czwartek, 27 sierpnia 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XIII

     Dopiero gdy adrenalina opadła, wilki zdały sobie sprawę, jak bardzo są wyczerpane. Mięśnie zaczęły palić, łapy drżeć. Na szczęście pełny żołądek rekompensował te niedogodności.
     Na własne terytorium wataha przeszła z wielką ulgą. Teoretycznie już nic im nie zagrażało. Każdy marzył tylko o dotarciu do domu i odpoczynku. Długi sen pozwoliłby zregenerować nadwątlone siły. Niektórzy rozmawiali między sobą na różne tematy – komentowali polowanie, albo po prostu zabijali czas. Para alfa jednak nie odzywała się ani słowem. Ronon nie miał na to siły, a Taht martwiła się o niego. Nie mogła mu pomóc, nie mogła go nawet dotknąć, żeby nie sprawić mu bólu. Wiele by dała, aby się z nim zamienić. Tylko że wtedy to on martwiłby się o nią, a to czasem jest cięższe od fizycznego cierpienia… Ta sytuacja była bez wyjścia.
     Młodzież również martwiła się o basiora. Różnica jednak polegała na tym, że oni nigdy nie odnieśli podobnych obrażeń. Mogli sobie tylko wyobrażać, co on czuje, a to nie to samo. Mimo wszystko chcieli mu pomóc przynajmniej tym, że dostosowali się do jego tempa. Ronon zdawał sobie z tego sprawę. Dwulatki były pełne energii, szczeniaki również. Z własnej woli nie wlekłyby się tak wolno… Przywódca był im za to wdzięczny. Nie wiedział jak i czy w ogóle zniósłby większą prędkość. Wraz z szybszym biegiem nabiera się głębiej powietrza, a wtedy… Kilka razy próbował i ledwo powstrzymał się od skowytu.
     Shadow szedł na samym przedzie. Nie mógł się powstrzymać od tej, swego rodzaju, prowokacji. Chciał pokazać, że jest na równie wysokiej pozycji w stadzie, co jego rodzice. Tuż za nim szedł Karo, a dalej jego rówieśnicy i młodsze rodzeństwo. Dorośli szli nieco bardziej z boku, bliżej przywódców. W pewnym momencie czarny basior odwrócił się i, gdyby nigdy nic, powiedział:
     – Od dzisiaj mam nowe motto. Chcecie je usłyszeć? – Mówiąc to, odwrócił się do adresatów swojego pytania, ale nie stanął. Po prostu szedł tyłem.
     Dwulatki i szczeniaki odburknęły, że tak. Ten wilk nie znał innej odpowiedzi na swoje pytania…
     – Albo będziesz gryzł, albo cię zagryzą*… – Samiec spojrzał w szare oczy Roya. Ten natychmiast spuścił wzrok. Wiedział, o co chodzi kuzynowi. Podczas polowania brązowy wilk ani razu nawet nie zbliżył się do wapiti. Nie ugryzł jej… Właściwie był tam zbędny.
     – A wiesz co, Dash… Shadow – poprawił się biało–siwy basior, nie zauważając zgrzytu między bratem a kuzynem. – Chyba przejmuję nawyki ojca… A więc, Shadow. Nie wierzę, że to mówię, ale całkowicie się z tobą zgadzam. Mogę pożyczyć motto? – Wilk nie wiedział, co się z nim dzieje… Zaczął przyglądać się czarnemu samcowi kilka dni temu i oto, zamiast nienawidzić, zaczął go… Podziwiać? Tak, to dobre słowo. Pod agresywnością i złośliwością dostrzegł dążenie do wyraźnego celu – przywództwa. Przez te spostrzeżenia Karo zauważył, że stoi na rozdrożu i musi wybrać własną drogę, którą będzie szedł przez życie.
     – Zapomnij! Wymyśl sobie własne. – Shadow z powrotem odwrócił się przodem w kierunku trasy. Gdy nikt nie mógł już tego zobaczyć, uśmiechnął się pod nosem. Nie był to jednak złośliwy uśmiech…
     Wataha wreszcie dotarła do jaskini. Wewnątrz było nieco ciepłej, bo wejście do groty było skierowane na północ, a wiatr wiał z przeciwnej strony. Śnieg również nie napadał do środka. Było sucho i przyjemnie. Każdy po kolei kierował się na swoje ulubione miejsce i zwijał w kłębek, chowając przemarznięte łapy pod siebie. Po jakimś czasie właściwie wszyscy już spali, wszyscy oprócz Ronona. Stał on w przejściu i próbował odwlec chwilę położenia się na twardej ziemi. Bał się tego momentu, ponieważ nie wiedział, jak zareagują na to jego żebra. Nie mógł jednak odkładać tego w nieskończoność. Przeszedł do najgłębszej części, usiadł i powoli zaczął opuszczać się na przednich łapach. Centymetr po centymetrze wyciągał je coraz bardziej przed siebie. Wreszcie położył się na brzuchu, opierając na mostku. Bolało, ale jakoś wytrzyma. Tylko że ta pozycja nie była zbyt wygodna do spania. Przewrócił się na bok. Początkowo nie zauważył wielkiej różnicy. Myślał, że uda mu się spokojnie odpocząć. Mylił się. Gdy rozluźnił mięśnie, nacisk na klatkę piersiową się zwiększył. W tamtej chwili Ronon pożałował, że jest taki ciężki. Może, gdyby był chudszy… Z każdą sekundą ból przybierał na sile. Wilk czuł, jakby kości przemieszczały się przy każdym jego oddechu, a te po stronie, na której leżał, wbijają coraz głębiej… Być może było to tylko wrażenie, ale nie wytrzymał. Przewrócił się na brzuch.
     Przywódca nie czuł się tak źle od walki z Darkusem. Wtedy miał pogryziony grzbiet. Przeciwnik chciał go w ten sposób powalić. Ronon jednak uwolnił się z uścisku, miażdżąc czarnemu basiorowi przednią łapę, którą akurat trzymał wtedy w zębach… Chwila, w której myślał, że Taht nie przeżyje, była najgorsza w jego życiu. Żałosne wycie poniosło się po dolinie. Dzień, który miał być ich triumfem, wydał się żartem losu, który najpierw daje nadzieję, a później zabiera ją z olbrzymią nawiązką. Siwo–czarny wilk ganił się w duchu, że nawet nie zainteresował się Marleyem ani Kadem. Tylko partnerka go obchodziła. W tamtym momencie reszta watahy mogła dla niego umrzeć, aby tylko ona się ocknęła. Grupa tamtej nocy nie powróciła do domu. Nie mogła. Taht była nieprzytoma, a reszta zbyt wyczerpana, żeby ją zanieść. Z resztą nie tylko ją… Ale tego samiec alfa nie potrafił pojąć, ani na sekundę nie mógł wyrwać czarnej wadery z własnych myśli. Wypełniała je po brzegi…
     Kiedy Taht wreszcie otworzyła oczy, natychmiast spróbowała się zerwać, ale zakręciło jej się w głowie. Myślała, że bitwa nadal trwa, że straciła przytomność tylko na chwilę… Tak naprawdę minęły trzy godziny.
     – Ronon… – odezwała się, jeszcze nie do końca zorientowana w sytuacji. W sekundę powróciły wszystkie wspomnienia, przewijając się w jej głowie w zastraszającym tempie. Wiadomość o ataku, bieg nad rzekę, walka watah, skok na Darkusa, ostry żwir wbijający się w bok głowy, ciemność. Bitwa… Ofiary! – Co się stało?! No mów! Co z resztą?!
