zakończyła. Orion wstał i skierował się w stronę ścieżki. Tym razem uważnie ominął pechowy korzeń i ruszył w drogę na dół. Obejrzał się jeszcze na Roya, a ten natychmiast wstał i, tak samo jak poprzednik, ominął nieszczęsny odcinek.
     Karo nie odwrócił się ani na chwilę, ale po wydawanych przez towarzyszy dźwiękach wiedział, co dzieje się za nim. Gdy zorientował się, że jego brat zaczyna się oddalać, zrozumiał, że traci jedyną szansę na tę szczerą rozmowę, o której dopiero co myślał i której jednocześnie tak się obawiał. Ale przecież nie mógł stchórzyć i to jeszcze przed samym sobą.
     - Roy! - zawołał w ostatniej chwili, gdy grzbiet wilka znikał już poniżej poziomu półki skalnej. Na dźwięk swojego imienia basior podniósł głowę, tak że mogli spojrzeć sobie w oczy. - Mógłbyś jeszcze zostać? Zdaje mi się, że mamy kilka rzeczy do obgadania, sam na sam. - Ostatnią część zdania powiedział o ton głośniej, aby mieć pewność, że Orion, który był już pewnie w połowie drogi, dobrze go usłyszy.
     Brązowy samiec zawrócił, konsekwentnie omijając korzeń. Usiadł koło brata, który nadal przebywał nad krawędzią, ale nieco dalej niż on.
     - Wysoko, prawda? - zapytał biało-siwy wilk. Nie doczekał się odpowiedzi, więc odwrócił się w stronę Roy'a, spojrzał mu głęboko w oczy i przeszedł do sedna. - Jak to możliwe, że bez wahania rzuciłeś się w stronę Oriona, gdy leżał nad tą przepaścią, a teraz boisz się postawić jednego kroku przybliżającego cię do niej.
     - Chciałeś go zrzucić - odpowiedział cicho.
     - Przestań! Dobrze wiesz, że bym tego nie zrobił... Nie wiesz? - Karo spojrzał głęboko w oczy brata, a ten odwrócił wzrok. - Hej! - Szturchnął rozmówcę, żeby z powrotem podniósł głowę, po czym usiadł naprzeciwko niego. Odległość do przepaści akurat mu na to pozwalała, za krawędzią wisiał co prawda jego ogon, ale nie przejmował się tym. - Naprawdę myślisz, że byłbym do tego zdolny?
     - Nie dałeś mi się poznać od tej dobrej strony... - Wypowiedziane słowa może i były ciche, ale nie ukrywało to ich zabarwienia, przepełniał je żal. - Od małego mnie odsuwałeś, nie chciałeś się ze mną bawić. Twierdziłeś, że to i tak nie ma sensu, bo zawsze ze mną wygrasz. Nawet teraz, gdy jesteśmy dorośli, nie liczysz się ze mną. Może nie mówisz tego na głos, ale ja to wiem. Inni pewnie też. Wiesz, to przykre, bo jesteś moim jedynym bratem i wzorem. Wiem, że nigdy nie będę choć w połowie taki jak ty, ale po tamtym inicjalnym polowaniu obiecałem sobie, że będę próbował, na tyle, na ile mi się uda. Chcę, żebyś mnie w końcu zauważył! Gdy mieliśmy około roku, podglądałem, jak polujesz na zające. Z krzaków, bo inaczej byś mnie wygonił z krzykiem, że ci je wszystkie wypłoszę. A ja tak bardzo chciałem się uczyć! W końcu złapałem tego głupiego zająca i przyniosłem go do ciebie. I co?! Zabrałeś mi go z hasłem, że większy i silniejszy wygrywa! Oczekiwałem jedynie kilku słów pochwały, zachęty do dalszego polowania, może kilku rad, ale nigdy takiej sceny! Teraz już wiesz, dlaczego rzuciłem się do Oriona? Bo on akceptuje mnie takim, jakim jestem. Dla niego nie muszę się zmieniać, chociaż mam co. To Orion zachowuje się jak prawdziwy brat... Nie ty.
