środa, 29 czerwca 2016

Drimer - własna droga. Rozdział XXIII

     Karo przez dobrą chwilę stał w miejscu z otwartym pyskiem, mrugając ze zdziwienia i nie mogąc wydobyć z siebie słowa. W końcu się otrząsnął. Zaczął chodzić w kółko i rozkopywać śnieg z nerwów. Nora o wszystkim wie. To, co powiedziała, nie mogło być przypadkowe. Podsłuchiwała ich? Czy dorośli zawsze muszą wtrącać się w nie swoje sprawy i wszędzie ogłaszać te prawdy życiowe?! Nie, nie może tego tak zostawić.
     Ruszył biegiem za waderami, które zdążyły się już od niego oddalić o dobre kilkadziesiąt metrów. Zrównał się z nimi i zajął miejsce po stronie ciotki.
     - Możemy porozmawiać? Teraz - dodał dobitnie - tutaj i sami.
     Dorosła samica wymieniła kilka spojrzeń z Moon, mówiących, że dalej ma iść sama. Ta natychmiast spełniła prośbę, nawet nie zerkając na brata.
     - Więc o czym chcesz rozmawiać? - Nora uśmiechnęła się. Chciała być miła, ale na Kara zadziałało to wręcz odwrotnie w stosunku do zamierzonego efektu. Myślał, że wilczyca próbuje go udobruchać. Nie ma mowy, nie da się tak łatwo.
     - Jak długo tam stałaś? - zapytał bez ogródek. Był opanowany, nic nie zdradzało jego emocji.
     - Zawołałam was, jak tylko się zbliżyłam. Krzyczenie z daleka byłoby bez sensu.
     - Jak tylko się zbliżyłaś? A może przez jakiś czas stałaś kawałek od nas i słuchałaś? - W tym momencie nie udało mu się ukryć wyrzutu i oskarżenia w głosie.
     - O nie kochany, tak nie będziemy rozmawiać. Jeśli chcesz na mnie zrzucać swoją niepewność, to źle trafiłeś. Moon miała rację, powinieneś przemyśleć kilka swoich zachowań, a dopiero później, po wyciągnięciu wniosków, rozmawiać z tymi, którzy chcą ci pomóc. - Odwróciła się od basiora, żeby odejść.
     - Więc skąd o wszystkim wiesz?! - Postawił wszystko na jedną kartę. Jeśli po prostu miał paranoję, to wszystko stracone.
     - Bo żyję trochę dłużej niż ty i widziałam już wilki wyrywające się na świat, wymykające się na granicę terytorium, patrzące ze strachem na członków stada, bo mogli poznać tajemnicę...
     - To aż tak widać? - Basior przerwał Norze, odwracając wzrok. Zaczynał żałować swojego wybuchu.
     - Zależy jak bardzo ktoś jest uważny. Nie, twoi rodzice nic nie wiedzą. Nie potrafią obiektywnie ocenić sytuacji. Taht i Ronon tym bardziej. Mają wystarczająco dużo problemów, w tym ze swoimi dziećmi.
     - Ale...
     - Roy i Orion? Tak, wiem też o nich. Ostatnio wyjątkowo trzymacie się razem. Schemat jednak jest ten sam. Ramira i Marley nie zauważają zachowania Roy'a, Orionem się nie interesują, a z kolei z nim sytuacja jest identyczna.
     - Dziwne. Mówi się, że to rodzice pierwsi zobaczą, że coś się dzieje z dziećmi.
     - Niektórych rzeczy podświadomie wolą nie widzieć.
     - A ty? Dlaczego przyglądałaś się nam tak uważnie? Czy to dlatego, że... nie masz własnych dzieci? - Karo czasem chciałby ugryźć się w język zawczasu, ale zdawał sobie z tego sprawę, gdy niechcianych słów nie można było cofnąć.
     - Wiem, do czego zmierzasz i może odpowiem w ten sposób. Są osobniki stworzone do przywództwa i takie, którymi można rządzić, bo potrafią zaakceptować swoje miejsce w stadzie. Ja należę do tej drugiej grupy. Teraz ty zastanów się, czy należysz do pierwszej.
     - Każdy lubi rządzić. Nawet ty nie pozwalasz, żeby ktoś za bardzo ci rozkazywał.
     - To wiąże się ze wspomnianą akceptacją miejsca w watasze. Skoro wiem, ile jestem warta, to nie pozwolę, żeby ktoś mnie poniżał. Tak w ogóle to nie, nie każdy lubi rządzić i dobrze takie osobniki znasz.
     - Roy i Orion. - Wilk wymienił po raz kolejny w trakcie tej rozmowy imiona brata i kuzyna, z lekkim uśmiechem. - A więc Shadow też odejdzie?
     - To zależy tylko od niego. Może uda mu się zdobyć przywództwo? Siłą albo podstępem... Po nim można się wszystkiego spodziewać. A może się dostosuje? Może ktoś go do tego nakłoni...
     - Zmusi - poprawił Norę dwulatek. - Wątpię, żeby siła perswazji wystarczyła w tym przypadku.
     - Często takie zachowanie, agresja, wręcz przemoc, ma ukryć słabą psychikę.
     - Nie wydaje mi się. Nie u Shadowa.
     - Zastanów się lepiej. Przecież to logiczne. Jeśli nie możesz komuś zaimponować własną osobowością, szukasz elementu zastępczego.
     - Silna osobowość może również podnieść samoocenę i nakłonić do zachowywania się jak król i władca. Samozwańczy.
     - Też racja - skomentowała Nora. - Jesteś mądry. Na pewno podejmiesz właściwą decyzję.
     - W jakiej sprawie? - Spojrzał na waderę.
     - Odejścia z watahy.
     - Ale przecież decyzja jest już podjęta. Odchodzę. Wiem nawet jak to zrobić...
     - W młodości wszystko wydaje się takie łatwe, oczywiste. Szkoda, że prawda okazuje się inna. - Wadera zwiesiła głowę.
     - Nie rozumiem.
     Wilki zatrzymały się. Cały czas podczas rozmowy kierowały się w stronę legowiska, powolnym krokiem, właściwie bezwiednie. Rozmowa między nimi była tak szczera i naturalna, że nie myśleli o jej zakończeniu. Karo nigdy nie pomyślał o Norze jako o potencjalnym sojuszniku. Co tu dużo mówić, nigdy nie pomyślał, że może ona tak trzeźwo patrzeć na świat i uświadomić mu wiele rzeczy. Nie tylko logicznymi argumentami, ale życiowym doświadczeniem, które obejmowało dużo więcej niż mógł sobie wyobrazić.
     - W tej chwili jesteś pewny siebie i własnego postępowania. Może się to zmienić w jednej chwili, na przykład kiedy obejrzysz się na żegnającą cię rodzinę i uswiadomisz sobie, że nigdy więcej ich nie zobaczysz. Nigdy nie będziesz mógł poprosić ich o pomoc ani zrzucić na nich swoje niepowodzenia.
     - Byłaś tego świadkiem?
     - Tak, dawno temu. - Wilczyca odwróciła wzrok, omiotła nim szczyty górskie i odznaczającą się w oddali rzekę. Zatopiła się we wspomnieniach.
     - Mówisz o sobie? - zaciekawił się Karo.
     - Co? Nie! - Natychmiast zaprzeczyła Nora. - Mówię o Baronie, rodzonym bracie Taht i Kada, a moim przyrodnim. Powody jego zachowywania były jednak zupełnie inne.
     Samica obejrzała się na siostrzeńca, była ciekawa, czy go to interesuje. Karo cierpliwie czekał na ciąg dalszy historii.
     - Po prostu stchórzył. To nie była przemyślana decyzja. W Cremo pojawił się kłusownik, pierwsze wilki zaczęły ginąć, nie wracały ze spacerów albo po tym, jak rozdzieliły się podczas polowania. W stadzie narastała panika. Nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje. Wyobraź sobie, że pojawiły się nawet teorie o duchach jakichś watah żyjących tu przed nami. Nie powiem ci więcej szczegółów na ten temat, bo nigdy się tym nie interesowałam i nie przywiązywałam do nich uwagi. Zresztą akurat to jest najmniej ważne. Myśleliśmy nawet o opuszczeniu terytorium. Nie wiedzieliśmy, że okoliczne stada spotyka to samo. W każdym razie twórcą tej strategii był właśnie Baron. Nie przesadziłabym z określeniem, że Shadow odziedziczył coś po wujku.
     - Wszystko zostaje w rodzinie? - zaśmiał się Karo.