     Basior dopiero wtedy oprzytomniał i zdał sobie prawę, że nie tylko partnerka go potrzebowała, ale cała grupa! Natychmiast odwrócił się w kierunku miejsca, gdzie ostatni raz widział towarzyszy. Minęło sporo czasu, ale oni nawet się nie ruszyli. Przyjrzał się każdemu wilkowi z osobna. Nora była mokra. Wykąpała się w rzece i wylizywała kremowe futro z zaschniętej krwi, nie swojej. Mimo że jej łapa dopiero co się wygoiła, to przyrodnia siostra przywódczyni ucierpiała najmniej. U Marley'a w oczy rzucała się okrągła rana na łapie, tuż ponad nadgarstkiem. Ugryzienie powinno się zagoić, ale nie wyglądało ładnie. Nic nie równało się z widokiem Kada. Leżał na brzuchu, głowę trzymał w powietrzu. Wzrok miał przyćmiony i nieobecny. Jego rana znajdowała się w najgorszym możliwym miejscu. Z każdym ruchem głowy basiora zasklepione brzegi rozharatanego karku rozrywały się z powrotem. Po ilości krwi, widocznej na jego szyi i łopatkach, można było stwierdzić, że działo się to nie raz.
     Taht, gdy tylko zobaczyła stan watahy, natychmiast wstała. Już miała do nich podejść, gdy partner zatrzymał ją w pół kroku.
     – Odpocznij. Nie oszukasz mnie, że dobrze się czujesz. Mocno uderzyłaś się w głowę, upadając.
     – Ty też mnie nie oszukasz, widzę jak wyglądają twoje plecy.
     – To… – Ronon obejrzał się na własny grzbiet, udając, że zapomniał o ugryzieniu. – Zagoi się. Inni oberwali gorzej… – Basior ukradkiem spojrzał się na brata, własnego i Taht. Wadera to zauważyła.
     – Właśnie dlatego muszę ich obejrzeć.
     – Nora się nimi zajmuje.
     – To my jesteśmy przywódcami, nie Nora! – warknęła wilczyca. – To my powinniśmy się nimi zająć! – Nie czekała już na odpowiedź partnera. Ruszyła w kierunku trzech wilków leżących nad rzeką.
     W pierwszej kolejności podeszła do Kada, to on był w najgorszym stanie. Gdy stanęła nad nim, basior chciał unieść głowę, żeby na nią spojrzeć. Samica natychmiast położyła się koło niego, aby nie musiał tego robić.
     – Hej, przestań. Nie ma na co patrzeć – odpowiedziała z bladym uśmiechem na pysku. – Zawsze musisz zgrywać bohatera, nie?
     – Ktoś musi – odpowiedział półszeptem.
     – Żartujesz, nawet teraz?
     – Gadaj z Marley'em, on mnie podszkolił. – Spróbował obrócić głowę w kierunku rudego basiora, ale tylko cicho jęknął.
     – Nie! Nie ruszaj głową, nie powinieneś. Rana łatwo się otwiera…
     – O tym, to ja akurat wiem. Nie patrz się tak na mnie. Zajmij się sobą.
     – Mi nic nie jest. – Wilczyca czuła się już lepiej niż zaraz po przebudzeniu. Kręciło jej się w głowie przy gwałtowniejszych ruchach, ale dało się to znieść.
     – To idź do innych. Przecież taki miałaś zamiar.
     – Wrócę do ciebie.
     Taht przeszła piętnaście metrów i znalazła się przy Marley'u. Samiec stał na trzech nogach, pogryzioną łapę trzymał w powietrzu. Z bliska widać było, że rana jest dużo głębsza niż się zdawało.
     – Jak to się stało?
     – Gdy tamta wadera rzuciła się na Kada, przestałem skakać wkoło niej. Ruszyłem i… W sumie nawet nie wiem, kiedy ona mnie ugryzła. Pewnie przez adrenalinę. Zauważyłem to dopiero po chwili.
     – A… Jakim wynikiem zakończyła się walka?
     – No, patrząc na to, że jeszcze żyjemy, to raczej wygraliśmy.
     – Szturchnęłabym cię, ale przewróciłbyś się.
     – Wyliżę się, wtedy mnie walniesz i to z procentem. – Samiec mrugnął do przywódczyni.
     – Sam będziesz się lizał? Przecież Ramira też umie. – Wadera również puściła oczko Marleyowi.
     Na koniec została Nora. Przywódczyni nie mogła uwierzyć, że na jej ciele widocznych było jedynie kilka płytkich zadrapań i rozcięć. Kremowa wadera była silniejsza niż się wydawała.
     Piątka wilków pozostała nad rzeką jeszcze kilka godzin. Zdawali sobie sprawę, że Ramira się o nich martwi, ale nikt nie miał siły na jakikolwiek ruch. Siły zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Dzień zaczął się na dobre, ale wszyscy postanowili się przespać, potrzebowali tego. Przedtem Taht chciała jeszcze usłyszeć od Ronona, jak wyglądała walka, po jej próbie ataku na Darkusa. Basior opowiedział jej wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. Gdy skończył, wadera najpierw zezłościła się na niego, za to, że ryzykował, a później mocno go przytuliła, za to, że przeżył.
     Przywódczyni wiele by dała, aby spędzić trochę czasu z partnerem. Obiecała jednak Kadowi, że do niego wróci. Zresztą, leżał w takiej pozycji, że nie mógł zasnąć, a powinien odpocząć. Czarna wadera podeszła do brata i położyła się przed nim, tak że samiec mógł oprzeć głowę na jej boku. Zrobił to z wielką ulgą, a ponieważ nie musiał opuszczać łba za bardzo, nie rozerwał rany. Westchnął i natychmiast zasnął.
     Grupa nie mogła wiecznie zostać nad Silvą. Przed drogą powrotną do domu, którą planowali podzielić na kilka etapów, aby Kad i Marley zbytnio się nie forsowali, wilki chciały się jeszcze napić. Gdy samica alfa podeszła do brzegu, ujrzała swoje odbicie w tafli wody. Miejsce, w którym podczas upadku zdarła skórę, pokrywał brązowy strup. Zdała sobie sprawę, że już nigdy nie będzie wyglądać jak dawniej, że jej pysk na zawsze zostanie zeszpecony przez bliznę. Nie mogła na siebie patrzeć. Uderzyła łapą w wodę, aby zmącić odbity na jej powierzchni obraz. Ronon to zauważył i natychmiast znalazł się przy jej boku.
     – To jest nic, rozumiesz? – Samiec czule musnął policzek partnerki, właśnie tam, gdzie znajdowała się zaschnięta krew. – To nic nie znaczy… – podkreślił i wtulił swój nos w jej futro, ciesząc się chwilą. Niedługo później grupa rozpoczęła powrót do jaskini…
     Wspomnienia pozwoliły przywódcy choć na chwilę zapomnieć o teraźniejszych problemach, a skupić się na tych przeszłych, rozwiązanych. Siwo-czarny basior zasnął. Zaraz po tym, z jaskini wyszedł jeden wilk, za nim drugi, a na końcu jeszcze trzeci.

