wtorek, 28 lipca 2015

Drimer - własna droga. Rozdział IV

     Droga do domu trwała bardzo długo. Nikt nie chciał przyspieszyć, a jaskinia znajdowała się po drugiej stronie doliny. Wlekli się łapa za łapą, w ciszy. No, przynajmniej począt­kowo. Szczeniaki nie mogły znieść długotrwałego milczenia. Szczególnie Teyla i Solo. Pysk im się nie zamykał. Były bardzo ciekawe oficjalnego sprawozdania z polowania, więc co chwilę podbiegały do któregoś uczestnika, wypytując o drobne szczegóły. Dwulatki były nieugięte. Nic nie zdradziły.
     Wataha miała już za sobą połowę dystansu dzielącego ich od legowiska, gdy obraną trasę przecięła im rzeka Silva. Mogli ominąć jej źródło, ale musieliby nadłożyć kolejny kilometr. Przywódcy pewnie wkroczyli na pokryty śniegiem lód. Zdawał się mocny. Nie trzeszczał, nie był popękany. Ronon i Taht dali znak reszcie, że mogą iść za nimi.
     Pierwszy przeszedł Karo i Shadow, potem Moon, Saba, Diego... Wreszcie przyszła kolej na Roya. Samiec ostrożnie postawił łapę na śliskiej powierzchni, ale natychmiast ją zabrał. Przed oczami od razu stanął mu najczarniejszy scenariusz. Zamarznięta pokrywa okazuje się dla niego za cienka. Basior wpada do lodowatej wody, a ta się nad nim zamyka. Gdy oprzytomniał, cofnął się o jeszcze jeden krok, dla pewności. Orion, żeby ośmielić kuzyna, wskoczył na lód. Mimowolnie zrobił piruet. Postawił szeroko łapy, dla lepszej równowagi. Odwrócił łeb w kierunku brązowego wilka.
     – No chodź! Jest super. – Tamten w odpowiedzi tylko pokręcił głową. – Nie chcesz po do­broci?
     – O nie... – Roy uświadomił sobie konsekwencje własnego niezdecydowania.
     Nie pomylił się. Czarno-biały samiec podbiegł do niego i siłą wciągnął na zamarzniętą wodę. Basior z czarnym pasem na grzbiecie zaparł się łapami i cały zesztywniał. Orion nie przygotował się na taką ewentualność. Zachwiał się i upadł. Uśmiechy wypłynęły na pyski pozostałych wilków. Wataha natychmiast się ożywiła. Wszyscy weszli na lód, który nie miał przeciwko temu żadnego trzeszczącego sprzeciwu.
     Drapieżniki rozbiegły się po rzece. Saba nabierała rozpędu, a potem sunęła po śliskiej po­wierzchni. Moon bardzo szybko spostrzegła, że cienka warstwa śniegu pokrywającego ,,lo­dowisko” topnieje w zetknięciu z ciepłymi poduszkami łap. Łatwiej się wtedy poślizgnąć. Wybierała miejsca, gdzie biały puch został zwiany. Diego z zaciekawieniem przyglądał się rybom przepływającym pod nim. Każdy znalazł sobie jakieś zajęcie.
     To Marley pierwszy zaczął się nudzić i to on rozpoczął grę w berka. Najpierw złapał Sha­dowa, potem przyszła pora na Kara, Sola, Roya... Nawet on brał udział w zabawie.
     Wadery były niepokonane ze swoją szybkością i zwinnością. Uchwycenie ich wiązało się z nie lada wysiłkiem. Kiedy przyszła kolej Ronona, samiec podłamał się. Teyla zręcznie mu uskakiwała, tak samo jak Misty. Przed nosem śmignęła mu Meira. Już, już miał ją złapać, ale ta zrobiła unik. Udawała, że ta cała bieganina wcale jej nie interesuje, ale czarne oczy błyszczały samicy z podekscytowania. Przywódca przyjrzał się córce. Ostatnio bardzo wy­rosła. Stała się smukła, wręcz zwiewna. Miała delikatny, filigranowy chód i długie łapy. Była po prostu piękna.
     Alfa podbiegał do kolejnych wilczyc. Moon wykorzystała swoją wiedzę i sprawiła, że się poślizgnął. Saba wykonywała błyskawiczne ślizgi, żeby przedostać się na drugi koniec rzeki. Taht i Kida nawet nie uciekały. Siwo-czarny samiec wiedział na co je stać.
     Po wielkich trudach nowym ,,berkiem” została Nora, a zaszczyt jej pierwszego celu przy­padł rudemu wilkowi. Ten zaczął uciekać. Nagle zaskowyczał i upadł. Od razu podbie­gli do niego brat i partnerka.
     – Marley, co ci jest?
     – Spokojnie, Rami. – Spróbował się podnieść. Ronon mu pomógł. – Pewnie źle stanąłem. Przejdzie mi.
     – Chyba czas wracać do domu – zadecydował przywódca.

_______________
Ok... Skleroza nie boli.
Co myślicie o końcówce? Macie jakieś teorie spiskowe?
Na górze, pod nagłówkiem, pojawił się spis treści. Niby wszystko można znaleźć w archiwum... Ale tak powinno być łatwiej ;)

Nadal pracująca nad blogiem
Akti

niedziela, 26 lipca 2015

Drimer - własna droga. Rozdział III

     Przywódca kierował się prosto na Shadowa. Zdecydowanym ruchem zepchnął go z brata. Czarny samiec wylądował w pobliskiej zaspie. Ronon podbiegł do niego i oparł się przedni­mi łapami o klatkę piersiową syna, aby przygwoździć go do ziemi. Był dużo większy i cięż­szy od dwulatka.
     Do tej pory wszystko szło gładko, ale wilk z białą plamką na uchu dalej się nie poddawał. Zdawało się, że nic do niego nie dociera, żadne bodźce i dźwięki. Nie słyszał nawet błagal­nego głosu ojca, proszącego, żeby się uspokoił. Wszystko na nic. Basior wił się jak wąż i kłapał zębami. W jego oczach koloru oceanu widać było tylko nieokiełznaną, dziką furię. Ronon przeraził się, gdy to dostrzegł. Nigdy nie widział nikogo w takim stanie. Zastanawiał się, jak długo to potrwa. Przez głowę przemknęła mu myśl, że znów nie potrafi pomóc wła­snemu dziecku. Szybko skarcił się za to w duchu. Teraz miał jeszcze szansę coś zrobić. Chociaż każda komórka jego ciała sprzeciwiała się temu ruchowi, złapał pysk leżącego samca, zamknął mu go i ścisnął trochę mocniej. Pilnował, aby nie przebić skóry. Chciał tyl­ko, żeby ból go otrzeźwił.
     Powalony wilk otworzył szeroko oczy. Zaczął się rzucać i szarpać jeszcze bardziej. Przy­wódca był wytrwały. Pozostał w tej pozycji kilkanaście minut, czekając na przełom. Wresz­cie syn zaczął się rozluźniać. Gdy Ronon upewnił się, że atak szału minął, delikatnie puścił dziecko. To od razu wstało i spuściło łeb.
     – Shadow, dobrze się czujesz? – W głosie alfy nadal były wyczuwalne niedawne emocje.
     – Tak, tato. Wszystko gra – odpowiedział przez zaciśnięte zęby. Bolała go szczęka, miał przygryziony język. – Skąd się tu wziąłeś?
     – Znakowaliśmy terytorium, kiedy zaczęliście wyć. Byliśmy w pobliżu...
     – My? – Basior gwałtownie podniósł głowę. Dopiero teraz zauważył matkę, ciotki i wuj­ków, młodsze rodzeństwo. – Jak długo... Co widzieliście?
     – Wszystko. – Taht jak zwykle była nad wyraz opanowana.
     Wzrok czarnego dwulatka padł na Marleya i Ramirę. ,,To znaczy, że oni słyszeli, co po­wiedziałem do Kara...” Zrobiło mu się wstyd, ale nie na tyle, aby natychmiast ich przepro­sić.
     Nikt więcej nie poruszył tematu zaistniałego incydentu. Uznali, że to nie czas ani miejsce na takie sprawy.
     Przywódcy pierwsi zaczęli jeść. Bez ich zgody nikt nie mógł rozpocząć posiłku. To dlate­go, po zabiciu zdobyczy, uczestnicy polowania musieli zaczekać na przybycie reszty wata­hy.
     Po godzinie po samicy wapiti nie zostało nic. W śniegu leżały tylko co większe kości, bo z mniejszych wyssano nawet szpik. Każdy miał swój czas przy zdobyczy. Gdy ruszyli w drogę powrotną do jaskini, żaden z osiemnastu wilków nie był syty. Nikt nie odważył się jednak powiedzieć tego na głos.

_______________
Jest mała zapowiedź na koniec... I atak Shadowa został w miarę opanowany... Mogę jednak powiedzieć, że to nie jest koniec tej sprawy ;)

Nawet mi dziwnie jest wstawiać tak krótkie rozdziały, a co mają mówić czytelnicy, którzy dostają taki krótki tekst. Dalej za to przepraszam. Od rozdziału X będzie lepiej... Ale jeszcze trochę krótszych jest przed wami...