     Mimo że Karo był przygotowany na takie słowa, nie straciły one na swojej sile. Co innego myśleć o czymś, a usłyszeć to na własne uszy. Z wielu spraw nie zdawał sobie sprawy, a sytuację z zającem zdążył już zapomnieć... Naprawdę zabolało go to, ale nie ze względu na oskarżenia Roy'a. Pierwszy raz usłyszał, że ktoś go podziwia, ktoś, nad kim zawsze się pastwił... Zawsze myślał, że jest najlepszy we wszystkim, wzwyższał się, ale nie zauważał, że robi to kosztem innych. Nikt nie powinien go podziwiać, a tym bardziej Roy.
     Brązowy wilk nawet nie zauważył kiedy pociekły mu łzy. Początkowo próbował je ocierać, ale ciągle pojawiały się nowe. Słone krople spadały na ziemię, roztapiając śnieg. Mroźne powietrze, jakby szydząc ze słabości samca, pokryło szronem mokrą sierść pod oczami. Ten znowu sięgnął łapą do pyska, aby strząsnąć drobinki lodu, które tylko uwydatniały jego zachowanie. Nie chciał, żeby Karo to zobaczył. Już i tak wstydził się za swoje zachowanie, ale dusił te słowa w sobie od tak dawna, że wypłyneły same, jak tylko nadarzyła się okazja. Te łzy to był jego gwóźdź do trumny. Miał szczęście, że brat nie patrzył na niego. Gdy usłyszał wszystko, odwrócił się w stronę doliny i nie spojrzał na towarzysza ani razu. Roy w duchu dziękował mu za to. Miał nadzieję, że zdąży się opanować, zanim tamten się obejrzy. Karo, jakby czytając mu w myślach, odezwał się:
     - To, że nie widzę, jak płaczesz, nie znaczy, że nie słyszę twojego pociągania nosem. Jeszcze wczoraj w takiej sytuacji pewnie bym na ciebie nakrzyczał. Jak jedna noc i jedna rozmowa może zmienić... - Uśmiechnął się krzywo i kontynuował. - Masz rację. Nie dałem ci się poznać od dobrej strony. Chociaż tak się zastanawiam, czy ja w ogóle taką mam. W moim dotychczasowym zachowaniu w stosunku do ciebie była pewna pokręcona idea... Chciałem cię wzmocnić, przygotować na przeciwności losu, nauczyć walczyć o swoje. Byłem głupi. Prawie cię straciłem i teraz to widzę. Szkoda, że zajęło mi to dwa lata. - Zamilkł. Nie chciał mówić pustych słów bez pokrycia, bo do niektórych wyznań nie był jeszcze gotowy. Stary Karo teraz pewnie by odszedł, akcentując swoją przewagę i kontrolę nad całą rozmową, ale stary Karo już nie wróci, ten nowy dobrze o to zadba. - No chodź tu i przestań płakać! - Biało-siwy samiec, po krótkiej walce ze starymi zasadami, błyskawicznie odwrócił się do drugiego basiora i przytulił go. Roy przez chwilę stał zaskoczony, ale po chwili również położył łeb na grzbiecie brata. Trwali tak przez kilka minut, po czym odsunęli się od siebie. - Ale jeśli powiesz o tym komukolwiek, a zwłaszcza Shadowowi, już nie żyjesz!
     Wilki zaśmiały się, wspólnie, bez zwracania uwagi na to, czy inni ich słyszą. Było to szczere i prawdziwe.
     Samce spędzili ze sobą jeszcze ponad godzinę. Nadrabiali całe dzieciństwo. Bawili się w berka i w zapasy, wspominali. Karo zobowiązał się nauczyć Roya tropienia i polowania, tym razem bez krzyków i wyzywania od łajz i tchórzy.