*Przysłowie rosyjskie

_______________
Tak... Nie ma to jak siedzieć wczoraj 4h na skype i nie wpaść na to, żeby w międzyczasie sprawdzić sobie rozdział... -.- A dzisiaj mieć takiego totalnego lenia, że pół dnia nie robiłam nic!
Ten rozdział... Mam do niego mieszane uczucia. Z jednej strony trochę rozjaśniłam okres zaraz po walce z Dark Lightami, bo to tej pory była to czarna plama, a z drugiej nie jestem pewna, czy ten rozdział dobrze napisałam... Zdaje mi się, że jest on dość ciężki jeśli chodzi o budowę zdań, szczególnie ten fragment z przeszłości, wspomnienia.
I właśnie! Bo na onecie zdawało mi się, że ludzie tego rozdziału nie zrozumieli... Były komentarze typu ,,tyle wilków rannych, przywódcy, jak sobie teraz wataha poradzi''. Więc, żeby nie było niejasności. Wataha wróciła z polowania, wszyscy poszli spać, a Ronon, jako że nie mógł spać, bo bolały go żebra po uderzeniu wapiti, zaczął rozpamiętywać okres po walce. Ostatni akapit to już teraźniejszość, kiedy Rononowi udało się w końcu zasnąć.

Wyjaśniająca (mam nadzieję że skutecznie xD)
Akti

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XII

     Od wizyty na polanie minął dzień, od zjedzenia padliny byka wapiti cztery, a od inicjalnego polowania sześć... Wataha przez większość czasu przebywała w jaskini, aby nadmiernie nie marnować energii. Głównym tematem rozmów młodzieży nadal były sławne grzybki. Dorośli jednak mieli dużo poważniejsze problemy... Kwestię polowania, a raczej jego braku. Wszyscy odczuwali skutki tej sytuacji. Głód zagościł wśród nich na dobre, był najwierniejszym towarzyszem.
     Roczniaki nie mogły usiedzieć na miejscu. Przed jaskinią Teyla grała w berka z Solo. W końcu nawet Meirze zrobiło się szkoda i dołączyła do zabawy.
     Kilka minut później do uszu przywódców dobiegły podniesione głosy. Myśląc, że to kolejna kłótnia, ruszyli na zewnątrz. Szybko przekonali się o swoim błędzie. Powodem całego zamieszania zdawała się być wilczyca o czarnych końcówkach uszu. Obstąpiło ją całe rodzeństwo i kuzyni. Wszyscy mieli troskę w oczach.
     – Nic mi nie jest! Zostawcie mnie wreszcie! – Czarnooka samiczka próbowała przedrzeć się przez otaczający ją pierścień.
     – Co tu się stało? – odezwała się Taht.
     Towarzystwo natychmiast ucichło.
     – Meira prawie zemdlała – oznajmiła Moon.
     – Ale jak to prawie? – zdziwił się Ronon.
     – Grała z nami w berka i w pewnym momencie się zachwiała – zaczął tłumaczyć Solo. – Shadow ją przytrzymał, bo przebiegała akurat koło niego.
     Rodzice natychmiast znaleźli się koło córki. Ta cicho warczała, a jej wzrok mógł zabić. Stała pewnie, ale równie dobrze mogła tylko grać, aby inni przestali się nią zajmować.
     – Połóż się, powinnaś odpocząć. – Ronon martwił się o córkę.
     – Tatoo...!
     – Bez dyskusji! Idź do środka. A wy... – zwrócił się do reszty młodzieży. – Macie zostawić ją samą, przynajmniej na jakiś czas.
     Biała samiczka prychnęła i ruszyła w kierunku legowiska z uniesionym ogonem*. Gdy zniknęła wewnątrz groty, przywódca odciągnął partnerkę kilkadziesiąt metrów od zbiegowiska. Ta już miała się spytać, o co chodzi, ale basior po prostu odbiegł. Wadera chciała wrócić do stada, kiedy samiec alfa ponownie stanął przed nią. Przyprowadził ze sobą także Marley'a, Ramirę, Kada i Norę.
     – Ronon, o co chodzi? – zapytała się Taht.
     – Mam tego dość... Tej bezradności. Musimy zapolować, dzisiaj.
     – Wybacz, ale twój plan ma zasadniczą wadę – zaczęła Ramira. – W dolinie brakuje zwierzyny od kilku dni. Na co chcesz polować?
     – Przejdziemy na terytorium Dark Lightów...
     – Chyba żartujesz! – przerwała przywódcy Nora. – Dobrze wiesz, że tchórzem nie jestem, ale to chyba lekka przesada.
     – Przejdziemy na ich terytorium, znajdziemy stado wapiti, zabijemy zdrową krowę, najemy się i odejdziemy, zanim ktokolwiek się zorientuje – kontynuował siwo-czarny basior.
     – Nie powinieneś podejmować decyzji pod wpływem frustracji. Tym bardziej, że wpłynie to na całą watahę. Zastanów się, czy jedno polowanie jest warte takiego ryzyka.
     – Taht, znam ten tekst... Wściekłość jest złym doradcą. W walce ma to sens, ale teraz bez tej wściekłości zginiemy.
     – To tylko jeden posiłek. Roślinożercy niedługo wrócą do doliny. Zobaczysz...
     – Nie, to ty nie widzisz co się dzieje! – Ronon podniósł głos na partnerkę. – Meira zasłabła, z głodu! Z każdym dniem jesteśmy coraz słabsi. Jak tak dalej pójdzie, to gdy jelenie przejdą na nasze terytorium, nie damy rady żadnego zabić! Nie możemy czekać! Jeśli nie wyruszymy teraz, możemy już kopać sobie grób.
     Słowa alfy wstrząsnęły wszystkimi zebranymi, ale najbardziej czarną waderą. Zawsze szczyciła się, że na zimno analizuje każdą możliwość. Tym razem nie zauważyła konsekwencji bierności, w której tkwili. Ciągle się pocieszała, że jutro będzie lepiej, że na następnym patrolu zauważą świeży trop parzystokopytnych. Straciła trzeźwość umysłu, która do tej pory ratowała jej życie. Kiedy uświadomiła to sobie, wstyd jej było się odezwać. Wreszcie głos zabrał Kad.
     – Kiedy ruszamy?
     – Dziś o zmierzchu.
     Przekazanie informacji szczeniakom i dwulatkom wywołało u nich skrajne emocje. Jedni wypięli dumnie pierś, na ich pyski wypłynął uśmiech zadowolenia, oczy błyszczały im z ekscytacji. Inni trzęśli się ze strachu, przesuwali wzrok po rodzicach, w poszukiwaniu ratunku. Ostatnia grupa cieszyła się z kolejnego polowania, ale widziała również niebezpieczeństwa płynące za wkroczeniem na terytorium, jak by nie było, wroga. Mimo to nikt nie protestował. Wizja posiłku była zbyt kusząca, aby ją odrzucić.