Znowu przepraszająca
Akti

piątek, 24 lipca 2015

Drimer - własna droga. Rozdział II

     Śnieg wokół zdobyczy zabarwił się na czerwono. Wilki popatrzyły po sobie z satysfak­cją. Udało im się. Zdały test samodzielności, ukończyły inicjację. Od tamtej chwili przestały być szczeniakami. Stały się dorosłe, ze wszystkimi przywilejami i obowiązkami wiążącymi się z tym tytułem. Ponadto musiały zadecydować o swojej przyszłości...
     - Trzech dni potrzebowaliśmy, aby złapać coś takiego? - Saba przekrzywiła łeb i zbadała martwą krowę wzrokiem. Wyglądała na chudą i starą. Mięso pewnie miała twarde. W ostat­nich tygodniach trudno jednak było o jakąkolwiek zdobycz.
     - Nie narzekaj. Przez Roya mogliśmy nie mieć nawet tego. Ta łajza przepuściła wapiti! Po co ty bierzesz udział w polowaniach, skoro tylko nam przeszkadzasz?!
     - Shadow!
     - No co Orion? Może kłamię?! Zresztą, ty nie byłeś lepszy. Nawet dobrze wybić się nie potrafisz. - Basior zaśmiał się cynicznie.
     - No proszę... i kto mi to mówi? Brat, który sam zderzył się w powietrzu z Karem.
     - Ja? To on źle wycelował! Skoczył drugi i nie pozwolił mi chwycić zdobyczy. Chciał wyjść na bohatera... Dobrze znałeś swoją pozycję! - Czarny syn przywódców przeniósł wzrok na białego kuzyna z ciemnosiwo-czarnym grzbietem. - Miałeś być tropicielem, ra­zem z Diegiem. Kida, Saba i Moon same wybrały pościg. Misty odwracała uwagę zdoby­czy. Royowi i Orionowi również przydzieliliśmy tę funkcję, ale tu chyba popełniliśmy błąd... - Samiec spojrzał na dwa wilki wymienione jako ostatnie. - Jestem z nas najsilniej­szy, więc przypadła mi rola atakującego. Wszyscy... no dobra, większość wywiązała się z zadania. Tylko ty musiałeś się wyróżnić, prawda?!
     - Chwila, chwila. - Karo stanął przed oskarżającym go basiorem, wyraźnie oburzony. - My wybraliśmy i przydzieliliśmy pozycje? To ty to zrobiłeś! Mówiłeś to takim tonem, że nikt nie miał odwagi sprzeciwić ci się. Co do tej siły... Ja też nie jestem słabeuszem, ani na przykład Moon. Moglibyśmy przydać się w ostatniej fazie polowania. Proponowałem to, ale nie chciałeś mnie słuchać! Zachowujesz się, jakbyś już był przywódcą, a wiele ci do tego tytułu brakuje. Alfa podejmuje decyzje dobre dla całego stada. Nie myśli tylko o własnym tyłku! Jesteś jak rozwydrzony szczeniak!
     - Lepiej wiedzieć co się chce, niż być owocem nielegalnego związku.
     Tego dla Kara było za wiele. Rzucił się na kuzyna bez chwili zastanowienia. Shadow tyl­ko na to czekał.
     Basiory zaczęły walczyć. Posypały się strzępy futra. Reszta próbowała ich rozdzielić. Na próżno. Najbardziej wytrwały w tych staraniach był Diego. Nienawidził przemocy. Chciał odciągnąć brata na bok. Złapał go za skórę na karku, ale tamten bez problemu się wyrwał. Nagle, w amoku walki, rzucił się na samca o sierści w dziwnym odcieniu brązu. Nikt nie był przygotowany na taki obrót spraw. Wśród wilków zapanował popłoch. W tamtej chwili na arenę walki wpadł Ronon.

_______________
Miałam dodać wczoraj... Przepraszam.
A po prawej pojawiła się ankieta ;) ciekawe czy udział weźmie więcej niż 1/2 osoby...

Ciekawa
Akti

wtorek, 21 lipca 2015

Drimer - własna droga. Rozdział I

     Łapy zapadały jej się w świeżym śniegu. Poruszała się tak powoli, że grzbiet pokryła gruba warstwa białego puchu. Śnieżyca znacznie przybrała na sile w ciągu ostatniej godzi­ny, ale nie mogli przerwać polowania. Byli zbyt głodni. To już ich trzecie podejście. Jeśli te­raz im się nie uda, stracą ostatnią szansę. Stado wapiti przekroczy granicę terytorium i nie będą mogli kontynuować pościgu. Zostaną zmuszeni do powrotu bez zdobyczy - obleją test samodzielności. Zamieć, o dziwo, ułatwiała im zadanie i dawała większe nadzieje na suk­ces. Zmniejszała widoczność, więc mogli podkraść się wyjątkowo blisko, nie będąc zauwa­żonym.
     Cel znajdował się dwieście metrów od nich.
     Kida rozejrzała się na boki. Wiedziała, że gdzieś tam są jej bracia, siostra i kuzyni, ale na­wet z jej czułym wzrokiem nie mogła ich dojrzeć zza białej ściany. Modliła się w duchu, aby nie popsuli szyku. Gdyby ktoś ruszył wcześniej, albo ustawił się w złym miejscu, wszystko poszłoby na marne.
     Sto pięćdziesiąt metrów.
     Samica powoli stawiała kroki. Przy tej śnieżycy wapiti raczej nie dostrzegłyby białej wa­dery, na dodatek częściowo pokrytej śniegiem. Wolała jednak nie ryzykować.
     Jeszcze tylko sto metrów...
     Stado roślinożerców stało na otwartym terenie, ściśnięte w ciasną gromadkę. Tuż obok siebie mieli rzekę Silvę. Był to kluczowy element planu wilków. Wejście do lodowatej wody, przy takiej pogodzie, to śmiertelny błąd. Przez silny prąd nie wszędzie potworzył się lód. Drapieżniki doskonale o tym wiedziały. Okrążały ofiary półkolem. Z każdą chwilą pętla się zaciskała...
     Siedemdziesiąt metrów.
     Nagle zamieć zaczęła ustępować. Groziło to zauważeniem przez ,,przyszłą zdobycz". Kida nieco spanikowała. Nerwowo rozejrzała się na boki. Na lewo od siebie dostrzegła Die­ga. Stał na granicy widoczności. Skinął na nią głową, po czym z powrotem skupił się na celu. Wadera powtórzyła znak w kierunku Moon, a ta przekazała go następnemu osobniko­wi. Czas rozpocząć pościg.
     Wystartowali jednocześnie, cała dziewiątka. Pośród wapiti poniósł się sygnał ostrzegaw­czy. Stado ruszyło wzdłuż brzegu rzeki, oddalając się od granicy terytorium watahy Drimer. Na całe szczęście. Jedna z krów bardzo szybko pozostała w tyle. Wilki wybrały ofiarę...
     Dzieliło ich sześćdziesiąt metrów.
     Reszta roślinożerców przestała się liczyć. Najważniejsza stała się ta jedna samica.
     Trzydzieści...
     Szybki bieg przyjemnie rozgrzewał zmarznięte mięśnie. Kida i Saba przyspieszyły jesz­cze bardziej. Z łatwością dogoniły cel. zwierzę było już stare, ale nie rezygnowało z walki. Jego sierść była mokra od potu, pomimo mrozu.
     Obie wadery przypadły do ofiary. Kremowa próbowała uchwycić nogę wapiti, aby prze­ciąć ścięgna. Już prawie ją miała, gdy krowa wierzgnęła. Bursztynooka została odrzucona w tył. Zaskowyczała, ale ruszyła w dalszą pogoń.
     Drapieżniki po chwili otoczyły obiekt pościgu. Samica nie próbowała już uciekać, rzuca­ła się tylko na wszystkie strony. Orion pierwszy zdecydował się zaatakować. Skoczył na ro­ślinożercę, jednak chwycił tylko powietrze. Jego cel w tamtym momencie próbował poko­nać Misty. Kiedy uznał, że wilczyca jest zbyt zwinna, ruszył w kierunku Roya. Ten skulił się i przypadł do ziemi. Krowa już chciała uciec przez dziurę w okalającym ją pier­ścieniu, kiedy rzucili się na nią Karo i Shadow. Basiory zderzyły się w powietrzu. Zawar­czały na siebie złowrogo. Ostatecznie to czarny samiec zacisnął zęby na gardle wapiti. Jego pysk wypełniła metaliczna w smaku, ale jakże słodka krew. Reszta stada pomogła mu powa­lić ofiarę.
     Gdy po kilkunastu minutach wilk z białą plamką na uchu podniósł czerwony pysk znad martwej zdobyczy, zawył triumfalnie. Zawtórowało mu osiem innych głosów.

_______________
Tak, wiem, krótkie. Ale naprawdę nie chcę się potem mylić, ile rozdziałów mam na onecie i wattpadzie, a ile tu.
Moje pierwsze w miarę dobrze opisane polowanie. W pewnym sensie jestem z tego rozdziału zadowolona :-D
Przepraszam, że nie dość, że nie było wczoraj, to dzisiaj dodaję późno. Wczoraj skupiłam się na publikowaniu rozdziału do mojej nowej historii... Adres jest dostępny z boku w pasku z gadżetami, ale napiszę go również tu.
www.the-sense-of-freedom.blogspot.com
Wszystkich chętnych zapraszam. Jest już prolog i pierwszy rozdział.

Podzielona na dwie historie
Akti

sobota, 18 lipca 2015

Drimer - własna droga. Opis

Drimer - własna droga
Krwawej bitwy nie zapomni nikt, mimo że minęły już dwa lata. Trzeba jednak jakoś wrócić do normalnego życia. Starsze szczenięta czeka inicjalne polowanie. Wtedy oficjalnie staną się dorośli. Kogo przywódcy wybiorą na swojego następcę? Czy ktoś zdecyduje się odejść ze stada i pójść przez życie własną drogą? Co, jeśli stare blizny nie dadzą o sobie zapomnieć? A jeśli przełęcze prowadzące do doliny zasypie śnieg? Do jakiego ryzyka może zmusić głód? I najważniejsze... Czy wataha Dark Light tak łatwo odpuściła?






(Okładkę wykonała @luvmyjaai z Wattpada)

_______________
Wiem, że opis krótki, ale poprzedni skasowało mi z wattpada i jakoś nie umiałam go odtworzyć tak samo... Mam nadzieję, że ktoś zainteresuje się tą częścią ;) Jakościowo jest już dużo lepsza od ,,Wilczego życia", chociaż początkowo rozdziały też są dość krótkie. Wydłużają się dopiero koło X rozdziału i tu pytanie do was. Czy łączyć je po kilka tak jak do tej pory czy dodawać tak jak było pierwotnie? Szczerze wolałabym zostać przy starym podziale, żeby nie mylić się z numeracją tutaj i tą na wattpadzie... A dodawałabym codziennie.