     - Coś w tym stylu - przytaknęła wadera. - Baron lubił rządzić i miał aspiracje na alfę. Wymyślił, że sam wyprowadzi stado, skoro Orion i Tina nie chcą wykonać jego planu. Oczywiście wszyscy członkowie, mimo pewnych różnic w prywatnych przekonaniach, stanęli po stronie przywódców.
     - W takiej sytuacji Baron, żeby nie wyjść na słabego i strachliwego, ogłosił, że sam odejdzie z Cremo?
     - Skąd wiesz? Słyszałeś już tę historię? - zdziwiła się Nora.
     - Nie, ale wystarczająco dobrze znam Shadowa, a skoro mówiłaś, że są podobni...
     - A, no właśnie, więc już rozumiesz. To, że właściwie dopiero w tej chwili okazał strach, to inna sprawa. Mój brat właściwie z wszystkimi już się pożegnał, a rozumieć to trzeba jako lekkie skinienie głowy, po czym stanął jak zamurowany. Wiedział, że powinien już odejść, potwierdzając swoje słowa, ale nie odsunął się na więcej niż dziesięć metrów, stawiając kroki nienaturalnie wolno.
     - Kto się nad nim zlitował? - dociekał Karo, doskonale wyobrażając sobie opisywaną sytuację i wyprzedzając wydarzenia.
     - Ja. Krzyknęłam, żeby został. Udało mi się nawet udać głos na granicy płaczu. Oczywiście nie mógł mi odmówić, kiedy powtórzyłam prośbę, dodając kilka zmyślnych argumentów.
     - Jeśli chodziłoby o Shadowa, chyba bym się tak nie poświęcił. Chociaż muszę przyznać, za kilka rzeczy, w tym dążenie do celu, podziwiam go, ale tylko trochę... - Kara ponownie zaskoczyło, z jaką otwartością opowiada wszystko ciotce.
     - Zrobiło mi się żal Barona. Wpadł w pułapkę własnej dumy, szkoda było, żeby ucierpiał tylko z tego powodu. Nie wiadomo, co by się stało, gdyby wtedy się od nas oddzielił. - Powstrzymała się od jakiegokolwiek komentarza do drugiej części wypowiedzi basiora.
     - Mówiłaś o przybieraniu maski kogoś silnego tylko dlatego, że nie ma się wystarczająco silnej i wyjątkowej osobowości. Myślałaś wtedy o nim, prawda? W pierwszej kolejności o nim.
     - Tak. Rodziny się nie zapomina. W sumie to do każdej sytuacji przywiązuje się większą wagę, jeśli wiadomo, że nigdy nie będzie mogła się powtórzyć. Mówiłam to już dzisiaj, a może niedługo i ty będziesz miał wątpliwą przyjemność poznania tego uczucia.
     Zapanowała chwilowa cisza, tylko śnieg chrzęścił pod łapami. Teren zaczął się wznosić, zbliżali się do jaskini.
     - Ostatnia sprawa - odezwał się Karo. - Co ja mam zrobić z Moon? Dowiedziała się jakiś czas temu i dzisiaj, nie wiadomo skąd, wypaliła, że ona też chce iść. Ze mną, znaczy z nami, we czwórkę. Nie wiedziałem, jak jej to wyperswadować i powiedziałem pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy. Nie było to na miejscu...
     - Co konkretnie powiedziałeś?
     - Coś w stylu, że wadery nie mogą odejść ze stada, bo to ich miejsce.
     - No to rzeczywiście, mogła się obrazić. - Nora tylko pokiwała głową.
     - Ale ja po prostu wiem, że ona tego nie przemyślała. Powiedziała to pod wpływem chwili, tak naprawdę nie czuje tego, co ja. Chciałem ją zniechęcić, a teraz będzie jeszcze bardziej uparta, żeby dowieść swego i zrobić mi na złość.
     - Sam już odpowiedziałeś sobie na wcześniejsze pytanie.
     - Nie rozumiem...
     - Pójdź do niej, przeproś i dopuść ją do waszej tajnej, zamkniętej grupy. To co zakazane bardziej kusi, dobrze o tym wiesz. Poza tym jeśli faktycznie nie czuje potrzeby odejścia, to zrezygnuje, a jeśli jednak odezwie się w niej instynkt założenia własnego stada, wyruszycie razem. Możecie rozdzielić się po jakimś czasie, kiedy każde z was kogoś znajdzie.
     - To naprawdę zadziała? A co jeśli będzie bardziej uparta niż sądziłem? Jeśli wtedy już pod żadnym pozorem nie zrezygnuje?
     - Dowiesz się czegoś nowego o siostrze. Zaliczysz ciekawą lekcję.
     Basior wymamrotał coś pod nosem, ale nie zaprotestował. Nie miał innych pomysłów i doskonale wiedział, że musi coś w tej sprawie zrobić. Nie może być tak jak teraz.
     - Ciociu... Noro - poprawił się. Wiedział, że wadera woli, kiedy mówi się do niej po imieniu. - Szkoda, że nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy ze sobą w ten sposób.
     - Szkoda.
     Krótkie spojrzenie prosto w oczy, a później rozdzielili się. Szli do legowiska, niby mieli jeden cel, ale to już nie było to. Karo nie chciał, żeby ktoś widział go razem z Norą. Nie wiedział dlaczego, jakoś tak. Wilczyca się tego domyślała.. W jego wieku również nie mogła zrozumieć dorosłych. W przeciwieństwie do siostrzeńca zrozumiała swój błąd za późno, żeby skorzystać z większości rad.
     Powiedzenie słowa przepraszam okazało się łatwiejsze niż samiec myślał. Problem polegał na tym, że samo przepraszam nie wystarczyło. Moon nadal nawet nie chciała na niego spojrzeć, udając, że coś w okolicznych zaroślach bardzo ją interesuje. Karo dwoił się i troił, na marne. Została mu ostatnia deska ratunku. Miał nadzieję, że nie będzie musiał się do tego uciekać. Pomylił się, a Nora miała rację. Gdy tylko zaproponował siostrze dołączenie do niego, Roy'a i Oriona, natychmiast spojrzała na samca z tryumfem w oczach, który szybko starała się ukryć.
     - Wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie, że nie będziesz mógł wiecznie bronić swoich bezsensownych argumentów.
     Karo o mało nie wybuchł. Zrozumiał, że wilczyca celowo udawała obrażoną i nie dawała się przeprosić! Miał ochotę wykrzyczeć, że jest manipulatorką i chyba traktuje tę sytuację jak zabawę. To mogło być niebezpieczne, coraz bardziej bał się, co będzie, jak wprowadzi Moon całkowicie we własne plany, czy będzie umiała się normalnie zachować, nie szukając wszędzie możliwości rywalizacji i wygranej. Powstrzymał się jednak. I tak nie mógł już się wycofać. Nie chciał się też znowu kłócić, bo mogło mu nie starczyć czasu, żeby znowu się pogodzić. On sam mógłby odejść nawet jutro, ale wiedział, że nie zrobił jeszcze najważniejszej rzeczy. Nie powiedział o wszystkim rodzicom ani przywódcom. Ronon i Taht raczej nie mogli zabronić mu odejścia, to była jego własna decyzja. Ich własna decyzja, całej trójki, bo myśl, że Moon do niech dołączy, nadal wydawała mu się nierealna. Mógłby się nawet w tej sprawie założyć. W każdym razie musiał działać szybko, bo czas uciekał, a przecież musi wszystko wytłumaczyć siostrze, chociaż uważa to za stratę czasu.
     Zaczął natychmiast, najpierw od zebrania wszystkich czterech członków swojej grupy na półce skalnej. Nie pomyślał o najważniejszym - o uprzednim wprowadzeniu brata i kuzyna w sprawę Moon. Basiory były zaskoczone i niespecjalnie zadowolone. Z upływem czasu zaczęły jednak patrzeć na samicę trochę bardziej przychylnym okiem. Kiedy doszło do opowieści wyników doświadczenia, jakie nad rzeką przeprowadził Karo, wadera miała nawet kilka cennych uwag. Wyglądało na to, że naprawdę się interesuje, zadawała pytania, jeśli coś było dla niej niejasne. Jej brat nadal nie wiedział, jakie są prawdziwe zamiary wadery, ale w końcu zostawił to w spokoju. Prawda i tak wyjdzie na jaw, a on ma ważniejsze rzeczy do ustalenia. Grupa musiała zdecydować kiedy i jak powiedzieć o wszystkim watasze, a także kto ma to zrobić.