     Ostatnie godziny oczekiwania były bardzo stresujące. Nie mogli wyruszyć wcześniej. Gdyby dotarli na miejsce za dnia, straciliby osłonę nocy. Czekanie, aż zapadnie mrok, to dodatkowe godziny na obcym terytorium. Wataha nie chciała aż tak kusić losu.
     Nareszcie wyruszyli. Nawet szczeniaki brały udział w tej podróży. Było to konieczne. Do tej pory raczej nie brały udziału w całym polowaniu, tylko osobno w poszczególnych jego częściach. Przychodziły zwykle dopiero, gdy wyciem oznajmiano im udaną akcję. Stado było duże, więc narażanie najmłodszych mld było konieczne, zawsze wystarczająca ilość wilków brała udział w zdobywaniu posiłku. W tej sytuacji stado nie mogłoby ich zawołać, żeby nie zdradzić własnego położenia. Nawet jeśli by to zrobili, musieliby długo czekać, aż roczniaki dotrą na miejsce. Szybciej znaleźliby ich „gospodarze”.
     Granica. Ostatnia szansa, aby zawrócić. Wataha na chwilę zatrzymała się na ostatnim skrawku ziemi niczyjej. Ronon spuścił łeb i zapoznał się ze śladem zapachowym. Był świeży, a więc mieli szczęście. Nie powinni natknąć się na patrol. Jeden krok, a niesie za sobą nieodwracalne skutki. Jeden krok, którego nie można już cofnąć. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty... Przywódca stał już po obcej stronie. Wszyscy poszli w jego ślady. Jedni zrobili to bez wahania, pewnie stawiając łapy. Inni bali się się ruszyć z miejsca. Gdy już to zrobili, stąpali tak ostrożnie, że w śniegu prawie nie odbiły się ich ślady.
     Stado natychmiast zaczęło tropić. Ronon i Karo do tej pory byli w tym najlepsi, więc to do nich należało szukanie śladów. Tym razem nie było czasu na zabawę w przydzielanie zadań. Wszyscy robili wszystko, żeby jak najszybciej stąd zniknąć. Mimo ogólnego poruszenia, akcja szła sprawnie. Nie było zamieszania, wilki efektywnie przeszukiwały północną część doliny, powoli zbliżając się do jej krańca. Kilka kilometrów przed nimi było wyjście z Cremo, na razie ukryte przed oczami grupy w nocnej ciemności.
     Solo był bardzo podekscytowany, że wreszcie może uczestniczyć w polowaniu, bo kilka ostatnich go ominęło. To właśnie szukanie zdobyczy było jego ulubionym momentem. Nie raz podglądał ojca i kuzyna, jak węszą, szukając interesujących ich zapachów w powietrzu lub na ziemi. W tajemnicy chodził nad rzekę i studiował tropy różnych zwierząt. Potrafił, na podstawie ułożenia śladów i ich głębokości, ustalić z jaką prędkością porusza się roślinożerca, a nawet ocenić jego przybliżoną wagę. Po zapachu jaki po sobie pozostawił i ogólnym wyglądzie określał stan zdrowia potencjalnej ofiary. Do tej pory nie miał okazji na ujawnienie swoich zdolności. Dopiero teraz mógł pokazać, jaki jest przydatny.
     Wreszcie znaleźli trasę, którą przeszło małe stado wapiti. Najwyżej siedem sztuk. Pewnie już nie raz spotkali Dark Lightów. Będzie trudniej, bo zwierzęta skojarzyły już, co się wiąże z pojawieniem watahy. Nie było jednak czasu, żeby szukać większej, mniej doświadczonej przez los grupy.
     Po odnalezieniu ścieżki, dotarcie do celu było banalnie proste. Wapiti stały pod zboczem, bardzo stromym w tym miejscu, zbite tak ciasno, że wyglądały jak siedmiogłowa hydra o dwudziestu ośmiu nogach. Wataha nie mogła pozwolić, aby ofiary, podczas pościgu, wbiegły głębiej w obce terytorium. Musieli je okrążyć, zachowując bezpieczną odległość, więc nadrabiając spory kawał drogi. Było to jednak konieczne. Zanim zaczęli obchodzić zwierzynę, Ronon obejrzał się na brata. Miał nadzieję, że samiec wydobrzał przez te kilka dni. Fakty były jednak inne. Gdy wataha opuszczała jaskinię, Marley szedł normalnie. Teraz, po przejściu kilkunastu kilometrów, mocno utykał.
     – Red, zostań tu.
     – Nie, dam radę...
     – Marley... Dobrze wiesz, że ledwo stoisz. Każdy to widzi. Zanim ruszymy na ofiary z przeciwnej strony, minie co najmniej pół godziny. Odpocznij, chociaż tę chwilę. Dołączysz do nas, jak się z tobą zrównamy.
     – Nie powinniśmy się rozdzielać – zauważył Roy.
     – Nie mamy wyjścia. To dla jego dobra – przywódca spojrzał w oczy rudego basiora. Zauważył w nich wdzięczność.
     Stado zaczęło dalsze podchodzenie roślinożerców. Zanim zniknęli w mroku, samotny wilk dojrzał zatroskany wzrok Ramiry. Gdy już nie mogli się nawzajem zobaczyć, odszedł kilka metrów dalej i rzucił się na ziemię. Przez sztywność stawu nie mógł zrobić tego stopniowo, delikatnie. Z daleka wyglądało to tak, jakby ktoś podciął mu łapy.
     Wapiti nie miały zamiaru ruszać się z miejsca bez wyraźnej przyczyny. Wataha przemierzła większość trasy, idąc pod wiatr, lub bokiem do niego.. Dzięki temu zapach drapieżników nie docierał do ofiar.
     Wystarczył jeden zły podmuch, aby skomplikować polowanie. Akcja rozegrała się błyskawicznie. Wapiti w sekundę dowiedziały się o obecności watahy, ocknęły się i ruszyły w rozpaczliwej próbie ratowania życia. Wilki nie zbliżyły się do nich na taką odległość, jakby chciały. Mimo świadomości, że czeka ich ciężki bieg, nie mogli teraz zrezygnować.
     Jako pierwsze ruszyły Taht i Kida. Z miejsca rozwinęły zawrotną prędkość, aby zagrodzić parzystokopytnym drogę ucieczki na północ. Tylko one miały szansę tego dokonać. Reszta mogła jedynie patrzeć i czekać, aż nadejdzie ich kolej w łowach. Niby nikt nie rozdzielał konkretnych zadań, ale każdy znał swoje dobre strony i wiedział, jak może się przyczynić do zdobycia posiłku.
     Zwierzyna, gdy tylko zobaczyła zrównujące się z nimi wadery, zmieniła kierunek ucieczki. Nie wiedziały, że biegną prosto w pułapkę. Pozostała piętnastka rozstawiła się w luźne półkole. W ten sposób drapieżniki mogły przyjrzeć się zwierzętom pędzącym na nich. Dodatkowo każdy widział je pod nieco innym kątem, więc mogli lepiej określić ich stan fizyczny.