     Słońce, leniwie zabierające miejsce na swoim wysłużonym już przez niezliczone lata panowania tronie, zastało basiory leżące koło siebie i spoglądające na dolinę. Tak właściwie to wodziły one wzrokiem po Silvie, która miała być ich drogą prowadzącą poza dolinę. Roy już podjął decyzję. Po wydarzeniach dzisiejszej nocy nie mogła ona brzmieć inaczej. Nie widział sensu, aby ukrywać ją przez następne pięć dni.
     - Pójdę z tobą. Nie mogę stracić brata teraz, kiedy właśnie go odzyskałem.

_______________
Ok... A więc jest następny rozdział... Znowu dużo później niż powinien, ale zostało już tylko cztery w zapasie (nie licząc tego), a później będziecie musieli czekać, aż napiszę nowy, co będzie trwało o wiele dłużej niż dwa dni... Więc musicie się do tego trochę przyzwyczaić.
Zaskoczeni decyzją Roy'a? A historią z przeszłości? Czy właśnie tego się spodziewaliście?

Wbijająca się w rytm szkoły
Akti

wtorek, 1 września 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XIV

     Karo nie mógł zasnąć, tak jak Ronon, ale z zupełnie innego powodu. Odkąd podczas drogi powrotnej z polowania zdał sobie sprawę, przed jakim wyborem stoi, sprawa ta ciągle kołatała mu się w głowie. Był już dorosły... Musiał podjąć decyzję...
     Dwulatek kręcił się niespokojnie na swoim miejscu. Wreszcie uznał, że nie wytrzyma tu dłużej. Rozejrzał się wkoło. Wszyscy mieli zamknięte oczy, oddychali miarowo... No, może oprócz Misty, która leżała na plecach z głową obróconą w bok. Co jakiś czas przebierała łapami w powietrzu. Miała wystawiony prawie na całą długość jęzor. Karo nie rozumiał, jak można tak spać i do tego się wysypiać! Korciło go, żeby nadepnąć na to różowe coś, wystające z jej pyska, żeby zrobić siostrze żart, tak jak ona wygłupia się prawie codziennie. W ostatniej chwili się powstrzymał. Gdyby to zrobił, ruda wadera obudziłaby całą watahę, a wtedy nici z posiedzenia w ciszy i przemyślenia na spokojnie, bez zbędnych i ciekawskich członków rodziny, dręczącego basiora tematu...
     Samiec wyszedł z jaskini. Na zewnątrz nie padał śnieg, wiatr ustał. Może wreszcie się ociepli? Wtedy śnieg zalegający na przełęczach mógłby się roztopić i polowanie na terytorium Dark Lightów nie byłoby konieczne. Jednak nadzieja, że nastąpi to w ciągu kilku dni, była prawie zerowa, a najwyżej tyle czasu wilki mogły wytrzymać bez kolejnego posiłku...
     Ścieżka na półkę skalną ponad legowiskiem mogła się wydawać niebezpieczna, ale wszyscy członkowie watahy Drimer znali ją jak własną kieszeń. Na szczycie był świetny punkt obserwacyjny, a także ulubione miejsce spotkań młodzieży. Z drugiej strony przychodził tu każdy, kto musiał coś przemyśleć. Właśnie w tym celu kierował się tam Karo.
     Basior usiadł na samym krańcu skały, tak że jego przednie łapy opierały się o krawędź. Uwielbiał tak robić, po części ryzykować, a po części wywierać wrażenie na innych. Tylko niektórzy z jego rówieśników podchodzili do przepaści, a tak blisko jak on to zrobił teraz, siadali jedynie Shadow i Meira. Reszta nigdy nie odważyła się wystawić łba za krawędź i spojrzeć w dół. Karo zaczął się zastanawiać dlaczego sam także to zrobił. Przecież nikt go do tego nie zmusił... A może jednak?