Pytająca
Akti

Ciekawostek kilka...

Obiecane wcześniej ciekawostki. Wiem, spóźniłam się... A więc:

Początkowo cała opowieść miała być o tygrysach, ale uznałam, że byłoby za nudno. Wilki żyją w stadach, a tygrysy są samotnikami. Nawet zeszyt, w którym pisałam pierwszą część jest z tygrysem :-D Z tym w ogóle wiąże się grubsza historia, bo ten zeszyt był w sklepie do kupienia z trzema zwierzętami: z zebrą, tygrysem albo... wilkiem, a ja wzięłam tego tygrysa xD


Tak jak już nie raz mówiłam to opowiadanie jest moim pierwszym poważnym przedsięwzięciem. Po nim widać jak się rozwijałam, ale to już mówiłam... Był taki moment, że zastanawiałam się nad nową historia, może z mniej dziecinnym tematem, może poczytniejszą, ale nie umiałam zostawić tego opowiadania ;)


Kilka słów o imionach:


* Ronon - zacznę od niego xD Imię to pochodzi od mojego ulubionego bohatera serialu science-fiction Gwiezdne wrota: Atlantyda. Jest to postać dla której rozwiązaniem chyba każdego problemu jest walka ;) Zawsze ma przy sobie swój pistolet i (szczególnie na początku filmu) trzeba go powstrzymywać od używania tej broni. Mało się odzywa, jest impulsywny i nieufny. Niestety początkowe rozdziały nie do końca pokrywają się z tym wyobrażeniem, bo dopiero po jakimś czasie wpadłam na to, żeby poza imieniem odwzorować również osobowość. Przezwiska Czubaka i Czui też pochodzą z tego serialu. 


* Taht - imię wzięłam z tłumacza. Wpisałam gwiazda i sprawdzałam je w różnych językach. Po estońsku wyskoczyła Taht. Charakter to inna sprawa, ale celowo bądź podświadomie dałam jej cechy bohaterki tego samego serialu (Gwiezdne wrota: Atlantyda), a mianowicie Teyli. Imię to w moim opowiadaniu pojawiło się dopiero niedawno, ale o przeciwnym charakterze. Prawdziwa Teyla jest opanowana, spokojna, umie świetnie walczyć ale nie rwie się do bitwy (w przeciwieństwie do Ronona xD).



A tu serialowi Ronon i Teyla xD

* Kad - imię przypadkowe.

* Nora - imię przypadkowe.


* Marley - imię przypadkowe, nie ma nic wspólnego z Bobem Marleyem xD


* Ramira - imię przypadkowe.


* Misty, Roy, Karo - imiona przypadkowe.


* Moon - imię wybrane na blogu przez Alkę (Alicja3433) w ramach konkursu.


* Shadow - imię wybrane przez max3001 w ramach konkursu.


* Saba - imię wybrane przez sabcia21 w ramach konkursu.


* Orion - imię przypadkowe, chociaż... Słowo to ujrzałam w Wiedźminie, tam była to broń - taka gwiazdka, którą rzuca się w przeciwnika. Postanowiłam zrobić z tego imię.


* Diego - imię wzięłam od psa przybłędy, którego miałam przez kilka miesięcy i nazwałam właśnie Diego.


* Kida - pochodzi z takiej bajki Atlantyda - zaginiony ląd (tak, wiem, znowu Atlantyda xD). Była to królewna tego miasta, o białych włosach, choć właściwie to tam wszyscy mieli białe włosy... W każdym razie imię mi się spodobało i jest.


* Teyla - już mówiłam skąd pochodzi.


* Solo - imię przypadkowe.


* Meira - imię wybrała Longman.S w ramach znajomości ;)


Parę imion mniej ważnych:


* Oryn i Gmork - imiona z Niekończącej się historii.


* Baron - i tu jest ciekawa historia. Jak Diega nazwałam od psa, tak imię Baron dałam psu, myśląc o bracie Taht. Mam nadzieję, że dobrze wytłumaczyłam xD Ten pies był u mnie tylko przez jeden dzień, ale został już Baronem ;)


I teraz coś, o czym sama nie wiedziałam. Nazwa watahy - Drimer - wpadła mi do głowy przypadkowo. Nie miałam pojęcia, że to słowo coś znaczy, a jednak :D Dreamer po angielsku oznacza marzyciel :)