     Nikt się nie spodziewał, że pierwszy ruszy Solo, że to on wybierze cel. Wilczek bez zastanowienia rzucił się na krowę biegnącą przodem.
     – Co ty robisz? – krzyknął Karo. Kuzyn w jego oczach nadal był tylko dzieckiem.
     – Potrzebujemy konkretnego posiłku. Ona jest w sam raz. – Nic więcej nie odpowiedział. Całe stado musiało mu zaufać, bo przez tę chwilową nieuwagę reszta roślinożerców rozbiegła się. W zasięgu pozostała tylko ta jedna sztuka.
     Pościg. Decydujący etap każdego polowania. Ofiarę może wybrać każdy głupi, schody zaczynają się, gdy trzeba ją dogonić i zabić... Roślinożercy dobrze orientują się w swoim położeniu. Uciekają, jakby ziemia paliła się pod ich racicami. Kilkuset metrowy bieg dla głodnych wilków był bardzo ciężki. Osłabione mięśnie już po chwili zaczęły niemiłosiernie piec. Płuca pracowały na wysokich obrotach. Wdychanie mroźnego powietrze pobudzało do ruchu. Śnieg, wzbity w powietrze przez towarzyszy biegnących przodem, wpadał do oczu. Mimo tych niedogodności wzrok całej watahy skupiał się na białym zadzie wapiti. Już wtedy wyobrażali sobie parującą na mrozie zdobycz, jak kęs za kęsem napełniają żołądek świeżym, ciepłym mięsem.
     Ronon z Taht równocześnie dopadli krowę. Wadera wbiła kły w bok ofiary, przywódca zacisnął silne szczęki na jej tylnej nodze. Zaczekał, aż Nora zajmie jego miejsce, po czym skierował się do przedniej części przyszłej zdobyczy. Kątem oka zauważył scenę, która bardzo go zmartwiła. Roy udawał, że jest gotowy do ewentualnego pościgu, ale tak naprawdę chronił się u boku ojca. Marley dołączył już do watahy, ale nie brał czynnego udziału w polowaniu. Nie chciał się narażać na nowe kontuzje. Miał nadzieję, że reszta go rozumie...
     Ronon szybko otrząsnął się i całkowicie skupił na zadaniu. Przyspieszył. Gdy był już przed wapiti, ostro wyhamował. Uśmiechnął się, spojrzał w szeroko otwarte z przerażenia oczy zwierzyny i skoczył do jej szyi. Nagle wierzgająca sarna trafia go w klatkę piersiową. Impet uderzenia odrzucił go na kilka metrów. Wpadł w głęboki śnieg. Dopiero po chwili ból zaczął go ogarniać. Nie mógł nabrać powietrza, dusił się. Myślał, że ma złamane wszystkie żebra, co byłoby dla niego wyrokiem. Gdy już myślał, że umiera, z wysiłkiem nabrał powietrza. Zaczął kaszleć. Ucieszył się, że nie pojawiła się krew. Czyli nie miał przebitego płuca...
     Jak tylko poziom tlenu w jego organizmie powrócił do normy, podniósł się jednym płynnym ruchem. Rozstawił szeroko łapy. Chciał chwilę postać w miejscu, aby oswoić się z bólem i w pewnym sensie się do niego przyzwyczaić. Po minucie, może dwóch wyskoczył z dziury w śniegu. Nie chciał, żeby rodzina się o niego martwiła, ale okazało się, że nawet nie zauważyli całego zajścia. Widocznie w nocnej ciemności i we wrzawie polowania lecący w powietrzu siwo-czarny wilk nie rzuca się w oczy.
     Basior przeżył kolejny szok, bo nie zastał watahy i krowy tam, gdzie ich zostawił. Początkowo nie mógł się rozeznać w labiryncie ścieżek wydeptanych w śniegu. Wreszcie zauważył odrębną trasę, biegnącą na południe. Pewnie chcieli przegonić wapiti bliżej naszego terytorium Przywódca ruszył wzdłuż śladów pozostawionych przez wilki i ich ofiarę. Chciał pobiec, ale ból w klatce piersiowej powrócił ze zdwojoną siłą, gdy tylko przyspieszył. Postanowił zapamiętać na przyszłość, żeby nie nabierać głęboko powietrza.
     Ronon myślał, że już nie dojdzie do rodziny. Czas dwoił mu się i troił. Przywódca wlókł się łapa za łapą. Kiedy na granicy widzialności zamajaczył mu jakiś kształt, zwiększył tempo, mimo doświadczeń z poprzedniego razu. Pokonał dzielącą go od mirażu odległość w kilka sekund, na bezdechu. Okazało się, że wzrok go nie oszukał. Dobiegł na miejsce w kulminacyjnym momencie polowania.
     Ofiarę powalił Shadow i Karo. Aż dziwne, że się przy tym nie pobili... Gdy tylko czarny dwulatek puścił zdobycz, podniósł łeb w zamiarze wycia. Taht zareagowała błyskawicznie. Rzuciła się na samca i zamknęła jego pysk własnym. Nie chciała zrobić mu krzywdy, ale niechcący przebiła mu wargę kłem. Mimo tego, że matczyna część jej serca kazała rozluźnić uchwyt, nie zrobiła tego. Znała syna, rozmowa z nim nie zdałaby rezultatu. Basior zrozumiał przekaz. Uspokoił się, więc matka puściła go. Wilk podniósł się i zlizał strumyczek krwi, ściekający mu po pysku.
     – Co to miało znaczyć?! – Przywódczyni nie kryła zdenerwowania. – Jesteśmy na obcym terytorium, a ty chciałeś nas zdradzić. Masz choć ksztynę wyobraźni lub instynktu samozachowawczego? – Przywódczyni spojrzała ostro na dziecko. Nie chciała tego widzieć, ale natychmiast rzuciła jej się w oczy mała dziurka w jego lewej wardze. – Gdyby to ojciec... Chwila. Gdzie jest Ronon?
     – Tutaj. Miło, że zauważyliście moją nieobecność. – Samiec alfa zbliżył się do watahy. Całą scenę oglądał z daleka.
     – Ale co się stało? Przecież byłeś razem z nami. – Wadera podbiegła do partnera i przytuliła się do niego. Ten natychmiast syknął i odsunął się. Wilczyca przeraziła się, że tak lekki dotyk mógł sprawić mu ból.
     – Kopnęła mnie. Jeszcze tam. – wskazał głową kierunek, z którego przyszedł. – Wylądowałem w śniegu. Proszę, nie zadawajcie żadnych pytań. – Chciał oszczędzać oddech. – Jedzmy i wynośmy się stąd.
     Krowa zniknęła w rekordowym tempie. Każdy się spieszył. Wyrywał duże kawałki. Wilki na kilka dni zaspokoiły głód, ale nie ominie ich kolejne polowanie. Czy następnym razem także będą zmuszeni do wkroczenia na terytorium Dark Lightów?
     Wataha ruszyła w drogę powrotną najszybciej jak mogła. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że każdy ich ruch śledziły, ukryte za kurtyną nocy, cztery pary oczu.