     Całe to wyzwanie zaczął nie kto inny jak Shadow. Było to jakieś dwa, może trzy miesiące wcześniej. Zima dopiero się zaczynała i panował spory mróz. Skała była oblodzona i czarny samiec dobrze o tym wiedział. Jak zwykle chciał podkreślić swoją wyższość. Myślał, że większość wilków zrezygnuje. I początkowo wszystko szło zgodnie z jego planem, aż nie przyszła kolej Kara. Ten bez wahania spojrzał się w przepaść. Zaraz po nim zrobiła to Meira i nikt więcej. W tamtym okresie wszyscy zdawali już sobie sprawę, jaka jest różnica pomiędzy młodymi Taht i Ronona a Ramiry i Marleya. Ci pierwsi wiedzieli, że w przyszłości ktoś z nich zostanie przywódcą, a ci drudzy, że nigdy nie będą mieli na to szans. To dlatego biało-siwy samiec podjął wyzwanie kuzyna, chciał mu pokazać, że jest coś wart.
     Od tamtej pory relacje pomiędzy Karem a Shadowem stopniowo się pogarszały. Punkt kulminacyjny miał miejsce na inicjalnym polowaniu. Wtedy to czarny basior przesadził, ale dzięki temu syn Marleya i Ramiry zaczął analizować własne zachowanie. Zrozumiał, że sam prowokował innych. Tak nakręcił się w tej rywalizacji z wilkiem z białą plamką na uchu, że zapomniał, gdzie jest jego prawdziwe miejsce. Dążył do wysokiej pozycji wśród rówieśników, aby dorośli go zauważyli i żeby powierzyli mu przywództwo w przyszłości... Zagalopował się w tych planach na przyszłość. Nigdy nie zostanie alfą. Wiedział o tym, ale podświadomie zawsze łudził się, że... może jednak.
     Rozmyślania basiora przerwał trzask kilka metrów za nim, a następnie głuchy odgłos upadku na skalne podłoże.
     - Głupi badyl! Zawsze muszą wystawać z ziemi właśnie tam, gdzie stawiam łapy.
     Czy ktoś tu mówił o posiedzeniu w ciszy i przemyśleniu na spokojnie, bez zbędnych i ciekawskich członków rodziny...
     Karo wiedział, kto wszedł na półkę skalną i przewrócił się o wystający korzeń.
     - Nie słyszałeś o niepisanej zasadzie, że na ten występ skalny przychodzą ci, którzy szukają chwili samotności, więc się im nie przeszkadza? - Odwrócił się w stronę przybysza.
     Orion tylko otrzepał się ze śniegu i podszedł do kuzyna. Usiadł koło niego, ale nie tak blisko krawędzi. Biało-siwy basior już nie patrzył na niego, tylko daleko przed siebie. Wilk z czarnym pyskiem już miał się odezwać, zagadać, żeby przerwać ciszę, ale towarzysz go uprzedził.
     - Uważaj na korzeń. - Mówiąc te słowa, nawet się nie odwrócił.
     - Jaki... - Orion miał zamiar się zapytać ,,jaki korzeń", ale w tamtym momencie usłyszał głuchy dźwięk. Taki sam wydał, gdy przewrócił się kilka minut wcześniej.
     - Aua... Nie mogłeś mnie ostrzec dwie sekundy temu? - powiedział cicho Roy. Zrzucił z siebie biały puch i podszedł do pozostałych wilków. Usiadł przy Orionie.
     - Ale... - Czarno-biały samiec przenosił wzrok z jednego kuzyna na drugiego. Ostatecznie zatrzymał się na Karze. - Skąd wiedziałeś, że on tu idzie?
     - Proszę cię. Przecież on chodzi za tobą jak cień. Podziwia cię jak... nie wiem kogo. Jeszcze żeby było co podziwiać. - Basiorowi nie udało się ukryć sarkastycznego tonu. - Chyba że masz jakieś ukryte talenty.