wtorek, 14 lipca 2015

Drimer - wilcze życie. Rozdział XVII


     Basiory stały naprzeciwko siebie i badały się wzrokiem. Krok za krokiem, okrążenie za okrążeniem. Cały czas zachowywały stałą odległość. Dla Ronona była to chwila wytchnie­nia po długiej walce z Gmorkiem i jego towarzyszem. Nie odniósł poważnych ran, ale zmę­czenie również dawało o sobie znać. Próbował skupić się na rozszyfrowaniu Darkusa, tylko że ten nie ułatwiał mu zadania. Poruszał się szablonowo, bez żadnych zbędnych ruchów. Pilnował, aby utrzymać swoje cechy w tajemnicy. Nagle siwo-czarnego samca olśniło. Przecież już widział przeciwnika w akcji! Podczas ataku Taht błyskawicznie się obronił. Jego atuty to prędkość i refleks!
     ,,Szybkie wilki mają ogromną przewagę nad ofiarą i wrogiem, ale tylko na dużych dystansach. Gdy odległość się zmniejsza nie mają gdzie się rozpędzić i tracą możliwości. Wy­grać z nimi można poprzez walkę wręcz" - W uszach Ronona rozbrzmiał głos partnerki.
     No jasne! To miało sens! Jeśli zaatakuje pierwszy, zwiększy szansę na wygraną. Będzie mógł wykorzystać swoją siłę połączoną z pragnieniem zemsty, a Darkus straci element zaskoczenia.
     Skoczył. Chciał przewrócić przeciwnika i szybko zakończyć bitwę. Nie udało mu się wykonać planu. Czarny basior zrobił tak błyskawiczny unik, że nawet go nie dosięgnął. ,,Jest znacznie szybszy niż myślałem" przemknęło mu przez głowę. Zawrócił w miejscu i nie zwalniając ruszył z powrotem. Tym razem odległość była mniejsza, ale i tak nie dał rady zadać precyzyjnego ciosu. Zaledwie przyszczypnął mu skórę. Tamten natychmiast się wyszarpnął, zostawiając Rononowi trochę wyrwanej sierści. Jeszcze jeden atak i jeszcze, i jeszcze...
     ,,Jako przywódca powinieneś zdawać sobie sprawę, że wściekłość jest złym doradcą." Znowu słowa Taht. ,,Dlaczego ona zawsze ma rację? Dlaczego sama ruszyła na basiora? Takie samo pytanie zadała po śmierci Siroko... Historia lubi się powtarzać. Nie poddam się. Zwyciężę. Dla niej..."
     Kolejny skok. Złapał jego łapę. Wysoko, blisko tułowia. Czarny samiec nie pozostał mu dłużny. Zatopił zęby w plecach, przy szyi przeciwnika. Stali tak chwilę, złączeni ze sobą. Ronon w tej pozycji nie miał szans na obronę, ale przecież najlepszą obroną jest atak... Zacisnął mocniej szczękę na przedniej kończynie Darkusa. Jednym ruchem zmiażdżył mu kość. Skorzystał, że wróg poluźnił uchwyt i odskoczył. Natychmiast rzucił się z powrotem. Uderzył wilka bokiem, aby znowu spróbować go przewrócić. Bezwładna łapa czarnego basiora tylko to ułatwiła. Tamten upadł, ale od razu się podniósł. Widać było, że napina mięśnie z bólu, ale nie zniżyłby się do uległości. Przywódca watahy Drimer był coraz bardziej wyczerpany. Te wszystkie chybione ataki zrobiły swoje. Samiec opuścił łeb. Cały drżał.
     ,,Darkus przewidział to. Sam ma jeszcze dużo sił, mimo złamania. Dlatego zaproponował walkę na śmierć i życie. Chyba że... Istnieje jeszcze jeden sposób. Od początku o nim myśla­łem, ale jest ryzykowny. Nie mam jednak wyboru..."
     - Wygrałeś. Poddaję się... - Siwo-czarny wilk jeszcze bardziej opuścił głowę. Słyszał za sobą jęk Nory. Gotował się w środku. ,,Po co tak ryzykuję?"
     - Ach, Ronon. Taki byłeś hardy i pewny siebie jeszcze pół godziny temu. - Zwycięzca powoli się przybliżał, kulejąc. - Postawiłeś na szali swoje życie. Stanąłeś do nierównej walki. Przeciwnik okazał się jednak silniejszy. A mogłeś zwyczajnie uciec...
     Odległość między nimi cały czas się zmniejszała. Wreszcie ranny wilk stanął nad dru­gim. Nagle błysnęły kły, rozległo się warczenie i dziki skowyt. Wszystko rozegrało się błyskawicznie. W sekundę zwycięzca stał się przegranym i leżał przyduszony plecami do ziemi.
     - Mogłem uciec, ale wtedy... hmm... ominęłaby mnie zabawa. - Na pysk Ronona wypłynął uśmiech triumfu. - Zamiast wygłaszać przemówienia mogłeś mnie zabić, szybko i bezproblemowo. Teraz to ty jesteś na mojej łasce. Masz pecha, dziś mam zły humor.
     - Proszę! Wypuść mnie! Odejdziemy. Daleko. Już nigdy nas nie zobaczysz.
     - O, w to, to nie wątpię. Przecież zmarli nie składają wizyt.
     - Miej litość!
     - A ty ją miałeś dwa lata temu dla mojej rodziny?! Dla Taht?!
     - Inett, ratuj mnie! Inett!
   - Za późno. Żegnaj, Darkus... - Z łatwością złapał szyję wroga. Zacisnął na niej kły, rozrywając tętnice. Do pyska napłynęła mu ciepła, słodka krew. Natychmiast puścił basiora i odszedł w stronę swojej watahy. W połowie drogi rzucił jeszcze do Dark Lightów: - Wyno­ście się stąd. Zabierzcie ze sobą trupy. - Siwa przywódczyni rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Szybko jednak podbiegła do tonącego we krwi partnera.
     Wyczerpany samiec powolnym, łamliwym krokiem dołączył do swoich. Kad na jego wi­dok próbował się podnieść, ale Nora go powstrzymała. Ronon nie patrzył na nich. Serce ści­snęło mu się na widok czarnej wadery. Taht leżała na lewym boku (upadła na prawy). Skórę na głowie od oka, aż po ucho, miała całkowicie zdartą. Jej oddech był płytki i urywany. Mąż przytulił się do niej, a potem uniósł łeb i zawył, najgłośniej jak mógł. Wycie to było pierwszym, co usłyszałam w życiu. Miało być wiadomością o zwycięstwie, ale przepełniał je ból. Po chwili dołączyły trzy inne głosy. Nie wiem, dlaczego zrobiłam to samo. Miałam dopiero pięć dni. Stać mnie było jedynie na ciche popiskiwanie. Wtedy myślałam, że brzmi to inaczej. Mimo wszystko wiedziałam iż jest to doniosła chwila. Wataha Drimer władała Cremo. Bitwa ta była ważnym wydarzeniem w historii doliny i stada.
     - Ach, Kida! To było cudowne! - Trzymiesięczna samiczka wpatrywała się w siostrę beżowymi oczkami. Miała krótką i gładką, jasnobrązową sierść z ciemniejszymi plecami i pyskiem. - I to wszystko zdarzyło się naprawdę?
     - Tak, Teylo. Wszyściutko. A tobie, Solo, jak się podobało?
     - Jesteś najlepszą siostrą na świecie! - brązowy samczyk z czarnym grzbietem i żółtymi oczami przytulił waderę.
     - Ja też tu jestem... Mnie nikt nie wyściska? - Diego udał urażony ton. Dwójka rodzeń­stwa przypadła do niego. Starszy brat przewrócił się, niby pod ich ciężarem.
     Kida zerknęła za siebie. Meira siedziała po drugiej stronie jaskini. Udawała, że nie interesuje jej historia, ale cały czas nasłuchiwała, co nie uszło uwadze opowiadającej. Już teraz zapowiadała się na piękną wilczycę. Jej długie, białe futro było wyjątkowo puszyste, w szczególności ogon. Czarny nos, oczy i końcówki uszu wspaniale z nim kontrastowały.
     - Ktoś jest głodny? - W wejściu pojawił się Ronon. Wraz z całą grupą wracali z polowa­nia. U jego boku stała Taht. Po prawej stronie jej głowy sierść była rzadsza - pamiątka po bitwie. Kark Kada wyglądał tak samo. Teyla i Solo natychmiast pobiegli do rodziców, do­magając się posiłku. Ci zwrócili dla nich część zjedzonego wcześniej mięsa. Meira podeszła ostatnia, powolnym i nonszalanckim krokiem. Ona również dostała swoją porcję.
     - Wujku, czy to prawda, że każdemu z nas wymyśliłeś przezwisko lub zdrobnienie? - jasnobrązowa samiczka zwróciła się do Marleya godzinę później.
     - Tak, to prawda.
     - A zdradzisz je nam?
     - Właśnie! Ja nadal nie znam swojego, tato - oburzyła się ruda wadera.
     - Ani ja! - zawtórowało jej kilka innych wilków.
     - No dobrze! Już! Powiem wam. Ronona nazywam Czubaka albo Czui, tylko to już wie­cie. Taht to Hati. Kad - Scar...
     - Blizna! No dzięki!
     - Nora jest Nirą - kontynuował basior. - Ramira - Rami. Moon - Luna. Roy - Reyden. Karo - Roko. Misty... - tu spojrzał na córkę. - Przypominasz lisiczkę więc Fox lub Foxi. Orion - Oryn...
     - Przecież to imię dziadka. Co on ma ze mną wspólnego?
     - Nie wiedziałeś, że to na jego cześć dostałeś podobne imię? No, idziemy dalej. Shadow to Dash. Saba - Sabcia i Sasi. Diego - Digito, Digi. Za to Kida - Kiva.
     - Wszystko fajnie, ale nie bądźmy gorsi! - Kad zabrał głos. Co wy na to, żeby od dzisiaj Marleya nazywać Rudy albo Red? - Rozejrzał się. Wszyscy kiwali głowami. - Więc teraz ty także masz pseudonim.
     - A my? - Solo zadał pytanie w swoim oraz rodzeństwa imieniu.
     - Wam jeszcze nie wymyśliłem. Kto wie, może już niedługo...
     Kida wymknęła się z jaskini i wspięła na półkę skalną położoną nad legowiskiem. Siadła na brzegu i obrzuciła wzrokiem całe terytorium. W jej lodowobłękitnych oczach, odziedziczonych po matce, odbijał się zachód słońca.
     - Zapłacisz mi za tę ,,dziwną maść" - Diego uśmiechnął się do siostry. Ta odpowiedziała mu tym samym, ale nie odwróciła głowy. - Co robisz? - zapytał, siadając koło niej.
     - Myślę.
     - Nad czym?
     - Że w naszym życiu zaczął się właśnie zupełnie nowy rozdział.


KONIEC... CZĘŚCI PIERWSZEJ


_______________

     Miałam opublikować zaraz po odpowiedzeniu na komentarz Cleo pod poprzednim rozdziałem... Ale chciałam dodać jeszcze piosenkę na początek... jednak zrezygnowałam. Bardziej będzie pasować do drugiego bloga ;)
     I tak w XVII rozdziałach streściłam XLIV rozdziały xD Wilcze życie pisałam przez... Trochę ponad 3 lata. I tak jestem dumna, że tę historię skończyłam i piszę ją dalej. Dziękuję tym osobom, które przez te (tutejsze) XVII rozdziałów przebrnęły. A szczególnie Cleo, która każdy rozdział komentowała i dała kilka rad ;) Mam nadzieję, że nie uważasz tego czasu za stracony ;) ale dziękuję też wszystkim, bo patrząc na ilość wyświetleń konkretnych postów, to może jeszcze kilku czytelników by się znalazło... ;)
     A teraz jeszcze co do treści. Chyba już wiecie, dlaczego nie dołączyłam tego rozdziału do poprzedniego. Chciałam was trochę potrzymać w niepewności... I nie chciałam dawać całej akcji na raz. Ale ostatecznie nie wiem, czy był to dobry pomysł...
     Cleo, jednak intuicja cię do końca nie zawiodła ;)
     Co myślicie o końcówce? I o tym, że cała historia okazała się opowieścią Kidy? ;)
     Nie martwcie się ilością przezwisk! Używa ich tylko Marley, więc nie będą wykorzystywane nagminnie. To jest bardziej jako ciekawostka i dopełnienie postaci Marleya, bo już dawno pisałam, że każdemu coś wymyślił ;)
     I teraz co do dalszego publikowania... Raczej nie jutro, bo muszę uporządkować te rozdziały. I mam jeszcze do opublikowania kilka ciekawostek ;) i informacje o każdym bohaterze... Po prostu takie ,,karty informacyjne'' czyli imię, przezwisko, rodzina, wygląd, charakter... I zdjęcie. Bo nie dość, że bohaterowie są nietypowi, to jest ich dużo. Może ułatwi to trochę uporządkowanie informacji o nich.
     Więc za kilka dni ruszam z publikacją drugiej części, a na razie jeszcze raz wszystkim dziękuję ;)