* Uniesiony ogon to oznaka dominacji.

_______________
Wiem, rozdział miał być wczoraj, ale znowu dodawałabym go bardzo późno... W sumie już było po północy xD i na szybko, więc stwierdziłam, że zrobię to dzisiaj i przynajmniej uważniej sprawdzę tekst przed publikacją.
Opis polowania zdaje mi się, że jest w miarę... A co do Ronona, no cóż, nie zawsze udaje się wyjść bez szwanku z próby obalenia ofiary. I ostatni akapit... Bo nigdy nie może być długo kolorowo xD

Zbierająca się psychicznie bo odpałach z weekendu
Akti

piątek, 21 sierpnia 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XI

     - Żartujesz sobie, tak? - Głos Kidy przeszedł w nienaturalnie wysoki ton.
     - Niestety nie. - Diego próbował się opanować. Nie przyszło mu do głowy, że jego „lekcje" tak się skończą. - Dobra, muszę się do czegoś przyznać. Jakieś dwa tygodnie temu przyprowadziłem je na tę polankę. Chciałem się z kimś podzielić odkryciem, a tylko one mi się napatoczyły, więc po części to wasza wina...
     - Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, braciszku, nie wrobisz nas w to. - Meira przymrużyła swoje czarne oczy.
     - Tylko by spróbował... - Shadow nie musiał kończyć zdania.
     - Bez nerwów. Czy wy wszystko bierzecie na serio? Znalazłem na tej polanie grzyby, mimo że przykrywała je warstwa śniegu. Dziewczyny zaczęły się mnie wypytywać, dlaczego to znalezisko jest tak wyjątkowe i... co by się stało, gdyby te grzyby zjadły. - Diego natychmiast się skulił. Oczekiwał ciosu, który nie nadszedł. - I nic? Żadnej reakcji z waszej strony? Docinek, głupich żartów? Shadow, Meira?
     - Weź ty lepiej przejdź do rzeczy, - Moon ponagliła kuzyna - bo jak nie, to ja cię strzelę.
     - Od tej strony cię nie znałem. Ok, już mówię. Zostań tam, gdzie stoisz. Odpowiedziałem im, że grzyby te mają właściwości halucynogenne i prawdopodobnie widziałyby różne dziwne rzeczy, ale nie wiem jakie. Przecież sam tego nigdy nie jadłem.
     - A szkoda. - Kida była wściekła. - Może wtedy byś ich do tego nie zachęcał.
     - Przecież ja im nic nie kazałem. Powiedziałem wam dokładnie to co im.
     - I nie przyszło ci do głowy, że akurat ta trójka przyjdzie tu za jakiś czas i zeżre te twoje grzybki? Przecież one co chwilę mają nowe pomysły, co jeden to głupszy! - Wadera o lodowoniebieskich oczach była na granicy wytrzymałości.
     Diego rzeczywiście nie pomyślał o tym. Wiedział, że to jego wina. Spuścił łeb i odezwał się cichym głosem.
     - Za kilka godzin im przejdzie. Kiedyś widziałem niedźwiedzia pod wpływem tej substancji. To tak znalazłem to miejsce. Nic im nie będzie, trzeba tylko pilnować, żeby nie pobiegły w las. Musimy też powiedzieć rodzicom... Ja do nich pójdę.
     - Nie, czekaj. Kida, spójrz na to logicznie. Dziewczynom nic się nie stanie, będą miały lekki ubaw, może mam jeszcze o tym opowiedzą. Zejdź choć na chwilę z Diega, bo przyda nam się każdy pomysł. - Solo postanowił zabrać głos, bo nikt inny się do tego nie kwapił. - Jeśli się do tego przyznamy, to wszyscy dostaniemy karę. Może uda mam się jakoś wykiwać dorosłych, ale to musi być dobry plan. Inaczej nawet nie ma co się za niego brać. To robimy burzę mózgów!
     - A gdyby... Nie, zapomnijcie, że się odezwałem. - Roy przemówił jako pierwszy. Minęła chwila, zanim się przemógł i zabrał głos.
     - Stary, po ptokach. Jak zacząłeś, to już musisz skończyć. Mogłeś o tym pomyśleć wcześniej. - Orion próbował nakłonić wilka z czarnym pasem na grzbiecie do przekazania innym planu.
     - No... Już nie raz nocowaliśmy poza jaskinią. Gdybyśmy i dzisiaj tak zrobili, nie zdziwiliby się.
     - Ok, ale chcemy ukryć Misty, Sabę i Teylę, a nie zaplanować pajamas party - zauważył Karo.
     - Jak zwykle wszystko bierzesz zbyt dosłownie. Roy'owi chodzi o to, że gdyby rodzice byli przekonani o naszym nocowaniu w lesie, nie musieliby nas szukać i nie znaleźliby dziewczyn. - Moon podłapała pomysł.
     - To chyba rzeczywiście może się udać. - Shadow nie przepuściłby okazji do wkręcenia kogokolwiek, a szczególnie rodziców.
     - Ja też z chęcią w to wejdę. W waszym planie jest jednak taka tyyycia dziura - wtrąciła się Meira. - Kto tę wiadomość o nocowaniu przekaże? Nie możemy pójść wszyscy, bo... - Zerknęła na wariujące obok samice. - No właśnie. A jak zostawimy je tu same to: po pierwsze nam zwieją, a po drugie, ich nieobecność będzie podejrzana. Musi pójść jedna osoba, która zawsze była grzeczna, nigdy nic nie nabroiła i potrafi zrobić słodkie oczka...
     Wszyscy natychmiast utkwili wzrok w Solo. Na ich pyski wypłynął chytry uśmiech.
     - Ale dlaczego ja?
     - Przecież to oczywiste. Pasujesz idealnie. Rodzice ci uwierzą, bo jeszcze nidy im nie podpadłeś.
     - Właśnie! A jak się wszystko wyda?
     - Nie wyda się! Kurcze no... To jedyna szansa, inaczej nie żyjemy. - Shadow nie chciał znowu mieć kłopotów. Mimo że nic nie zrobił, trzymał się tego planu z całych sił.
     - Ok. Pobiegnę do jaskini i powiem rodzicom...
     - Wiesz co... - Moon zastanawiała się przez chwilę. - Pogadaj z moim tatą i twoją mamą. Tak będzie łatwiej.
     - Dobrze, zapamiętam. - Solo chciał pomóc rodzeństwu i kuzynom. Skoro tylko dzięki niemu całe przedsięwzięcie mogło się udać... - Życzcie mi powodzenia - rzucił jeszcze, zanim ruszył w drogę do legowiska. W następnej chwili już go nie było.
     Pozostałym na polanie zwierzętom czas zaczął się niemiłosiernie dłużyć. Było blisko północy. Las we władanie wzięły nocne stworzenia. W mroku co chwilę pojawiały się oczy, błyszczące odbitym światłem księżyca. Był to niebezpieczny okres dla małych roślinożerców, ale członkom watahy nic nie groziło. Właścicielami świecących ślepi były bowiem kojoty. Nigdy nie porwałyby się one na walkę z grupą wilków, nawet młodych.
     Pilnowanie Saby, Misty i Teyli nie było łatwe. Dziewiątka o zdrowych zmysłach rozstawiła się na obrzeżach polany. Gdy ,,rozweselone'' samice zbliżały się do granicy lasu, osobnik stojący najbliżej kierował je w stronę samotnego drzewa, rosnącego na środku. Ten plan zdawał rezultaty, do czasu...