_______________
Rozdział miał być w niedzielę, wiem, ale postaram się, żeby następnym razem wyszło lepiej. Następny rozdział powinien być 10 lipca, bo chcę publikować co drugą niedzielę przez wakacje.

Z jednej strony jestem zadowolona z rozdziału i z samej rozmowy Kara i Nory, z jej przebiegu i "poziomu", a z drugiej strony... Rozdział jest tak dialogowy, że nie wiem, czy to go nie psuje. Dlatego ostatnią część napisałam już w formie opisu.

Zrobiłam tutaj też mały eksperyment. W tym rozdziale częściej używałam imion niż określeń typu "biało-siwy samiec" itp. W drukowanych książkach tak jest i dużo łatwiej się wtedy połapać. Powiedzcie, czy to wam pasuje i czy robić tak dalej, czy nie zdaje się wam, że powtarzam te imiona za często? Pierwszy raz tak zrobiłam, więc chciałabym wiedzieć, jak to wygląda od strony czytelników. Myślę, że nie wygląda to źle.

Mająca tyle rzeczy do zrobienia w wakacje...
Akti

piątek, 15 kwietnia 2016

Drimer - własna droga. Rozdział XXII

     Marley ruszył zaraz za Rononem, chciał go powstrzymać, uspokoić, porozmawiać o tym, co było kiedyś. Byli braćmi, ale mieli zupełnie inne charaktery. Rudy basior potrafił bardzo szybko odsunąć od siebie czarne myśli, złe wspomnienia, a nie było ich mało. Starał się nie myśleć o przykrych i ciężkich chwilach życia, takie zawsze się pojawią, nie trzeba będzie ich szukać. Jego celem było skupienie się na tu i teraz. Przeszłości nie może zmienić, przyszłość nadejdzie w swoim czasie, tylko teraźniejszość należy do nas w danej sekundzie.
     Ronon tak nie potrafił. Demony przeszłości nie potrafiły go opuścić. Czasem przywoływał je na własne życzenie. Wystarczyła jedna myśl, podobna sytuacja, a nie mógł się opędzić od natłoku wspomnień lub przemyśleń. Kiedyś taki nie był. Żył z dnia na dzień, wszelkie problemy rozwiązywał bez większego zaangażowania emocjonalnego. Nawet atak Dark Lightów na jego rodzinną watahę wywołał u niego bardziej gniew niż smutek, a wściekłość dodaje siłę, można ją wykorzystać. Później poznał Taht, założył z nią rodzinę, którą bardzo szybko stracił. Zrozumiał, że wcale nie jest taki silny, jak mu się zdawało, silny psychicznie. Śmierć dziecka, dzieci jest najgorszym, co może spotkać rodzica. Tamtej nocy najchętniej zginąłby za Siroko, ale nie ma takiej możliwości. Gdy Taht wybiegła z jaskini, przez jakiś czas musiał patrzeć, jak z każdą minutą szczeniak gaśnie w oczach, a on sam musi się uśmiechać i żartować. Chciał się do niego przysunąć, przytulić i powiedzieć, że go kocha, ale nie mógł. Mały nie był głupi, domyśliłby się. Co innego coś przeczuwać, a co innego widzieć płaczącego nad tobą ojca.
     Później kolejne problemy, kolejne i kolejne, a on coraz bardziej wątpił, czy powinien pełnić rolę alfy, opiekuna stada, tego, który bierze odpowiedzialność za wszystko i wszystkich, skoro nie umie się uporać z własnymi myślami.
     Marley dotarł do reszty grupy dużo później niż siwo-czarny samiec. Usłyszał, że chce on za wszelką cenę trzymać szczeniaki z dala od zdobyczy, nawet od cielaka. Brat chciał jakoś do niego dotrzeć, ale gdy tylko się odezwał, przywódca odwarknął mu i wrócił do kłótni z pozostałymi. Rudy wilk postanowił później porozmawiać z Rononem, może sam na sam.
     Dopiero gdy zdenerwowany basior zaczął opowiadać o tym, co go dręczyło, uspokoił się. Wyglądało to tak, jakby z każdym słowem z jego serca przysypanego całą lawiną, spadał mały kamyk, ale na koniec dało to oczekiwany rezultat. Napięcie opadło ze wszystkich, zaczęli rozmawiać bez podniesionego głosu, mogli sobie nawzajem wyjaśnić kwestie, które do tej pory były przemilczane. Każdy przedstawiał swoje racje, szczególnie w sprawie polowania roczniaków. Nie podjęto żadnej decyzji, mimo że była oczywista, musiały polować, ale odłożyli to, na tę jedną chwilę. Każdy spoglądał ukradkiem na zdobycz, czekał, aż przywódcy rozpoczną posiłek. Taht pierwsza zauważyła to zachowanie i urwała rozmowę. Nikogo ona nie ominie, a z pełnym brzuchem lepiej się myśli i jest się mniej nerwowym.
     Nagle Shadow obejrzał się za siebie. Usłyszał chrupanie kości. Myślał, że jakiś kojot skorzystał z okazji i próbował ukraść im trochę mięsa. Zamiast rabusia, nad cielakiem bizona zobaczył Meirę z pyskiem wymazanym krwią. Okazało się, że samiczka nie czekała na resztę ani tym bardziej na pozwolenie. Sama zabrała się do wyjadania najlepszych kąsków ze swojej zdobyczy. Czarny basior nie mógł pozwolić na takie zachowanie. Skoro Meira już teraz lekceważy ojca, alfę, to co będzie za jakiś czas? Co będzie, kiedy to Shadow zostanie przywódcą? Będzie miał duży problem z młodszą siostrą, dlatego musi ustawić ją do pionu już teraz, chociaż zaimponowała mu. On nigdy nie zdobył się na coś takiego.