Zadowolona z ukończenia pierwszej części
Akti

poniedziałek, 13 lipca 2015

Drimer - wilcze życie. Rozdział XVI

     Pięć dni minęło błyskawicznie. Pięć dni radości... ,,Nareszcie wszystko zaczęło się ukła­dać. Wyszliśmy na prostą.” Tak myślał każdy, do tamtego pamiętnego wieczoru...
     Jaskinię wypełniały śmiechy. Marley opowiadał kolejną anegdotkę z dzieciństwa. Wła­śnie miał przejść do sedna historii, gdy pomiędzy nich wpadł zdyszany Kad.
     – Miałeś iść na spacer, nie wyścig. Czyżby przestraszył cię... mały króliczek? – Rudy ba­sior nie mógł się powstrzymać.
     – Nie czas na twoje żarty! Oni tu idą... Wataha Dark Light... Widziałem ich... – Samiec nie mógł złapać tchu po długim biegu.
     – Połóż się, opanuj oddech i opowiedz wszystko od początku.
     – Taht... nie ma czasu na odpoczynek! Byłem przy północnej granicy, u podnóża gór. Miałem wracać, ale usłyszałem jakiś dźwięk. Schowałem się w krzakach i zobaczyłem sta­do. Para alfa i pięć innych osobników, razem siedem. Rozpoznałem Gmorka. Nie gonili ofiary. Świadomie przekroczyli granicę. Kierowali się tutaj, bez żadnych wątpliwości. Mogą być już blisko, bo dla bezpieczeństwa biegłem okrężną drogą. Musimy zatrzymać ich jak najdalej od jaskini i młodych.
     – Ruszamy! – Ronon był wściekły. Historia się powtarzała. Darkus musiał wiedzieć, że Taht niedawno urodziła, że ktoś będzie musiał zostać ze szczeniakami, przez co będą słab­si... – Nora, zostajesz.
     – Nie, proszę! – Ramira zachwiała się. – Nie będę potrafiła... Przecież znasz moją prze­szłość. Nie umiem walczyć... zabijać. Nawet jeśli to wróg.
     – Spokojnie. – Kremowa wadera zabrała głos. – Taht, przemów temu bęcwałowi do rozu­mu. Ja bardziej się wam przydam. Jestem silniejsza, a noga już się zagoiła. – Dla po­twierdzenia tych słów, podskoczyła kilka razy.
     – Ona ma rację. – Samica alfa bez zastanowienia podjęła decyzję. – Ramira zostaje, a my idziemy. Już! Ronon. – Zatrzymała basiora przed wyjściem. – Opanuj się. Emocje mogą cię zgubić. Wyruszamy na wojnę i to nie jest tylko twoja wojna. Jako przywódca powinieneś zdawać sobie sprawę, że wściekłość jest złym doradcą. – Nie czekała na odpowiedź. Wybie­gła za resztą. Partner zaraz ją dogonił.
     Nikt oprócz Kada się nie odzywał, a nawet on ograniczał się do krótkich wskazówek na temat kierunku. Cisza była jednak tylko pozorna. W środku każdy był kłębkiem nerwów, ale jedna myśl ciągle się powtarzała: ,,Dlaczego teraz?”. Była ona szybko odsuwana na bok, ale jednak była. Wszyscy przygotowywali się wewnętrznie do walki, analizowali mocne i słabe strony. Ronon był silny. Taht szybka i zwinna. Nora to odwaga i lekka brawura. Mar­ley w niczym się nie wyróżniał, był przeciętny. W najgorszym położeniu znajdował się Kad. Od ma­łego nie potrafił robić uników i zwodów. Miał słaby refleks.
     Bieg zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Wieczór przeszedł w noc. Żadna chmura nie przesłaniała gwiazd. Była pełnia... Wataha dotarła do meandra rzeki Silvy, przepływającej przez środek ich terytorium z zachodu na wschód. Już mieli ją przekroczyć, gdy usłyszeli szyderczy śmiech. Z pobliskich zarośli wyszło siedem wilków. Przewodził im czarny basior. Z koloru przypominał Taht, ale oczy zdradzały wszystkie różnice. Były demoniczne, prze­krwione, a odbijało się w nich jedynie okrucieństwo.
     – No, no. Popatrz Inett, czyżby Wielki Ronon zaszczycił nas wizytą? – Zwracał się do szarej wadery, swojej partnerki. – Kad, a więc przekazałeś wiadomość.
     – Co? – samiec alfa watahy Drimer rzucił się na potencjalnego zdrajcę. – Prowadziłeś nas w pułapkę?! Jak mogłeś!
     – Ja... nic nie wiedziałem!
     – Nie kłam!
     – Spokojnie. Jeśli sami się pozabijacie, nie będzie zabawy. – Znów ten śmiech. – Myślałeś, że nie zauważylibyśmy takiej ciamajdy? Przeceniasz swoją grupę! Napatoczył się przypad­kiem, ale zaoszczędził nam fatygi do was.
     – Dość! – Ronon był na cienkiej granicy między wściekłością a szaleńczą żądzą mordu. – Jeszcze zobaczymy, kto się grubo przeliczył...

_______________
Miałam dodać ten rozdział w dwóch częściach, tak jak były napisane pierwotnie, ale... Stwierdziłam, że jednak nie xD

I wreszcie jakaś konkretna akcja ^^ Co o tym myślicie? ;) i tak... Końcówka... Wiem xD

Bezduszna
Akti

niedziela, 12 lipca 2015

Drimer - wilcze życie. Rozdział XV

     Dni mijały. Nora czuła się coraz lepiej. Czas, który spędzała w jaskini, pozwolił jej na zregenerowanie sił. Szczenięta stawały się jednak coraz bardziej ruchliwe. Wszystko rozpoczęło  się w momencie, kiedy wilczki zaczęły widzieć. Mimo że oznaczało to definitywny koniec spokoju, każdy czekał na ten moment. Wreszcie można było poznać kolor oczu młodych – u Kara jasnobrązowe, Roya siwe, Moon niebieskie, a Misty zielone. Początkowo przyglądanie się temu, jak poznają świat, wywoływało uśmiech. Pierwsze kroki i słowa były wielkim świętem.
     Gdy szczenięta skończyły trzy tygodnie, zrobiły się dużo bardziej ciekawskie. Ciągłe pytania na temat wszystkiego, co ich otaczało, stały się denerwujące, a ucieczki z jaskini niebezpieczne. Ruda samiczka była w tej sprawie ekspertką. Nora co chwilę wybiegała za którymś z wilczków. Rana wadery już prawie się zagoiła, ale reszta uparła się, aby odpoczęła jeszcze przez tydzień...
     – Wolałabym walczyć z pumą, zamiast ganiać za tą rozwrzeszczaną bandą – wymamrotała, trzymając w pysku Misty, która po raz enty próbowała uciec do lasu. – Roy, jesteś wilkiem, nie jakimś łosiem. Nie jedz tych badyli! – Opiekunka puściła trzymane szczenię obok Moon. – Dobry mi to relaks.
     – Myślałem, że lubisz dzieci – Marley wraz z Ramirą i Kadem pojawili się w wejściu. Właśnie wrócili z polowania. Na ich futrze widać było jeszcze ślady krwi...
     – Mama! Tata! – młode natychmiast przypadły do rodziców. Były głodne. Para zwróciła dla nich nadtrawione pożywienie*.
     – Chodź, siostra. Uratuję cię od tego szaleństwa. Taht i Ronon czekają przy zdobyczy.
     – Dzięki, chyba czytasz w myślach. Dzisiaj nieźle dały mi w kość.
     Rodzeństwo wyszło, zostawiając rodzinę samą. Wilczki po chwili zaczęły siłować się między sobą. Ramira i Marley przyglądali się tej zabawie. Leżeli przytuleni niedaleko wejścia, korzystając z ostatnich promieni zachodzącego słońca. W pewnym momencie zauważyli, że Moon bacznie im się przygląda. Samiczka podeszła do nich i z ekscytacją oznajmiła:
     – Jak dorosnę, też chcę być tak szczęśliwa z moim mężem.
     Wadera zamarła. Spojrzała na partnera. W jego oczach zauważyła te same rozterki. Jak ma wytłumaczyć córce, że tak naprawdę nie powinna żyć. Związek z Marleyem nie miał prawa bytu, a jednak trwa. Wszystko dzięki wyrozumiałości Taht i Ronona. Czy córka nie jest zbyt mała, aby to pojąć?
     – Kochanie. – Wilczyca z trudem wypowiadała słowa. – Tak naprawdę tylko para alfa może być razem i mieć dzieci. Ja i tata jesteśmy wyjątkiem. Mogliśmy was wychować, bo wujek i ciocia nam pozwolili. Inaczej ucieklibyśmy ze stada.
     – Rozumiem. – Moon zamrugała oczkami, podreptała chwilę i wróciła do rodzeństwa. Tego co pojęła nie było wiele, ale na tamten moment jej to wystarczało.
     Godzinę później zmęczone wilczki spały stulone w kolorową, futrzaną kulkę. Ich rodzice leżeli przed jaskinią. Zapadający zmierzch działał na nich usypiająco. Nagle usłyszeli pobudzone  głosy reszty watahy.  Sto metrów dalej zauważyli, że wszyscy oblegli Taht. Samica cicho jęknęła. Ronon przytulił ją i coś szepnął. Gdy wilki doszły do legowiska, Marley i Ramira spojrzeli pytająco na czarną waderę. Ta nie odpowiedziała. Nie musiała...


     – No ile to może trwać?! – Ronon nerwowo dreptał w kółko. – Już trzy godziny...