     - Już jestem - krzyknął Solo, pojawiając się w zasięgu wzroku rodzeństwa i kuzynów.
     - A co tak długo? - spytał się Karo. - Załatwiłeś chociaż wszystko?
     - Przecież nie mogłem tam wpaść z tekstem ,,dzisiaj nocujemy w lesie, paa...''. To trzeba powoli, stopniowo.
     - No, i...?
     - Nie było żadnego problemu. Zgodzili się.
     - Tak od razu? O nic się nie pytali? - zdziwiła się Kida.
     - Pytali... Gdzie będziemy.
     - Powiedziałeś im?! No to już po nas. - Shadow zaczął grzebać łapą w śniegu.
     - Co innego mogłem zrobić? Gdybym podał inne miejsce i rodzice by tam poszli, zaczęliby coś podejrzewać.
     - A tak przyjdą tutaj i znajdą... Nie, znowu?! - Orion chciał wskazać nosem trzy samice, przez które odstawiali całą tę szopkę, ale nigdzie ich nie zobaczył.
     Wilki natychmiast zaczęły przeszukiwać polanę, ale i tak domyślały się rezultatów. Wadery wykorzystały ich nieuwagę i uciekły. Nikt nie wiedział, w którą stronę pobiegły, ale oczywiste było, że trzeba je natychmiast wytropić. Dziewiątka zaczęła wypatrywać ścieżki na skraju lasu, prowadzącej między drzewa. Nie raz wchodzili w pętle, które sami zrobili kilkadziesiąt minut wcześniej. Wreszcie Karo znalazł pierwszą, ewidentnie rozchwianą trasę. Podbiegł do niego Solo.
     - To ślad Teyli.
     - Skąd to wiesz? Tylko spojrzałeś. - Jasnosiwy basior warknął na wilczka. Sam jeszcze nie rozpoznał właściciela tych tropów.
     - Tu widać dokładny odcisk łapy. Jest mojej wielkości - odpowiedział, demonstrując podobieństwo. - Misty i Saba są o rok starsze, więc większe, jak ty. Swoją drogą, piętnaście metrów na lewo są ich trasy.
     - Tam jeszcze nie patrzyłem...
     - Ale ja tak - dumnie odparł młodzik. Zdawał się nie zauważać złego nastroju kuzyna.
     Grupka podzieliła się. Meira, Roy i Orion poszli śladem młodszej samicy, a reszta - starszych. Szybko się okazało, że wilczyce miały ten sam cel. Na potwierdzenie, chwilę po tym, jak Moon to powiedziała, trasy zbliżyły się do siebie na odległość trzech metrów i już tak pozostały.
     Po kolejnych czterdziestu minutach biegu na horyzoncie zalśniło większe ze starorzeczy Silvy. Wilki jeszcze bardziej przyspieszyły. Mimo że biegli najszybciej jak mogli, dogonili samice dopiero nad wodą. Zatrzymali się sto metrów od nich, ciężko dysząc, z wywieszonymi językami. Dotarcie tu zajęło im ponad godzinę. Na szukanie tropów stracili trzydzieści minut, a nie wiadomo, kiedy wadery uciekły. Nic dziwnego, że miały taki zapas odległości i dobiegły pierwsze.
     Samice piły, piły i piły. Skończyły, kiedy reszta zdążyła już nieco odpocząć. Meira jako pierwsza ruszyła w kierunku odnalezionych wilczyc. Kierowała się prosto do Teyli. Podeszła do niej i spojrzała głęboko w beżowe oczy. Źrenice wyglądały lepiej, nie były już tak strasznie rozszerzone. Biała wadera szturchnęła siostrę swoim czarnym nosem i uśmiechnęła się do niej, ale gdy podeszły pozostałe osobniki, na jej pysk powrócił tak dobrze wszystkim znany wyraz zobojętnienia.
     - Przyszły nad rzekę... Pewnie działanie grzybków wywołuje pragnienie...
     - Ej, ty, naukowiec! Przestań zbierać dane i pomóż nam się z nimi dogadać - krzyknął Shadow.
     - Teyla jest w najlepszym stanie. Pewnie zjadła tego najmniej - zauważyła Kida.
     - Dobrze, a więc Teyla. - Diego ruszył w jej kierunku. - Mała, słyszysz mnie?
     - Słyszę... - Samiczka odwróciła się w jego stronę. - Strasznie mnie głowa boli...
     - Pamiętasz, co się stało?
     - Uciekłyśmy z półki skalnej, poszłyśmy na polanę i... - Uśmiech wypłynął na jej pysk. - Pamiętam.
     - To dobrze...
     - Wiecie, jak było fajnie? - Przerwała bratu.
     - Wierzę ci, wierzę na słowo. - Basior o niespotykanym umaszczeniu spojrzał na Misty i Sabę. Moon i Orion ich pilnowali, ale obie samice spały, chyba dość głęboko. - Ok, Teyla...
     - Nie jestem Teyla, jestem Tily.
     - Teyla, Tily, co za różnica?! - Diego był już zmęczony tym wszystkim. Jednak, gdy zobaczył minę siostry, zmienił zdanie. - Ok, a więc Tily, teraz pójdziesz spać, a jak wszystkie trzy poczujecie się lepiej, wrócimy do domu. Zgoda?
     - Zgoda! - Samiczka natychmiast padła na ziemię i zamknęła oczy.
     - Ale nie tu... Przecież ona zmarznie sama. - Samiec miał dość. - A niech robi, co chce. Ja też idę spać.
     - Ja z nią zostanę - rzuciła jak od niechcenia Meira.
     - Ja też - dodał Solo. - We trójkę będzie ciepłej.
     Wszystkie wilki usnęły w ciągu kilku minut.. Odurzone wilczyce czasem coś mówiły, ale nie ruszały się z miejsca. Gdy słońce zaczęło wynurzać się zza grzbietu górskiego, młodzież wstała, napiła się i ruszyła w drogę powrotną.
     - Wyglądacie na wykończonych - zmartwił się Ronon, gdy tylko jedenastka weszła do legowiska. - Co wy robiliście?
     - Nic ciekawego... - wymamrotał Orion.
     - Nie oszukujcie, przecież widzę, że coś jest nie tak - nalegał przywódca.
     - Chodź do mnie na chwilkę - szepnęła Taht do partnera.
     - Co chcesz? Muszę z nich wycisnąć, co robili...
     - Ale ja właśnie chcę ci powiedzieć, co robili - odparła wadera. Para stała kilka metrów od jaskini. - Pamiętasz, co powiedział Solo? Gdzie mieli nocować?
     - Na polanie leżącej kilometr stąd, na wschód.
     - Właśnie, a ja znam to miejsce. Gdy byłam w ich wieku, chodziłam na nią z braćmi. Od wielu, wielu lat rosną tam grzybki halucynki.
     - I sugerujesz, że...
     - Yhm. Jakoś się o nich dowiedzieli i chcieli spróbować. Nie wiem, czy to zrobili. Substancje przestałyby już działać, ale założę się, że nie przepuściliby takiej okazji.
     - To prawda, że widzi się różne rzeczy?
     - Prawda, ale każdy co innego. Na przykład Kad lizał drzewa, nigdy nie powiedział dlaczego.
     - A Taht podobno przyglądała się, jak różowa wiewiórka tańczy z zielonym zającem - odegrał się brązowo-czarny basior. Usłyszał, że siostra o nim mówi i podszedł do niej od tyłu.
     - Ha ha. Nie mogłeś się powstrzymać? A może wreszcie powiedziałbyś, po co... - Taht nie dokończyła, bo przerwał im głos z jaskini.