     Samiec stanął nad pożywiającą się siostrą. Zniżył głowę, żeby spojrzeć jej w oczy i odsłonił zęby. Samiczka zaczęła szybciej jeść, odpowiadając cichym warczeniem. Dwulatek kłapnął zębami i jeszcze bardziej zbliżył się do wadery. Przełożył łapę przez zdobycz i cały czas napierał na Meirę. Musiała się odsunąć, chociaż robiła to niechętnie, marszczyła wargi. Shadow w końcu zasłonił martwą ofiarę własnym ciałem, ale to mu nie wystarczyło, szedł dalej. Wilczyca przestała się cofać, bo zauważyła, że jej bratu nie chodzi o mięso, tylko o zasady. Przysiadła na tylnych łapach, podkuliła ogon, chciała pokazać uległość, ale nie mogła. Coś w niej się temu sprzeciwiało. Powinna oblizywać swoje wargi i pysk basiora, a cały czas warczała. Mimo że zdawała sobie sprawę z błędu, nie miała zamiaru się do niego przyznawać z własnej woli. Czarny wilk wiedział o tym, ale dawał szansę siostrze. W końcu jednak jej zachowanie go zirytowało. Jeśli odpuściłby w tym momencie, w oczach watahy wyszedłby na słabego i stronniczego, że niby jeśli chodzi o najbliższą rodzinę nie umie zrobić tego co konieczne, ukarać.
     Ponownie zbliżył się do Meiry. Otworzył pysk, nie przestając warczeć. Młoda wilczyca wiedziała, co powinna zrobić - włożyć swój pysk w zęby basiora. Był to jeden z największych gestów uległości, a jednocześnie symboliczna kara. Cofnęła łeb i odwróciła się, chcąc uciec. Myślała, że może Shadowowi przejdzie za chwilę, zrezygnuje, przecież zawsze stawał po jej stronie. Niestety nie tym razem. Załapał Meirę za plecy, szarpnął i przewrócił. Przydusił do ziemi, po czym powtórzył poprzedni gest. Samica bardzo niechętnie, z ociąganiem wykonała swoisty rytuału. Czuła zęby wilka na wargach, ale w całym zachowaniu nie chodziło o to, żeby ją zranić. Miała po prostu poczuć, że o tym czy się ruszy, odezwie, czy nie połamią jej szczęk, co w praktyce było możliwe, decyduje kto inny. W tamtej chwili nie mogła zjeść nawet kawałka mięsa bez zgody i uwolnienia z uścisku.
     - Dosyć! - krzyknął Ronon, kiedy zauważył, że Shadow celowo przedłuża karę.
     Rodzeństwo rozdzieliło się. Spojrzeli jeszcze na siebie ukradkiem, a potem rozeszli w różne strony.
     Para alfa rozpoczęła posiłek, a chwilę później dołączyła do nich reszta stada. Wszyscy rzucili się łapczywie na pożywienie. Nie obyło się bez kłótni i warknięć. Mimo dużych rozmiarów bizona, wilki nie mogły się pozbyć myśli, że dla kogoś zabraknie, że pozostanie głodny. Były to tylko ich obawy, bez możliwości spełnienia. Każdy zjadł tyle, ile chciał, a zostały jeszcze resztki dla padlinożerców. Kruki już zaczynały się zlatywać, kojoty pewnie także krążyły w okolicy, ale wolały poczekać, aż wilki odejdą. Drapieżniki nie zawsze chciały się dzielić upolowaną przez siebie zdobyczą. Wystarczyło trochę cierpliwości, ptaki wszystkiego nie zjedzą.
     Karo, kiedy tylko zaspokoił głód, wycofał się w stronę rzeki. Odchodząc, usłyszał jeszcze fragment rozmowy:
     - Solo, najadłeś się jak za czterech! O! Już wiem. Quatro - zaczął nie kto inny jak Marley.
     - Ale, tato, przecież wiesz, że nikt tych przezwisk nie używa - westchnęła Misty, która jako pierwsza zrozumiała sens słów ojca.
     - To co? Przynajmniej mnie nie uprzedzicie, jak to było z Meirą i Teylą.
     Kara nie interesował dalszy przebieg tej dyskusji, więc nawet nie nadstawiał uszu. Szybkim truchtem znalazł się nad Silvą. Usiadł na brzegu i przyglądał się tafli. Nie było to miejsce, w którym wpadł do wody, dlatego powierzchnia była nieskazitelnie gładka. Widać było stare pęknięcia, ale zdążyły już one zamarznąć, tworząc na powierzchni lodu swoistą pajęczynę. Była tym gęstsza, im dalej od brzegów się znajdowała. Basior wpadł na pewien pomysł.
     Wstał i postawił jedną łapę na śliskiej powierzchni. Poczuł ukłucia zimna na poduszkach i lekkie przymarzanie. Pokręcił głową z rezygnacją, bo powierzchnia rzeki nadal się rozpuszcza i mimo że zamarza, to nie robi tego wystarczająco szybko. Samiec zauważył to, gdy zrobił drugi krok i stanął w kałużę. Stawiał jednak kolejne łapy na tafli, a następnie zaczął iść ku środkowi Silvy. Liczył kroki. Po piątym usłyszał trzask, więc natychmiast się cofnął. Ruszył kilkanaście metrów z nurtem, po czym znowu skierował się w stronę przeciwległego brzegu. Po pięciu krokach lód zaczął pękać. Kolejny powrót do brzegu i marsz na wschód. Po jakichś stu metrach, dla pewności, że to nie było tylko miejscowe zjawisko, po raz trzeci skierował się do środka rzeki. Po pięciu krokach nie było żadnego ostrzegawczego dźwięku, więc postanowił iść dalej.
     - Miałeś zamiar kiedykolwiek mi o tym powiedzieć?
     Głos Moon tuż za nim, którego się w ogóle nie spodziewał, pozbawił go koncentracji. Postawił łapę na lodzie zbyt energicznie i lód się pod nią załamał. Wilk odskoczył w tył.
     - Wygląda na to, że, idąc przy brzegu, nie ma żadnego niebezpieczeństwa... Będziemy szli gęsiego z kilkumetrowymi odstępami, dla pewności. Tak, wtedy będzie dobrze - mówił szeptem, sam do siebie.
     - Karo! Nie ignoruje mnie!
     Basior oderwał wzrok od rzeki. W sekundę zapomniał o obecności siostry.
     - Co ty tu robisz?!
     - Najpierw się mnie przestraszyłeś, a teraz zachowujesz się, jakbym wyrosła spod ziemi? Daruj sobie - prychnęła.
     - Rozproszyłem się...
     - Czym? Pękającym lodem? - Podeszła bliżej do samca, który stał już na brzegu. Spojrzała prosto w jego jasnobrązowe oczy. - A może wyprawą?