     - No to chyba tak głęboko ukryte, że sam o nich nie wiem - zaśmiał się. Dobrze znał swoje możliwości, a raczej ich brak. Nie miał w związku z tym kompleksów czy powodów do załamania. Umiał żartować z samego siebie, co z kolei dziwiło Kara. Ten ciągle ćwiczył i trenował - prędkość, wytrzymałość, zwinność, siłę, nawet własne zmysły. Robił to właśnie po to, żeby inni się z niego nie śmiali. Dlatego nie mógł zrozumieć kuzyna.
     Po żarcie czarno-białego wilka, on sam zaczął się śmiać, a z nim Roy. Trzeci samiec jedynie wygiął wargi w lekkim uśmiechu, a następnie znów zapatrzył się w dolinę zalaną blaskiem księżyca. Gdy basior z czarnym pasem na grzbiecie to zauważył, natychmiast spoważniał. Wiedział, że jego brat uważa takie wygłupy za dziecinne.
     - Jakie macie plany na przyszłość? - zapytał ni z tego, ni z owego Karo.
     - Jakie plany na przyszłość? No, pomyślmy. Porządnie się wyspać...
     - Czy ja ci kazałem wychodzić z jaskini w środku nocy, wspinać się na półkę skalną po ośnieżonej ścieżce, po drodze przewrócić się o jakiś korzeń i siedzieć tu teraz ze mną, zamiast spać? - oburzył się biało-siwy basior.
     - Najeść się tak jakoś niedługo - kontynuował Orion, uznając pytanie kuzyna za retoryczne. Ten demonstracyjnie prychnął, w odpowiedzi, na co z kolei cicho zaśmiał się Roy. - O i najlepiej żeby przed następnym polowaniem zniknął śnieg. Zawsze chciałem też...
     - Naprawdę? Tylko tyle? A może ty? - Basior spojrzał na brata, ale ten tylko spuścił głowę i pokręcił nią przecząco. - Jeju... Czy wy w ogóle nie macie żadnych ambicji?
     - No to oświeć nas. Jakie plany powinniśmy mieć.
     - Nigdy nie myśleliście, żeby się stąd wyrwać?
     Orion i Roy otworzyli szeroko oczy i utkwili je w trzecim basiorze. Musiała minąć dobra chwila, zanim dotarło do nich prawdziwe znaczenie wypowiedzianych przez niego słów.
     - Ty chcesz odejść z watahy? Opuścić rodzinę?! - powiedział, niezwykle głośno jak na niego, Roy.
     - A was nigdy nie interesowało, co jest tam? - zapytał Karo. Poderwał się z miejsca i po raz pierwszy od rozpoczęcia tej rozmowy okazał jakiekolwiek emocje. Podskoczył i, będąc w powietrzu, obrócił się dookoła. Jego jasnobrązowe oczy świeciły z ekscytacji, były naprawdę żywe. - Jak wygląda świat za górami? Poza Cremo? Nigdy nie chcieliście zobaczyć przed sobą wielkiej, otwartej przestrzeni? Próbować dogonić horyzont? Mieć własne terytorium, stado... Być przywódcą, mieć rodzinę. Pracować na własny rachunek. Być panem dla samego siebie...
     - Hola, hola, nie chcę przerywać tego wykładu... Ale przesadzasz, Karo. Tylko po to, żeby sobie pohasać za górami, chcesz odejść?
     - To jest normalne zachowanie...
     - Normalnym zachowaniem nazywasz szukanie rodziny tam - Orion wskazał pasmo górskie - w chwili, gdy twoje rodzeństwo, rodzice i całą reszta śpi... właściwie pod nami?!
     - Weź się ucisz... Zaraz ich wszystkich obudzisz - wycedził przez zęby biało-siwy basior.