     – Czui, spokojnie. Natura rządzi się własnymi prawami...
     – Bardzo śmieszne! Jakoś, gdy byłeś na moim miejscu, żarty się ciebie nie trzymały! – Na te słowa Kad parsknął pod nosem, co przywódca skwitował pomrukiem.
     – No co? Pośmiać się nie można?
     – Siedź cicho! Nie odzywaj się, jeśli nie wiesz, o czym mówisz! – Samiec alfa błyskawicznie doskoczył do brązowo-czarnego basiora. Ten nie dał rady uniknąć ataku. Został powalony i przygnieciony do ziemi. Skulił uszy, zaczął skamleć i oblizywać wargi w uległym geście. Ronon działał jak w amoku. Miał obnażone kły, a jego warczenie przechodziło ciało na wskroś. W momencie, gdy niebezpiecznie zbliżył kły do szyi leżącego wilka, Marley ocknął się. Był zdziwiony agresywnym zachowaniem brata, mimo że znał jego wybuchowy charakter. Musiał jakoś zareagować. Złapał go za kark i odciągnął na bok.
     – Odbiło ci, czy jak? Opanuj się, Czubaka!
     Samiec uspokoił się. Spojrzał na leżącego wciąż Kada, spuścił wzrok i odbiegł kilkadziesiąt metrów. Gdy się zatrzymał, miał przyspieszony oddech. Jak mógł zaatakować? Nie miał żadnego powodu, pretekstu! Wszystkie emocje, nadwyrężone w ostatnich dniach i godzinach, wyładował na Bogu ducha winnym wilku.
     Basior dość długo bił się z myślami. Po godzinie uznał, że jest gotowy wrócić do towarzyszy. Podszedł prosto do swojej niedawnej ofiary.
     – Przepraszam, nie wiem co mi się stało. To...
     – Nie tłumacz się. Wiem, że jest ci trudno. Obwiniasz się o przeszłość, zamiast cieszyć się z teraźniejszości. Nie mam ci za złe tego, co się stało. Ufałem ci, ufam i nigdy nie przestanę. Wiem, że nic byś mi nie zrobił. Zbyt ważna jest dla ciebie rodzina.
     Czas płynął. Noc była bezgwiezdna. Nawet księżyc skrył się za chmurami. Wilcze oczy jednak bez trudu dostrzegły Norę, Ramirę oraz idące pomiędzy nimi starsze szczenięta.
     – No idź do nich! – rzuciła kremowa wadera. Ronon tylko na to czekał. Natychmiast puścił się biegiem w stronę jaskini.
     Zatrzymał się dopiero przy niej. Leżała na boku. Gdy zobaczyła Ronona, podniosła łeb. W jej lodowobłekitnych oczach odbijało się zmęczenie, ale i bezgraniczna radość. Samiec natychmiast położył się koło żony i wtulił w czarne futro.
     – Nawet nie wiesz jak się bałem, że cię już nigdy nie zobaczę. Jesteś całym moim światem...
     Wilczyca nie dała rady zdusić łez wzruszenia. Zaczęły one płynąć ciurkiem po pysku.
     – Ej, co się stało? – partner wytarł nosem mokre plamy na sierści Taht.
     – Jestem na siebie zła, że nie potrafię wyrazić słowami tego, co do ciebie czuję...
     – Słowa nie są potrzebne. Twoje oczy mówią wszystko.
     Para przez jakiś czas nie odzywała się. Nie chcieli zepsuć tej wyjątkowej chwili. Ktoś musiał jednak przerwać to milczenie. Czekało na nich ważne zadanie.
     – Mamy pięcioro cudnych szczeniąt, dwie córki i troje synów. Trzeba dać im jakoś na imię. Ten maluch jest do mnie podobny. – Przywódczyni wskazała czarnego wilczka z białą plamką na uchu. – Pomyślałam, aby nazwać go Shadow, czyli cień.
     – Ładnie. Cień... Gwiazdy* przecież nie mają cieni. – Ojciec zaśmiał się łobuzersko. Przyglądał się dzieciom, gdy nagle jego wzrok przykuł szczeniak o... dziwnej maści. Brzuch miał biały, ale reszta futra była w niespotykanym odcieniu brązu. Przypominał korę drzewa, albo niektóre stare, spróchniałe pnie. Trudno go opisać. – Spójrz na tego malucha. Pierwszy raz widzę taką sierść. Nazwijmy go Diego. Usłyszałem to imię w rezerwacie i zapamiętałem. Za to chłopca z czarnym grzbietem i pyskiem nazwijmy... Chciałbym uczcić twojego ojca, ale nadanie mu tego samego imienia byłoby banalne...
– Może Orion, podobnie do Oryn, a mimo to inaczej.
– Tak. Orion pasuje. Tą nazwijmy Saba. – Basior wskazał kremową samiczkę z czarną tylną prawą łapką.– Zawsze podobało mi się to imię.
– Dobrze. Teraz ty się zgódź, aby białą nazwać Kida. Kiedy byłam mała, Pina opowiadała mi pewną historię. Podobno wiele lat temu na tym terenie żyła inna wataha. Jedną z jej członków była wadera o tym imieniu i identycznym kolorze. Odegrała wielką rolę w stadzie... Nie była jednak przywódczynią, wręcz przeciwnie – zajmowała pozycję omegi. Pewnej nocy została w legowisku z nowo narodzonymi młodymi alfy. Nagle w lesie wybuchł pożar. Ogień bardzo szybko się rozprzestrzeniał. Opiekunka mogła uciekać, ratować życie. Ona nie zostawiła jednak szczeniąt. Ponieważ były jeszcze ślepe, musiała przenosić je pojedynczo. Zostawiała wilczka w bezpiecznym miejscu za rzeką i wracała po następnego. Gdy zeszła do nory po ostatniego, ogień był już przy obu wejściach. Jama wypełniła się dymem. Kida i szczeniak ciężko oddychali. W końcu biała wilczyca podjęła decyzję. Wzięła młode w pysk i zaczęła tyłem wychodzić z legowiska, aby własnym ciałem zablokować płomienie. Do kryjówki młodych dotarła w chwili, gdy pożar całkowicie pochłonął przeciwległy brzeg. Odłożyła szczenię i ostatkiem sił zawyła, nawołują resztę. Gdy wataha ich znalazła, omega już nie żyła. Jej skóra była zwęglona, a resztki sierści zszarzały od dymu i sadzy... Nie życzę naszej córce takiego losu, ale chciałabym, aby była równie oddana dla stada.
     Rankiem pozostałe wilki przyszły poznać nowych członków rodziny. Jedynie Nora coś napomknęła o tym, że cztery plus pięć to dziewięć. Jeszcze coś o przewadze liczebnej, ale tak naprawdę nikt jej nie słuchał. Dzieci Ramiry i Marleya były zafascynowane nowymi maluchami. Nie mogły uwierzyć, że też były takie małe. Cały dzień upłynął watasze na rozmowach i zabawie. Faktem jest jednak, iż Spokój i Szczęście krótko idą razem przez drogę Życia.


     * Jest to normalne zachowanie wilków. Młode zaczynają jeść pokarm stały właśnie od zwróconego, nadtrawionego przez rodziców mięsa. Dopiero po jakimś czasie ,,biorą się'' za to prosto ze zdobyczy. 

     * Taht, a właściwie to Täht, oznacza 'gwiazda' po estońsku.


_______________

     Więc Marley postawił jednak na swoim :D i Ronon taki zakręcony w nadawanie imion xD
     Nowy rozdział znowu publikuję szybko... Początkowo chciałam na jak najdłużej zostawić sobie zapas rozdziałów, więc miałam publikować co tydzień... Ale od początku ten blog na blogspocie miał mnie motywować do częstszego pisania, więc jednak chcę jak najszybciej dojść do bieżących rozdziałów...
     Ach, ta końcówka... Coś podejrzewacie? :D


Tajemnicza
Akti

EDIT: Szczeniakami Ronona i Taht wykreowanymi w ramach konkursu na onecie są Shadow i Saba.

sobota, 11 lipca 2015

Drimer - wilcze życie. Rozdział XIV

Gdy Nora upadła, w grupie zrobiło się zamieszanie. Dopiero wtedy wilki uświadomiły sobie, że od walki z niedźwiedziem zachowywała się dość dziwnie. Wszyscy szybko podbiegli do leżącej wadery. Ponieważ ta przewróciła się na prawy bok, każdy mógł zobaczyć powód jej utraty przytomności. Rana wyglądała paskudnie. Kremowa sierść na jej łapie stała się ciemnoczerwona, a miejscami nawet brązowa od zaschniętej krwi. Myśl ,,jak mogliśmy tego nie zauważyć?” przewinęła się w głowach zwierząt, ale nikt nie wypowiedział jej na głos.
– Musiała strasznie cierpieć... – głos Ramiry załamał się. Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. 
– Musimy zabrać ją do jaskini. Od naszego gapienia się nie wyzdrowieje. Czui, ty jesteś najsilniejszy. Jeśli uda nam się...
– Może lepiej jej nie ruszać. Jeśli ma połamane kości, tylko pogorszymy jej stan.
– Taht, Marley ma rację. Zostawienie jej tu, w pełnym słońcu, mogłoby skończyć się przegrzaniem. Dochodzi już południe, a nie wiemy, kiedy się ocknie. – Ronon wydawał się spokojny i opanowany. Prawda przedstawiała się zupełnie inaczej. Wewnątrz samiec był cały roztrzęsiony. Obwiniał się o całą tę sytuację. Jako przywódca powinien się zainteresować, że Nora zostaje w tyle, zdaje się nieobecna. On nawet tego nie zauważył! Nie mógł jednak okazać innym swoich emocji, gdyż alfa powinien być ostoją i oparciem dla całej watahy. – Najłatwiej będzie, jeśli zaniosę ją na grzbiecie. Podnieście ją delikatnie... właśnie tak! Teraz stójcie, a ja się pod nią wsunę. Dobrze, możecie puścić. – Ranna wilczyca leżała na plecach basiora w taki sposób, że jej łapy zwisały po obu stronach, a głowa opierała się na karku samca. – Ramiro, Marleyu, stańcie przy moich bokach. Pilnujcie, aby Nora się nie zsuwała. Taht... ty jesteś najszybsza. Pobiegniesz przodem i poinformujesz o wszystkim Kada. Potem nie będzie czasu, a musi wiedzieć, co się wydarzyło, żeby mógł pomóc. My pójdziemy powoli. Podczas biegu ona – tu wskazał nieprzytomną waderę – mogłaby spaść. Ruszaj, już!
Przywódczyni nie trzeba było powtarzać polecenia po raz drugi. Natychmiast skierowała się w stronę legowiska i zaczęła biec. Jej głowę zaprzątały dwie myśli. Pierwsza z nich była poświęcona kremowej samicy. Taht również obwiniała się o tę sytuację, tak jak Ronon. Czarna samica dobrze znała charakter przyrodniej siostry. Wiedziała, jak bardzo potrafi ona być dumna. Nie poprosiłaby o pomoc, nawet gdyby od tego zależało jej życie. Podobno miała to po matce... Druga myśl była bardziej praktyczna: jak opowiedzieć wszystko bratu tak, aby nie zajęło to pół dnia?  Nie mogła się zbytnio nad tym zastanowić, gdyż w tamtej chwili była prawie u celu.