     - Jaką wyprawą? Nie wiem o czym mówisz... - Serce zabiło mu szybciej, głośno przełknął ślinę. Zdradzał się, ale nie mógł zapanować nad reakcją własnego organizmu. Może jednak Moon nie jest taka spostrzegawcza? Może tylko się wszystkiego domyśla, a on ma to niechcący potwierdzić? Chociaż czy to ukrywanie planów jak czegoś złego już go nie męczy?
     - Zdajesz sobie sprawę, że ta odpowiedź jest beznadziejna?
     - Więc co chciałabyś usłyszeć?
     - Pomyślałeś o prawdzie?
     - A skąd wiesz, że nie założyłem się z Shadowem i teraz sprawdzam swoje szanse na wygraną? - powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy.
     - Nigdy nie założyłbyś się z Shadowem. - Przewróciła oczami. - Słyszałam waszą rozmowę na półce skalnej, w noc po tym, jak wpadłeś do rzeki.
     - Dlaczego zaczynasz tę rozmowę dopiero teraz? Miałaś wiele okazji.
     - Chciałam dać ci szansę, żebyś sam nam powiedział, wszystkim, ale skoro się na to nie zanosi... Musiałam sama przejąć inicjatywę.
     - Więc mów, skoro zaczęłaś. Jestem gotowy na wykład, zresztą nie pierwszy.
     Wadera przekrzywiła głowę, dziwiąc się tak spokojnej reakcji brata, ale zaczęła swój monolog, który układała przez ostatnie dni za każdym razem, gdy zobaczyła Kara. Nie było to nic nowego. Tych samych argumentów początkowo używali Roy i Orion, a nawet on sam, jeśli miał gorszy dzień i w jego głowie mnożyły się wątpliwości.
     - Masz na wszystko odpowiedź - zauważyła Moon.
     - Mówiłem ci, że to nie pierwsza taka rozmowa. Nie znajdziesz żadnego nowego powodu, żebym zrezygnował. Sensownego powodu - podkreślił.
     - Osłabisz watahę.
     - Mylisz się...
     - Wujek jest ranny, a tata nie może polować - przerwała mu. - Jeśli odejdziecie, stado straci trzy basiory, w tym świetnego tropiciela i łowcę.
     - Ronon zdrowieje, tata nigdy nie był wybitnym myśliwym, a mnie nie przeceniaj. Shadow chętnie zajmie moje miejsce, chociaż tak naprawdę to on zawsze był i będzie wyżej. Pod każdym względem. Mniejsza o to - urwał temat, widząc, do czego prowadzi. - Sama mówisz, że odejdą trzy dorosłe, zdrowe basiory. Odejdą trzy paszcze do wyżywienia i to takie, które mało zjeść nie umieją. Robi się nas za dużo na jedno Cremo. Ilość zwierzyny tutaj jest mocno ograniczona, a nikt nie wyklucza kolejnych szczeniaków. Jest nas osiemnaście, co będzie, jeśli ta liczba zwiększy się do dwudziestu dwóch, dwudziestu trzech? Poumieramy z głodu albo zniszczymy tutejszy ekosystem zbyt częstymi polowaniami, co w sumie prowadzi do tego samego. To normalne, że niektórzy odchodzą w poszukiwaniu własnej drogi.
     - W takim razie idę z tobą. Z wami - poprawiła się.
     - Nie chcesz tego.
     - Nie wiesz, czego chcę. Tylko ja mogę to wiedzieć.
     - Tego się nie wie, to się czuje. Gdybyś naprawdę myślała o odejściu, nie ukrywałabyś się tamtej nocy do samego końca, tylko stanęła między nami i powiedziała to, co mi przed chwilą. Nie zaczynaj tylko, że musiałaś się zastanowić.
     - Ty musiałeś, jestem tego pewna. Takiej decyzji nie podejmuje się pod wpływem chwili. Orion i Roy również mieli trochę czasu, chociaż im to skróciłeś. Dlaczego ja mam być traktowana inaczej?
     - Bo wadery nie odchodzą ze stada. - Ledwo przeszło mu to przez gardło. Wiedział, że to cios poniżej pasa, zresztą to wcale nie musiała być prawda. Nie wiedział, dlaczego tak bardzo chce zniechęcić siostrę.
     - Co ty powiedziałeś?!
     - To co słyszałaś. - Odwrócił wzrok w kierunku rzeki, udając, że coś go tam bardzo zainteresowało.
     - Patrz na mnie, kiedy rozmawiamy! - Złapała go za sierść na szyi i pociągnęła w swoją stronę. Basior niechętnie spełnił polecenie. Moon badawczo mu się przyglądała. - Kłamiesz - stwierdziła opanowanym głosem. - Nie mówisz tego zgodnie z sobą.
     - A jeśli się mylisz? - Chciał powiedzieć to pewnie, nawet z lekką drwiną, ale mu nie wyszło.
     - Nie mylę się. Kiedy zdecydujesz, co chcesz mi powiedzieć i będzie to zgodne z tym, co myślisz, powtórzymy tę rozmowę.
     Na chwilę oboje zamilkli, ale cisza została szybko przerwana.
     - Wracamy już do jaskini. Taht kazała wam przekazać. Możecie jeszcze tu zostać, po prostu nie chcieliśmy, żebyście nas szukali. - Nora pojawiła się nie wiadomo skąd. Rodzeństwo zastanawiało się, czy przez jakiś czas ukrywała swoją obecność.
     - Ja idę z tobą, ciociu. Karo, radzę skorzystać z okazji i zastanowić się nad tym, co ci powiedziałam.
     Biała wilczyca ruszyła w kierunku, gdzie stado odpoczywało po posiłku. Starsza samica za to zbliżyła się do dwulatka.
     - Diametralna zmiana własnego życia zawsze niesie za sobą konsekwencje. Zdecyduj się, czy jesteś na nie gotowy, ale przede wszystkim nie odtrącaj najbliższych. Kiedy odejdziesz, już nic nie będziesz mógł naprawić. Zostaną wam nawzajem tylko wspomnienia, więc nie pozwól, aby te złe przesłoniły dobre. - Nora mówiła szeptem, prosto do ucha wilka. Gdy skończyła, natychmiast odeszła szybkim krokiem, nie dając mu szans na jakąkolwiek odpowiedź.