     - A niech się budzą! Przynajmniej nie będą zaskoczeni, jak któregoś ranka po prostu wyparujesz!
     Karo miał dość pouczeń Oriona. Skoczył do niego, przewrócił na plecy i przygwoździł do skalnego podłoża, opierając łapy o jego klatkę piersiową.
     - Albo porozmawiamy spokojnie i dasz mi wszystko wytłumaczyć, albo... - Samiec przesunął kuzyna tak, że jego głowa zaczęła wystawać za krawędź półki. Oba basiory były zawzięte. Czarno-biały nie odpowiadał na warunek biało-szarego, a ten systematycznie przesuwał go w stronę przepaści.
     - Karo, przestań! - Roy podbiegł bliżej i przełożył jedną łapę przez Oriona. Dalsze przesuwanie wiązałoby się ze zrzuceniem również jego.
     Wilk natychmiast przestał. Chciał oczywiście tylko nastraszyć kuzyna, ale zachowanie brązowego samca kompletnie go zaskoczyło. Stał na samej krawędzi. Zwykle nawet wejście tutaj po wąskiej ścieżce było dla niego wyzwaniem, a teraz? Bez żadnego zawahania stanął w obronie czarno-białego basiora. Samcowi o jasnobrązowych oczach przemknęła przez głowę myśl, czy dla niego brat również przezwyciężyłby strach. Czy stanąłby w jego obronie.
     Karo odskoczył od powalonego basiora i odszedł kilka kroków. Roy również odsunął się i zajął swoje poprzednie miejsce. Usiadł i zwiesił głowę.
     - Chyba razem z tym mottem przejąłeś zachowania Shadowa - zauważył przewrócony samiec, wstając.
     - Orion, naprawdę cię przepraszam... Ja nie chciałem nic ci zrobić. Uwierz...
     - Wierzę. I dobrze wiem, że sam przesadziłem. Nie odszedłbyś bez pożegnania... I wyjaśnienia. Ale skoro już tu jesteśmy, to wytłumacz to nam.
     - Ja się tu po prostu duszę. Dajcie dokończyć - uprzedził ewentualne uwagi. - Jest kilka powodów... I nie wiem, który mogę uznać za najważniejszy. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że nie mam przyszłości w tym stadzie. Nie dojdę tu do niczego. - Szybko kontynuował dalej, żeby nikt mu nie przerwał. - Mogę co najwyżej zbierać pochwały za dobre polowanie, wytropienie zdobyczy... Chociaż już widać, że Solo będzie w tym lepszy ode mnie. Ja potrzebuję do szczęścia czegoś więcej. Muszę stąd odejść i ruszyć przez życie własną drogą, znaleźć dla siebie własne miejsce, w którym założę własną watahę, której zostanę przywódcą. No dobrze, ty masz teoretyczne szanse na bycie alfą... - wskazał Oriona. - Ale umówmy się, że tylko teoretyczne...
     Czarno-biały samiec kiwnął głową, przyznając rację kuzynowi. po chwili zabrał głos.
     - Ale przecież zanim tę grupę założysz, będziesz sam. Nawet nie będziesz miał się do kogo odezwać. No, chyba że do lisa... Albo wiewiórki. O ile nie będziesz musiał jej zjeść, bo polowanie samemu nie będzie łatwe.
     - Tylko że ja nie będę sam.
     - Jak to? Nie rozumiem...
     - Nie będę sam, bo wy pójdziecie ze mną.

_______________
Rozdział później niż miał być... Ale czy ktokolwiek to zauważył? Hmm...
Tytuł tej części coraz bardziej odnajduje swoje zastosowanie. Nie jest on tak przypadkowy jak Wilcze życie, chociaż nawet jego udało mi się umieścić w opisie ;) Tutaj tytuł jest już dużo bardziej przemyślany.
Spodziewaliście się takich przemyśleń i wytłumaczeń decyzji?

Załamana początkiem roku szkolnego
Akti