Opiekunowi szczeniąt czas dłużył się niemiłosiernie. Młode smacznie spały, a jemu zaczynał się udzielać ten zbyt spokojny nastrój. Samiec, próbując opanować narastające zmęczenie, wyszedł przed jaskinię. Najpierw chodził w kółko, ale szybko przestało to na niego działać. W końcu położył się przy wejściu, jednak pożałował tej decyzji. Jego oczy zaczęły się powoli zamykać, a on nie potrafił nic na to poradzić. Już prawie zasnął, gdy leśną ciszę przerwał donośny i nienaturalnie wysoki krzyk. 
– Kad!
– Wcale nie śpię, wcale nie śpię. – Basior błyskawicznie otworzył oczy. Ujrzał Taht, która biegła w jego stronę. Gdy stanęła przed bratem była okropnie zmęczona i ledwo łapała oddech. Samca momentalnie opuściła ochota na żarty. Wstał i podszedł do siostry, a w jego oczach odbiła się troska i cień strachu. – Co się stało?! – Wilk wysłuchał uważnie całej opowieści. Gdy wadera skończyła, brązowo-czarny samiec spuścił łeb i milczał przez chwilę. Nie trwało to długo. Zaraz się otrząsnął. – Ta duma kiedyś ją zgubi. Przecież jesteśmy rodziną, wszyscy razem. Pomoglibyśmy jej... Chyba nie była na tyle głupia, aby myśleć, że udałoby się jej ukrywać tę ranę w nieskończoność. I tak zauważylibyśmy ją, prędzej czy później, więc po co to wszystko?! – Mimo pozornej złości, Kad kochał Norę, tak samo jak Taht, mimo że ranna wilczyca miała inną matkę. Denerwował się, ponieważ był bezsilny i nie mógł pomóc siostrze.
– Uspokój się. Znasz ją, jak zwykle chciała być niezależna i samowystarczalna, ale zbagatelizowała zbyt ważną sprawę. Ja też po części zawiniłam. Powinnam była zauważyć, że coś jest z nią nie tak...
– Nie zadręczaj się. – Samiec zdążył opanować emocje po słowach czarnej wadery. Teraz odezwał się znowu, już spokojnym głosem. – Nawet gdybyś o wszystkim wiedziała, ona nie dałaby sobie pomóc... – Chciał chyba dodać coś jeszcze, ale w tamtej chwili zauważył Ronona, Marleya i Ramirę, zbliżających się do jaskini. Na grzbiecie przywódcy leżała nadal nieprzytomna Nora.
Po trzydziestu minutach samica znajdowała się w głębi groty. Jej rodzeństwo wylizało ranę i zaschniętą krew. Wszyscy bardzo się martwili, gdyż wilczyca ani razu nie otworzyła oczu, choćby na chwilę, mimo że od jej utraty przytomności minęły już dwie godziny.
– Czy możemy coś jeszcze zrobić ? – Kadowi nie udało się zapanować nad drżeniem głosu.
– Niestety nie. – Samiec alfa przecząco pokręcił głową. – Teraz wszystko zależy od niej.

,,Co to za szmer? Nie, to jakieś głosy. Dlaczego nie mogę się skupić?! Moja łapa, głowa... Wszystko we mnie pulsuje, a łopatka pali żywym ogniem! Zaczynam sobie wszystko przypominać... Brolgei, słodki smak jego krwi i zwycięstwa. Chwilę potem upadek prosto na jakiś twardy kamień. Czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha?! Później zemdlałam, w drodze do domu... Powoli przejaśnia mi się w głowie. Słyszę... to Kad. Rozmawia z Taht i Rononem o... o mnie. Martwi się, że nadal jestem nieprzytomna. Jaki to ma sens? Przecież do­piero co upadłam. Spróbuję podnieść powieki... Ała! Dlaczego tu jest tak jasno? Nie mogli przenieść mnie w cień?! Zauważyli, że się obudziłam... Pytają czy ich słyszę. Proszą, żebym się odezwała...”
– Słyszę was już od dobrej chwili – przemówiła Nora, przerywając swoje rozmyślania. – Mówiliście, że długo śpię. Długo czyli...
– Trzy godziny, Śpiąca Królewno. Musisz nam wszystko wyjaśnić, ale może najpierw otworzyłabyś oczy? Dziwnie się tak rozmawia.
– Sam spróbuj je otworzyć, gdy słońce świeci prosto na ciebie, mądralo! – wadera krzyknęła na rudego basiora, choć wiedziała, że ten tylko żartował. Była zmęczona.
– Ucisz się Marley! To nie czas na bezsensowne komentarze! – Brązowo-czarny wilk mimowolnie się zdenerwował. Normalnie sam śmiałby się z jego słów, ale teraz był zbyt przejęty stanem siostry. – Lepiej? – Samiec przesunął się przed kremowa wilczycę, tworząc dla niej cień. Z jego głosu zniknęła uprzednia złość.
– Tak, dziękuję. – Wadera powoli otworzyła swoje złote oczy.
– Co tam się stało? Jak zostałaś ranna? Nie złamałaś sobie nic? – Taht podeszła do Nory i położyła się koło niej.
– Nie, nic sobie nie złamałam. To był zwykły przypadek. Brolgei zrzucił mnie, a ja upadłam prosto na jakąś ostrą skałę. Swoją drogą skąd ona się wzięła na środku łąki?
– To nie mogło być to. Żaden kamień, nawet bardzo ostry, nie spowodowałby takich obrażeń. Twoja rana jest zbyt, hmm... gładka. Sądzę, że to coś pozostałego po tamtym kłusowniku. Pewnie jakieś zardzewiałe żelastwo, lub stare wnyki. – Ronon bardzo spoważniał. Dla każdego był to ciężki temat. Świadomość, że jakiś ślad po tamtym człowieku pozostał na ich terytorium, przywoływała bolesne wspomnienia.
– Jest też dobra wiadomość. – Marley postanowił rozładować panujące napięcie. – Przez kilka tygodni nie będziemy musieli się kłócić, kto zostanie ze szczeniakami. – Basior uśmiechnął się łobuzersko.
– No jasne! – oczy Ramiry złowrogo zalśniły. – Ty, jako dobry i współczujący kolega z watahy, zajmiesz się dziećmi. Nora w tym czasie będzie się wylegiwać i dochodzić do siebie. – Na te słowa rudy basior zrobił głupkowatą minę, jaką tylko on potrafi, i wszyscy się roześmiali.

_______________
     Wow... Udało mi się xD jednak jak chcę, to potrafię :-D
Rozdział... Zdaje mi się, że średni. Mało się dzieje... Ale to już wy ocenicie :-)
Swoją drogą ostatnio mam sporo wejść dziennie (doszło do 69, dla mnie to dużo i... tak, wiem, 69 xD). Bardzo za to dziękuję! ;* Nie wiem ile z tych osób czyta rozdziały, ale może kilka by się znalazło... Zachęcam do komentowania. To kilka słów, choć krótka opinia na temat całości lub konkretnego rozdziału. Dla was chwila, a dla autora bardzo dużo!