________________
     Już ktoś mi wytknął na wattpadzie, że marzec dawno minął. Już myślałam, że uda mi się opublikować w niedzielę, ale ostatecznie dodaję dopiero dzisiaj... A myślałam, że w końcu uda mi się dodać rozdziały do dwóch historii w jednym miesiącu. Powinnam sobie dawać termin dwa tygodnie przed tym, jaki planuję, to może bym się w nim wyrobiła.
     Nie jest to ani mój najdłuższy rozdział (do Drimer) ani najciekawszy, sama to przyznaję. Dobrze, że na koniec, bo inaczej nikt by tego nie przeczytał xD Przez wakacje chcę napisać chociaż 3 rozdziały na zapas, bo czeka mnie klasa maturalna i pisać na pewno będę, ale jeszcze nie wiem, ile czasu mi na to zostanie. Tak w ogóle czasami zdaje mi się, że niektóre momenty są ciężkie, w ogóle styl mojego pisania jest... no specyficzny xD I zastanawiam się, czy to nie przeszkadza.

Spóźnialska
Akti

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Drimer - własna droga. Rozdział XXI

     Stali ukryci w lesie, za pniami drzew i pozbawionymi liści niższymi roślinami. Przed nimi rozciągała się otwarta przestrzeń doliny. Jedynie rzeka w oddali i pojedyncze drzewa urozmaicały ten krajobraz. No i oczywiście bizony. Wataha stała nieco wyżej od nich, na łagodnym zboczu, w którym, bliżej grzbietu górskiego, znajdowało się ich legowisko. Wiatr wiał w ich stronę, więc warunki były dla nich korzystne. Właśnie zapadła noc, ale zwierzęta i tak widziały wszystko doskonale.
     Rononowi na ułamek sekundy stanęło przed oczami inne stado roślinożerców, inna polana, inna pora dnia, nawet inna pora roku! Wspólne było tylko to, że polować będzie jego rodzina, jego najbliżsi. Nie chciał, nie mógł pozwolić, żeby te łowy skończyły się tak samo jak tamte, tak odległe, a jednak ciągle żywe w pamięci.
     Otrząsnął się. Znajdzie czas na dołowanie się przeszłością, a teraz musiał być skupiony na obecnym położeniu. Wycofał się jeszcze bardziej między drzewa, żeby żaden roślinożerca nie dostrzegł wilczej sylwetki.
     - Bizony są ciężkie - zaczął. Wszyscy patrzyli na niego z uwagą. - Pod nimi lód załamałby się w jednej chwili. Raczej chciałyby tego uniknąć, ale jeśli będą zdesperowane, zrobią to. Mróz nie jest tak duży jak podczas waszego inicjalnego polowania - zwrócił się do dwulatków - a sierść wapiti nie może się równać z tą. - Skinął na stado w dolinie. - Musimy je zatrzymać przed Silvą. Przeprawa by ich spowolniła, ale nam przysporzyłaby znacznie więcej problemów niż korzyści. Dystans jednak jest duży, więc powinno się udać. Musi się udać! - poprawił się. - Kto, jak nie wy, to zrobi?
     Przywódca mówił pouczającym tonem. Zachowywał się jak nauczyciel i właśnie tak było. Musiał przekazać im całą swoją wiedzę. To było jego zadaniem i musiał wypełnić je najlepiej jak potrafił. Jeśli nie zrobiłby tego dokładnie i zrozumiale, miałby na sumieniu kogoś z rodziny, nie wątpił w to.
     Wataha rozproszyła się wzdłuż zbocza. Znali się nawzajem tak dobrze, że do określenia strategii i ról potrzeba było zaledwie kilku słów. Wilki zaczęły schodzić do doliny, powoli okrążając roślinożerców. Miały spuszczone głowy, rozszerzone nozdrza, ale oczy cały czas wpatrzone w cel. Nic nie rozpraszało ich uwagi. Całe ciało poruszało się niemal automatycznie. Łapy same znajdowały najlepszą drogę, uszy obracały się na wszystkie strony, wyłapując parsknięcia bizonów, pobekiwanie cieląt, a jednocześnie sprawdzały, czy inne drapieżniki nie poruszają się za głośno, czy akcja nie zostanie przyspieszona przez jeden trzask gałązki pod śniegiem. Mięśnie drżały pod skórą i nie było to spowodowane przeszywającym wiatrem lecz podekscytowaniem. Na ziemi czuć było zapach potencjalnych ofiar, które wcześniej tamtędy przechodziły. Wiatr przynosił ze sobą kolejne wonie. Wilki już czuły smak świeżego mięsa. To wystarczało, żeby wszystko w nich rwało się przed siebie. Musiały jednak poprzestać na oblizywaniu warg z myślą o posiłku. Instynkt działał w dwie strony. Z jednej pchał ich do polowania, a z drugiej nakazywał ostrożność, żeby nie były to ich ostatnie łowy.
     Temu wszystkiemu przyglądali się ze zbocza Ronon i Marley.
     - Nie myśl o tym - odezwał się rudy basior. - Dobrze wiesz, że to się nie powtórzy.
     - A jak to możliwe, że jesteś taki pewny? - Odwrócił wzrok w stronę brata. - Zagwarantujesz mi to? Przyrzekniesz na własne dzieci? No właśnie - skwitował po chwili ciszy. - Tym bardziej że twoje dzieci też tam są. - Z powrotem spojrzał przed siebie. - Wtedy też wszystko zapowiadało się dobrze. Wiem też, dlaczego jesteś taki spokojny. Ty tego nie widziałeś na własne oczy.

***

     Mały wilczek siedział na pagórku poród równiny. Wokół niego rosła tylko wysoka trawa, nie było nawet drzew. Rodzina zostawiła go w najwyższym punkcie terenu, żeby był bezpieczniejszy i łatwiejszy do namierzenia. Samczyk siedział spokojnie w przeciwieństwie do swojego brata, który znalazł sobie zabawę, polegającą na staczania się z górki, ponownym wchodzeniu na szczyt i powtarzaniu wszystkiego od początku. Szczeniak ze szczytu wolał jednak uważnie obserwować poczynania watahy z wielkimi roślinożercami. Rodzice powiedzieli mu, że to bizony.

***

     Diego cały czas zerkał to w prawo, to w lewo. Po jednej stronie miał Teylę, która co chwilę się rozpraszała i podnosiła łeb, albo nawet przystawała. Basior zachodził w głowę, jak to możliwe, że ofiary jeszcze jej nie zobaczyły. Z drugiej strony szedł Orion. On z kolei pozytywnie zaskoczył kuzyna. Był bardzo skupiony, ewidentnie chciał wypaść jak najlepiej.
     Wataha utworzyła półpierścień, żeby wszystkie zwierzęta biegły w jednym kierunku. W czasie pościgu chcieli również zawrócić zwierzynę i uniemożliwić jej dotarcie do rzeki. Łatwiej było jednak powiedzieć niż zrobić. Nakłonienie rozpędzonych kilkuset kilogramów do zmiany kierunku zdaje się wręcz niemożliwe, ale wilki chciały skorzystać ze swojej liczebności. Miały nadzieję, że parzystokopytne zareagują instynktownie, chcąc uciec jak najdalej od drapieżników, a walka będzie dla nich ostatecznością. Łudziły się, że tak będzie, mimo doświadczeń przywódcy. Tak naprawdę szansa na klasyczne polowanie była niewielka.
     Bizony nie zdawały sobie sprawy ze zbliżającej się śmierci jednego z nich. Rozgarniały szeroką głową śnieg niczym pługiem, aby dostać się do ukrytej pod nim trawy. Rozeszły się na różne strony, co świadczyło o ich pewności siebie. To w grupie tkwi ich siła, tak samo jak w przypadku wilków. Pojedynczy osobnik jest w dużym niebezpieczeństwie. Takie ustawienie ofiar mogło sprawić, że spanikują i jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem.

***

     Patrzył, jak jego rodzina zrywa się do pościgu, wybiegając z ukrycia. Wcześniej osłaniał ich obszar wysokiej trawy. Odległość miedź nimi a ofiarami błyskawicznie się zmniejszała, ale roślinożercy nadal stali w miejscu, nawet gdy mogli spojrzeć drapieżnikom prosto w oczy, z bliska. Zbiły się jedynie w ciaśniejszą gromadkę, otaczając młode szczelnym kordonem. Wataha zatrzymała się. Nie tego chcieli.

***

     Wilki instynktownie wiedziały, że to już, że to ten moment. Nie potrzebowały kontaktu z innymi członkami grupy. Ruszyły właściwie w jednym momencie, prostując się dumnie, wyciągając ciało w biegu.
     Otoczyły bizony z trzech stron, tak jak zaplanowali. Nie zatrzymywali się, nie sprawdzali reakcji potencjalnych zdobyczy. Zaczęły podgryzać kolejne osobniki w tylne nogi, od głowy uzbrojonej w rogi trzymali się z daleka. Roślinożercy parskali i ryczeli na swój sposób, przerażone cielęta pobekiwały, chroniąc się u boku matek, a ponad tym wszystkim rozbrzmiewało głębokie warczenie drapieżników.
     Ofiary nie zdążyły wystarczająco szybko zebrać się razem. Najzwinniejsze wilki wbiegły między nich. Taht, Kida, Karo, Saba i Misty byli wręcz otoczeni przez coraz bardziej panikujące stworzenia, chociaż w tej chwili nie musieli wiele robić. Wystarczyła sama ich obecność, zapach, aby wywołać popłoch.
     Nagle między ciałami bizonów pojawiła się kolejna biała sylwetka, niknąca na tle śniegu. Długie futro połączone z szybkimi manewrami sprawiały, że wyglądała jak duch wilka, który wrócił z zaświatów, żeby ostatni raz zapolować. Ale to nie był duch, tylko Meira.
     Ronon zerwał się z miejsca. W głowie, w swoich myślach, słyszał krzyk ,,nie!'', nie wiedział nawet, czy były to tylko myśli czy po dolinie poniósł się jego żałosny skowyt. Tym razem nie fizyczne rany sprawiały ból, ale wspomnienia i strach.

***

     Wataha przez jakiś czas krążyła wokół ofiar. Nie było słabszego miejsca, luki, dzięki której mogliby jakoś zacząć i rozproszyć zwierzynę. Powoli poszczególni członkowie zaczęli się niecierpliwić, szczególnie najmłodsze pokolenie. Bren pierwszy się wyłamał, zresztą zawsze do wszystkiego był pierwszy. Nie słuchał ostrzeżeń dorosłych, błagań rodziców, aby nie robił głupstw. Umysł roczniaka nie umiał myśleć o konsekwencjach, bo przecież co się mogło stać? Jakby była taka potrzeba, stanąłby do walki z całym światem, czym dla niego był jeden bizon, nawet jeśli koło niego stało kilkanaście innych?
     Skoczył do gardła najbliższego osobnika. Jego reakcja była błyskawiczna. Samiec, trzymający w zębach tak naprawdę gęstą sierść a nie szyję bizona, został zrzucony na ziemię, prosto pod racice niedoszłej zdobyczy. Gdyby tego było mało, krowa wzięła go na rogi i wyrzuciła wysoko w powietrze. Wilk upadł kilka metrów dalej. Cała ta sytuacja trwała ułamki sekund, Bren nie zdążył nawet pisnąć.

***

     Przywódca popędził w dół zbocza. Nie myślał o tym, że któryś z biegających wszędzie bizonów może go stratować. Jego celem była córka, która sprzeciwiła się wcześniejszym ustaleniom i wzięła udział w polowaniu. Wcześniej wymógł na najmłodszych dzieciach, że będą jedynie obserwować, z bliska, ale poza zasięgiem roślinożerców. Dzięki temu miał być spokojny o ich życie.
     Przypadł do białej wadery, złapał ją za skórę na karku i chciał wyciągnąć poza niebezpieczny teren. Ta jednak nie miała problemu z uwolnieniem się, tym bardziej, że samiec nie trzymał mocno i nie był jeszcze w pełni sił.
     - Tato! Co ty robisz?! - syknęła z irytacją, cały czas wodząc wzrokiem za parzystokopytnymi.
     - Miało cię tu nie być! - On nie rozglądał się na boki, chociaż musiał walczyć z instynktem. Czuł zapach ofiar, widział ruch wokół siebie. Musiał jednak skupić się na córce. - Obiecałaś!
     - Dlaczego nagle nas odsuwasz od polowań?! Kuzyni i starsze rodzeństwo polowało w moim wieku, opowiadali mi.
     - Ale nie polowali na bizony.
     - Ale do tej pory w dolinie nie było bizonów, więc ciężko, żeby na nie polowali. Do tej pory ani razu nie pozwoliłeś nam uczestniczyć w żadnych łowach od początku do końca. Może Solo i Teyli to odpowiada, on woli tropić, ona ścigać, a ja nie chcę poprzestawać na tym. Chcę czuć adrenalinę przy siłowaniu się ze zdobyczą, chcę kończyć polowania jak Karo, Shadow i ty! Czuję, że w tym zadaniu się odnajdę. Jestem silna i mniejsza od was, basiorów, przez co mogę lepiej unikać ciosów wapiti. - Nie musiała tłumaczyć, o jaką sytuację jej chodziło. W tamtym momencie bardzo blisko nich przebiegł jeden bizon, wystarczyło tylko lekko się przesunąć, a stratowałby ich. - Tato, to nie jest odpowiednie miejsce ani czas, żeby się kłócić - mówiła szybko. - Odejdź na bok, bo może ci się coś stać...
     - Mi? - przerwał samiczce.
     - Tak, tato, tobie. Nie bez powodu miałeś siedzieć na zboczu, z wujkiem. Nie chcemy cię tak łatwo stracić.
     Nie czekała na jakąkolwiek reakcję. Uciekła w stronę oddalających się członków rodziny, którzy w całym tym zamieszaniu wybrała ofiarę i oddzielili ją od reszty. Część wilków miała pilnować stada i zajmować ich tak, żeby nie mieli czasu iść na ratunek towarzyszce, a pozostali zajęli się głównym etapem polowania. Meira ostatecznie zdecydowała, że nie dołączy do najmłodszej siostry i brata, ale weźmie udział w zabijaniu zdobyczy. Musiała udowodnić tacie i wszystkim innym, że nie jest dzieckiem, dlatego nie muszą jej tak traktować.
     Za to Ronon stał jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu. W głowie nadal słyszał słowa Meiry, ale nie te o nim, tylko o polowaniach. O tym, że chce brać w nich większą rolę, chce atakować ze starszymi. Nie rozumiała, dlaczego tylko ją, Sola i Teylę tak izoluje. Odpowiedź była prosta: bo wypierane tyle lat wspomnienia w jednej chwili powróciły i od tamtego czasu nie chcą go opuścić.