     Dziękująca
     Akti

czwartek, 9 lipca 2015

Drimer - wilcze życie. Rozdział XIII

     Zaczęło się powoli przejaśniać. Las otaczający jaskinię rozbrzmiewał już zwyczajowym śpiewem ku czci nowego dnia. W pewnym momencie spomiędzy trelów i gwizdów przebił się inny dźwięk. Wadery nadstawiły uszu. Przez chwilę myślały, że się przesłyszały, jednak w tamtym momencie rozległ się drugi taki odgłos, nieco bliżej. Było to wycie reszty stada, oznajmujące udane polowanie. Nie minęło trzydzieści minut, a czwórka zdyszanych wilków była przed legowiskiem. Ku zdziwieniu głodnych samic, nic nie przynieśli.
     – No jasne, my tu czekamy, wyglądamy was, a jak w końcu przyszliście, to nawet mar­nego ochłapu dla nas nie macie! – Ramira zrobiła obrażoną minę i odwróciła łeb. W rzeczy­wistości nie mogła wytrzymać ze śmiechu, widząc oczy Marleya. Z każdym jej słowem ro­biły się one coraz większe i większe. Wyglądały, jakby miały za chwilę wypaść!
     – Kochanie, przepraszam, nie denerwuj się. To dlatego, że... – Basior nie dokończył, gdyż jego partnerka nie wytrzymała i głośno parsknęła śmiechem. – Zrobiłem coś nie tak? – Po tych słowach jego troska, zaskoczenie, niedowierzanie i dezorientacja połączyły się w tak komiczny i głupkowaty wyraz pyska, że natychmiast cała grupa tarzała się po ziemi, nie mogąc powstrzymać łez. – Z czego się tak chichracie, hę? – zapytał na wpół zdenerwowany.
     – Gdybyś... widział, jak wyglądasz... też byś... się śmiał – z trudem wyjaśnił Kad, pomię­dzy napadami śmiechu.
     Trochę to potrwało, zanim wszyscy wrócili do normalnego stanu. Była to pożyteczna sy­tuacja. Pozwoliła ona rozładować swego rodzaju napięcie, które tworzyło się w stadzie. Kie­dy wilki były już w stanie jako tako mówić, powrócił temat polowania.
     – No to macie to jedzenie, czy nie? – tym razem rozpoczęła Taht.
     – Nie byłoby mądrze przynosić mięso teraz, kiedy są tu szczenięta. Rozumiecie, kojoty, niedźwiedzie... – tłumaczył Ronon. – Zjedliśmy trochę, a resztę przykryliśmy suchą trawą i mchem. Potem przyszliśmy po was.
     – A kto zostanie z młodymi? – Ramira była bardzo głodna, ale nie potrafiłaby ich zosta­wić, nawet za cenę własnego życia.
     – Ja się nimi zajmę – zaproponował Kad. – Zdążyłem się już najeść.
     – Zgoda, braciszku, ale tym razem postaraj się bardziej niż kiedyś.
     – Co masz na myśli? – zaniepokoił się Marley.
     – Dawno i nieprawda – wymamrotał brat Taht.
     – Oj prawda, prawda. Kiedyś była jego kolej opieki nad naszymi młodszymi siostrami, Verdaną i Verną. Biedak zasnął, a bliźniaczki wyszły z jaskini i schowały się kawałek dalej, za drzewem. Miały świetny ubaw, kiedy wołał je na cały las, obiecując najróżniejsze rzeczy. W końcu zdradził je śmiech. Kad był okropnie zły, ale tylko dlatego, że martwił się o nie. Spokojnie Marley, nic się nie stanie twoim dzieciom. Byliśmy wtedy młodzi i głupi. Zresz­tą, o ile dobrze wiem, te szczenięta nie potrafią jeszcze chodzić – wadera szturchnęła ziryto­wanego wilka. – Dobrze, chodźmy już – wataha zaczęła opuszczać jaskinię. Na odchodnego Taht rzuciła: – Braciszku, tylko pamiętaj, nie zamykaj oczu! – Cicho zachichotała i zniknęła wśród drzew. Samiec tylko warknął i podszedł do szczeniąt.
     – Karo, Roy, współczuję, jeśli wasze siostry będą równie pamiętliwe. – Te słowa w żaden sposób nie miały obrażać przywódczyni. Relacje tego rodzeństwa były... specyficzne. Ideal­nie określało je przysłowie ,,kto się czubi, ten się lubi”. Docinali sobie, przekomarzali się nawzajem. U nich był to jednak sposób okazywania uczuć.
     Tymczasem stado było już prawie u celu. Pięćset metrów przed nimi znajdowała się ścia­na lasu, w którym ukryto zdobycz. Ronon i Taht zostali w tyle. Chcieli pobyć trochę sami. W ostatnim czasie nie mieli dla siebie zbyt dużo czasu. Reszta to rozumiała i wystarczył jeden gest siwo-czarnego basiora, aby dalej poszli sami. Nie minęła chwila, a para leżała wtulona w siebie, ciesząc się samotnością. Przypominali sobie początki ich znajomości. Rozpamiętywali uczucie, jakie ich połączyło. Mimo upływu czasu ta miłość nie zmalała, a nawet się pogłębiła. Patrząc na siebie, nie potrzebowali słów. Nawet u Ronona, zwykle ukrywającego uczucia, czekoladowe oczy zdradzały wszystko: troskę, oddanie, bezgraniczne i bezinteresowne uczucie, a także gotowość oddania życia za partnerkę.
     Wilki straciły poczucie czasu. Gdy się ocknęły, nie miały pojęcia, jak długo tak leżały. Para szybko się zerwała. Już mieli ruszać w stronę lasu, gdy nagle usłyszeli za sobą jakiś szelest i cichy, choć złowrogi pomruk.
     Przywódcy odwrócili się powoli w stronę lasu, skąd dobiegał dźwięk. Ich oczom ukazał się ogromny niedźwiedź grizzly. Stał na dwóch łapach, a jego cielsko przesłaniało słońce. Dzię­ki temu z łatwością mogli go rozpoznać.
     – Brolgei! – Basior obnażył kły i zaczął kłapać zębami. Miało to być ostrzeżenie.
     – Ronon, Ronon. Kopę lat. Widzę, że zdążyłeś się wylizać od ostatniego spotkania. – Na pysku agresora pojawił się szyderczy uśmiech. – Oj, chyba muszę powtórzyć moją ostatnią lekcję, bo niczego się nie nauczyłeś.
     – Jeszcze jedno słowo, a zetrę ci ten uśmieszek z pyska! – Nie były to słowa, ale warcze­nie tak donośne, że przypominało ryk. Wilk nie był tak wściekły nawet podczas spotkania z Gmorkiem.
     – Proszę bardzo, spróbuj. Och... no tak, nie dostaniesz... Pozwól, że zniżę się do twojego poziomu, pchlarzu. – Ostatni wyraz zwierzę nienaturalnie przeciągnęło, opadając na cztery łapy. Po tych słowach znowu ,,przykleił” sobie nienaturalny uśmiech, wręcz ociekający cynizmem.
     – Pchlarzu?! Teraz to... – Samiec już zbierał się w sobie, aby skoczyć, lecz powstrzymał go głos partnerki.
     – Ronon, przestań, nie rób głupstw. – Zaraz jednak odezwała się szeptem, aby grizzly jej nie słyszał. Głos miała nad wyraz spokojny i opanowany. – Nie teraz. Zaczekaj i graj na zwło­kę.
     – Twoja dziewczyna ma rację. Lepiej się jej posłuchaj – kontynuował niedźwiedź. – Właściwie zastanawiam się, jak udało się wam przeżyć we dwójkę. Tak, wiem, że Siroko zginął od ukąszenia grzechotnika w noc po naszym spotkaniu. Wiewiórki to straszne plotka­ry. Jesteście sami, a więc słabi...
     – Zapominasz się. Te małe i słabe wilki przynajmniej potrafią polować, nie to co wy. Że­rujecie na innych. Korzystacie z naszej ciężkiej pracy! Sam nigdy nie dałbyś rady złapać nawet starego i chorego wapiti.
     – To nie moja wina, że nie potraficie obronić zdobyczy.
     – Och, Brolgeiu. – Taht wreszcie odezwała się do grizzly. Podczas ,,przemowy” powoli podchodziła do agresora. Jej krok był pewny, a wzrok utkwiony w słuchaczu, co było otwartym wyzwaniem. – Uważasz się za króla tej doliny. Władca powinien wiedzieć, co dzieje się w jego krainie. Tobie pewne szczegóły umknęły. Ostatnimi czasy urośliśmy w siłę i to znacząco. Wataha Drimer się odrodziła, a ty... jesteś w pułapce! – Wtedy wszyscy obna­żyli zęby, a powietrze zawibrowało od warczenia. Stało się tak, ponieważ trójka wilków zdążyła podejść do niedźwiedzia podczas jego kłótni z siwo-czarnym basiorem. Wyszły z lasu w momencie, kiedy Ronon szykował się do ataku. Jego partnerka zauważyła towarzyszy i powstrzymała go. Brolgei był tak zajęty obrażaniem pary, że nie zauważył, jak Nora staje za nim, Ramira po jego prawej, a Marley lewej stronie.
     – Dałeś się podejść pięciu pchlarzom. – Przywódca grupy podszedł bliżej do rywala.
     Grizzly zaczął się rozglądać. Próbował dosięgnąć wilki łapą, ale te były szybsze. Odsu­wały się, aby po chwili podejść jeszcze bliżej. Sytuacja ta trwała blisko dziesięć minut. Wreszcie Nora postanowiła to przerwać. Zebrała się w sobie i skoczyła na grzbiet osaczone­go drapieżnika. Wgryzła się w jego kark. Reszta osobników natych­miast zrobiła to samo. Brolgei kręcił się i szarpał, aby tylko zrzucić przeciwników przyczepionych do jego łopatek, grzbietu i zadu. W chwili, gdy wykonywał kolejny rozpaczliwy skok, chwyt przyrodniej siostry Taht rozluźnił się. Samica wyleciała wysoko w powietrze. Upadając, po­czuła ostry ból w lewej łopatce. Gdy na nią spojrzała, zobaczyła, jak po jej kremowym fu­trze ścieka krew. Pochodziła ona z głębokiej szramy, która powstała podczas lądowania na ostrym kamieniu. Mimo rany wadera natychmiast wróciła do ataku. Z powodu adrenaliny nie odczuwała obrażeń tak, jak powinna była. Niedźwiedź nadal walczył. Po chwili jednak zwiesił łeb i wycedził przez zęby:
     – Poddaję się. Wygraliście. – Wszystkie wilki go puściły, a głos zabrał Ronon.
     – Od dzisiaj nie masz wstępu do doliny Cremo. Teraz rządzi nią moja wataha. Odejdź na­tychmiast, albo pożałujesz...
     Poraniony Brolgei szybko się oddalił. Od tamtej pory nikt go już nie widział.
     Gdy niedźwiedź znikł im z oczu, wataha odetchnęła z ulgą. Wszyscy zdali sobie sprawę, jaka siła drzemie we współpracy. Osobno nigdy nie pokonaliby Brolgeia.
     Po chwili na ułożenie sobie wszystkiego w głowie, stado znów ruszyło w stronę lasu i zdobyczy. Nora szła po lewej stronie. Jeszcze nikt nie zauważył jej obrażeń. Nie chciała li­tości i użalania się nad nią, dlatego postanowiła ukrywać je jak najdłużej. Było to jednak coraz trudniejsze. Nie odzywała się do reszty, gdyż całą swoją uwagę musiała skupić na utrzymaniu miarowego kroku. Odkąd emocje opadły, ciągle czuła, jakby jej łapa płonęła. Przy każdym ruchu samica słabła coraz bardziej. Kiedy w końcu doszli do zdobyczy, zjadła kilka kęsów, aby zregenerować siły. Nadal nie brała udziału w rozmowie. Wyłapała tylko pytania typu: ,,skąd wiedzieliście, że jest nam potrzebna pomoc" i ,,dlaczego Brolgei was zaatakował?". Z odpowiedzi nie zrozumiała nic, a może nie chciała rozumieć... Nawet nie spostrzegła, kiedy wstała i ruszyła za resztą w kierunku jaskini. Krok za krokiem, minuta za minutą opadała z sił coraz bardziej. Podczas przekraczania rzeki ledwo powstrzymała się od zawycia z bólu. Woda, która dostała się do rany, była straszną torturą. Prawie zwaliła ją z nóg. Z drugiej strony choć na chwilę ogień w łapie zelżał. Nadal nikt nie zwracał uwagi na to, że zostaje w tyle. Wszyscy byli zbyt przejęci niedawnym sukcesem.
     Kilometr za kilometrem Nora była coraz bliżej domu. Tam będzie mogła odpocząć i wy­czyścić futro z zaschniętej krwi. Już prawie byli na miejscu... ale jej ciało powiedziało dość. Łapy stały się ciężkie, jak z ołowiu. Wadera spuściła łeb i zagryzła wargi. Jeszcze tylko kilometr, przeszła ich już przecież tyle... Zrobiła krok, drugi, trzeci. Każdy następny zdawał się zabierać jej życie. Nagle ostatnie zapasy woli walki i siły na nią skończyły się. Samica upadła na ziemię. Przez moment słyszała jakieś krzyki, potem była już tylko ciemność.

_______________
Ok... To ja już więcej terminu kiedy dodam rozdział raczej nie podam! Albo właśnie będę podawać, żeby zacząć się wreszcie z nimi wyrabiać... Dobra. Spróbujmy. Jutro dodam następny... XD zobaczymy czy wyjdzie xD

A co do rozdziału... Jak pisałam fragment o Norze, to myślałam, że jest beznadziejny... Ale teraz już tak nie uważam. Jest to pierwsza w miarę dobrze (a przynajmniej znośnie) napisana akcja... Ale i tak będzie lepsza :D już niedługo.

Znowu spóźniona
Akti