***

     Samczyk widział całą sytuację z odległości kilkuset metrów. Nie rozumiał wszystkiego, nie wiedział, co dokładnie się stało, ale wystarczyła mu reakcja watahy. Wszystkie wilki w jednej chwili przerwały wykonywane czynności, porzuciły bizony, które natychmiast z tego skorzystały i odbiegły. Nastała zupełna cisza. Drapieżnikom wydawało się, że nawet ptaki przestały śpiewać.

***

     Wybór watahy padł na krowę z cielakiem. Była ona już stara, przez co także wolniejsza i mniej zwrotna, ale nie mniej niebezpieczna. Chęć ochrony dziecka dawała jej dodatkową siłę, ale była jednocześnie jej słabością. Nie mogła szybko skierować się w stronę stada, bo młody mógłby nie nadążyć, była to przecież jego pierwsza zima.
     Mimo że drapieżniki się podzieliły, wokół przyszłej zdobyczy znalazło się dziewięć zwierząt. Nieraz tyle liczy cała wataha, a wtedy również muszą sobie radzić podczas łowów. Liczebność Drimerów w takich sytuacjach była ogromnym ułatwieniem.
     Samica bizona nie miała szans na ucieczkę. Taht, Kad, Nora, Ramira, Shadow, Karo, Meira, a nawet Orion i Roy, którzy sami się do tej roli zgłosili, co wszystkich zdziwiło, otoczyli ją i małego z każdej strony. Jeszcze w czasie drogi ustalili, jak będą atakować. Ronon ostrzegał ich, żeby nie rzucać się od przodu, co zwykle jest najbardziej śmiercionośną strategią. Należało ranić tylną część ciała, pokrytą krótszą sierścią i oddaloną od rogów, aż zwierzę się nie podda i położy na ziemi. Takie zachowanie mogło wydawać się okrutne, ale wilki również nie chciały zginąć. Cena jednego życia za zaspokojenie głodu ich osiemnastki na kolejny tydzień.
     Napastnicy atakowali w uporządkowany sposób. Osobniki znajdujące się za krową szybko ją kąsały w nogi, zad, po czym cofali się do tyłu w momencie, kiedy ofiara odwracała się do nich. Wtedy przychodziła kolej tych, którzy w tamtej chwili stali z tyłu roślinożercy, i tak w kółko.
     Nie zdawali sobie sprawy, ile trawa ta nietypowa walka, dopóki nad horyzontem nie pojawiły się pierwsze promienie słońca. Zdawało się, że popchnęło ich ono do pewniejszych kroków.
     Stado ofiary odeszło dalej, po kilku godzinach zrozumieli chyba swoje fatalne położenie. Nie mieli szans uratować towarzyszki. Reszta watahy natychmiast zmieniła obiekt zainteresowania. Gdy tylko znaleźli się przy krowie, ta powiodła po nich wzrokiem. Zobaczyła oddalone bizony i umarł w niej duch walki. Ugieły się pod nią przednie, a następnie tylne nogi. Padła na ziemię. Pod nią prawie nie było śniegu, ponieważ doszczętnie go stratowała. Wilki natychmiast przypadły do niej. Śmiertelne ugryzienie zadał Shadow, potrzeba tu było siły basiora. Karo stał z tyłu, nie miał wielkiego udziału w tym polowaniu. Nadal był rozkojarzony, wolał nie ryzykować.
     Drapieżniki odetchnęły z ulgą. Polowanie się udało, przez jakiś czas nie będą musieli się martwić, jak zaspokoić głód. Dodatkowo wszystko odbyło się na ich terytorium, więc byli bezpieczni, nikt nie przegoni ich znad zdobyczy. Już mieli rzucić się do jedzenia, gdy koło nich coś zabeczało. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Cielę biegało obok nich i nawoływało matkę.
     - Co z nim zrobimy? Wróci do rodziny? - zapytała Teyla.
     - Prędzej ściągnie nam ich na głowę - odpowiedział Ronon, który właśnie zbliżał się do zdobyczy razem z Marley'em. - Zresztą i tak by nie przeżył. Oni nie dokarmiają nieswoich młodych.
     - Niech dzieciaki się nim zajmą, muszą się uczyć - zauważyła Kida.
     - Że my? - Do Sola jako pierwszego dotarł sens słów siostry.
     - Nie! Jesteście za młodzi! - warknął przywódca z niespodziewaną agresywnością.
     - Co ty mówisz? - Taht była zdezorientowana. Jej partner potrafił być nadopiekuńczy, ale od usłyszenia o bizonach w dolinie był ciągle pogrążony we własnych myślach.
     - Czui, nie możesz ciągle...
     - Nie odzywaj się! - Siwo-czarny samiec przestawał panować nad sobą. - Nie pozwolę wam zbliżyć się na tyle do żywego bizona, nawet pozornie niegroźnego! - Skoczył naprzód, tak że mały roślinożerca stał za nim. Nawet nie uciekł, zapach matki pomiędzy zapachem wilków mu na to nie pozwalał.
     - Ale ja nie będę czekać na twoje pozwolenie!
     Meira zręcznie ominęła ojca. Skoczyła na cielaka, przewróciła go i złapała za gardło. Gdy upewniła się, że jej ofiara nie żyje, podniosła głowę i oblizała wargi z krwi.
     Przyciągnęła uwagę stada tylko na chwilę.
     - Dlaczego tak się zachowujesz?! Powiedz to w końcu, zamiast wyżywać się na nas wszystkich!
     Basior gdyby nigdy nic zaczął opowiadać pewną historię. O małym wilczku, który siedział na pagórku wśród wysokiej trawy. O bracie, który bawił się obok niego. O tym, że szczeniaka ze szczytu bardziej interesowało polowanie. O tym, jak był on świadkiem śmierci innego wilka, spowodowaną przez bizona.
     - To nie wszystko. - Diego bardziej twierdził niż zgadywał.
     - To ja byłem tym szczeniakiem, a zabity wilk, Bren, był moim... - Spojrzał na Marley'a. - Naszym bratem. Za to ja na własne oczy widziałem jego śmierć.

***

     - Marley! Marley! - Ronon nie odwrócił wzroku od doliny. Patrzył, jak jego rodzina otacza leżącego na ziemi rocznego samczyka. Nie ruszał się on. - Przestań się wygłupiać, nie powinieneś. Przynajmniej nie teraz.
     - Dlaczego? - Rudy szczeniak błyskawicznie znalazł się na szczycie pagórka.
     - Dlatego że właśnie straciliśmy brata.

______________
     Po tak długiej przerwie, która zakrawa o zawieszenie, to ja już nie wiem, co mam napisać. Mam tylko nadzieję, że nie wszyscy skreślili Drimer. Ponad trzy miesiące to dużo, bardzo dużo. Najpierw był rozdział do Wytropić przyszłość, potem shot do antologii świątecznej, teraz szukanie ludzi do antologii walentynkowej dopiero co się skończyło. Po drodze było też kilka innych rzeczy, które zajmowały moje myśli bardziej niż pisanie. Niestety, ale muszę już ostrzec, następny rozdział będzie dopiero w marcu. Ogólnie bardziej będę się skupiać na tej drugiej historii.
     Rozdział napisałam trochę inaczej niż zwykle, bo wykorzystałam retrospekcję zamiast typowej opowieści bohatera. Myślę, że wyszło to nawet dobrze. A jeśli chodzi o całość, sami ocenicie.

Pobudzająca blog do życia (przed kolejną przerwą...)
Akti