- Właśnie, wujku. Teyli już nie musisz wymyślać przezwiska. - Shadow zwracał się do Marleya.

- Ej, przecież to moje zadanie!

_______________
Przepraszam. Rozdział miał być wczoraj, ale nawet dobrze wyszło, bo jutro przyjeżdża do mnie koleżanka na nocowanie, więc chyba nie miałabym jak dodać... A tak następny rozdział będzie w niedzielę.
A ten taki trochę... Od czapy xD A jeszcze nie raz temat grzybków będzie powracał ;)

Przygotowana na jutro
Akti

wtorek, 18 sierpnia 2015

Drimer - własna droga. Rozdział X

     – Nie wiem, co powinienem zrobić. Niby mówił prawdę, ale denerwuje mnie jego ton.
     – No właśnie. Żąda od ciebie wierności i lojalności, a sam by nas wydał, gdyby to mogło mu pomóc w objęciu przywództwa. Możliwe, że się mylę, ale to mało prawdopodobne...
     Diego i Kida rozmawiali na półce skalnej ponad jaskinią. Dwulatek opowiadał siostrze o słowach Shadowa, sprzed kilku dni. Nie musieli się bać, że ktoś ich usłyszy. Wataha cały dzień spędziła w lesie, po drugiej stronie terytorium. Chcieli dać Marley'owi czas na odpoczynek. Dopiero po zmroku wyruszyli w drogę powrotną. Po jakimś czasie biała wadera o lodowych oczach i jej brązowy brat wyprzedzili resztę stada i pobiegli do legowiska. Zauważyli swoją szansę, aby w spokoju porozmawiać.
     – On pewnie myśli, że doniosłem na niego w jakimś celu, dla korzyści. Ja po prostu chciałem, żeby rodzice dowiedzieli się o tym jego ,,rządzeniu''. – Wilk demonstracyjnie przewrócił oczami.
     – Ja chyba zrobiłabym to samo. Chwilę... Co my wyprawiamy? Obgadujemy Shadowa za jego plecami! Powinniśmy trzymać się razem, przecież jesteśmy rodzeństwem!
     – To prawda, jesteśmy, ale to on zaognił tę sytuację.
     – A jak ty byś się poczuł, gdyby ktoś na ciebie nakablował?
     – Nie miałby na co. – Basior uśmiechnął się bardzo szeroko.
     – Teraz to gadasz jak Karo.
     – Ha ha, bardzo śmieszne. – Samiec pokazał siostrze język. Ona uśmiechnęła się i odpowiedziała tym samym, dla zasady.
     Zapadła cisza. Dwulatek przysłuchiwał się nocnym odgłosom, a wadera utkwiła wzrok w rozgwieżdżonym niebie. Nie przesłaniała go żadna chmura. Niezliczony zastęp strażników nieba objął swoją wartę. Jak wiele sekretów muszą przechowywać, przecież widzą cały świat...
     – Próbujesz je policzyć?
     – Ale co?
     – Gwiazdy, konstelacje...
     – Nie nabijaj się ze mnie.
     – Ja kiedyś próbowałem, jeszcze jako szczeniak. – Wilk zignorował słowa siostry.
     – I co, udało ci się?
     – Przy ośmiu tysiącach dwustu sześćdziesięciu dziewięciu się pomyliłem. – Samiec zaśmiał się mimowolnie. – Pewnie chcesz spytać, po co mi to było? Pytaj, ale nie odpowiem, bo sam tego nie wiem. Chyba ze zwykłej ciekawości, albo... Pamiętam, jak mama opowiadała nam o starszym rodzeństwie, o Siroko. Mówiła, że kiedyś wszyscy do niego dołączymy. Teraz coś kojarzę... Chciałem sprawdzić, jak daleko musiałbym pójść, ile gwiazd pokonać, aby się z nim spotkać.
     – Mnie patrzenie na niebo uspokaja. Mam wtedy przeczucie, że ktoś zawsze nade mną czuwa. – Wilczyca zamilkła na chwilę. – Musimy porozmawiać, wszyscy. Wyjaśnimy sobie sporne kwestie, wytłumaczymy się z tego, z czego chcemy się wytłumaczyć...
     – No to masz okazję.
     Do uszu wilków dobiegły ciche głosy. Wataha nareszcie wracała do domu. Po niecałej minucie zwierzęta ukazały się w prześwicie pomiędzy drzewami. Rozmawiali ze sobą wesoło. Biała samica o lodowoniebieskich oczach natychmiast wprowadziła swój plan w życie. Stanęła na skraju półki skalnej i zaczekała, aż stado się zbliży.
     – Psst... – Wadera zwróciła na siebie uwagę Sola, który jako ostatni wchodził do jaskini. – Zawołaj resztę na górę – szepnęła do wilczka. Wiedziała, że ją usłyszy, bo ma bardzo wyczulone zmysły.
     – Wszystkich? Mamę, tatę...
     – Nie, zgłupiałeś? Rodzeństwo i kuzynów.
     – A, dobra. Już idę. A pomieścimy się tam razem?
     Starsza siostra pokręciła głową z niedowierzaniem. Dopiero po chwili zrozumiała, że to był żart.
     Ciemnobrązowy samczyk świetnie się spisał. Zwierzęta zaczęły wspinać się na górę, a że ścieżka była wąska, szły gęsiego. Trasę pokrywały luźne kamienie. Zbocze chroniło od śniegu, dlatego, mimo niedawnej zamieci, droga okazała się sucha. Większość osobników wywoływała całą lawinę żwiru. Roy co chwila spoglądał w dół, nerwowo przełykając ślinę. Zaczął powtarzać sobie nie patrz w dół i w chwili, gdy podniósł głowę, do oczu i nosa wpadła mu cała kaskada piasku i drobnych okruchów skalnych. Basior zaczął kichać i trzeć pysk łapami. W pewnym momencie niebezpiecznie zbliżył się do brzegu ścieżki. Moon, idącą za nim, zareagowała błyskawicznie. Szarpnęła go w tył, tak że samiec usiadł.
     – Orion, uważaj jak idziesz, co? Przecież on mógł... – Biała wadera o krótkim futrze nie chciała kończyć zdania, aby nie wystraszyć kichającego przed nią samca. Ten jednak domyślił się, co chciała powiedzieć.
     – Aż tak blisko krawędzi byłem?
     – Przepraszam, Roy. Nie chciałem... Chyba o tym wiesz, prawda?
     – Tylko ty potrafisz tak nabałaganić, łajzo. – Shadow zaczął żartować z brata. Do jego śmiechu dołączyła się Meira.
     Wadera o czarnych oczach i końcówkach uszu wyminęła niezdarnego basiora i ruszyła w dalszą drogę na górę. Pokonała dzielącą ją odległość, nie poruszając żadnym kamyczkiem. Była to demonstracja jej gracji i równowagi. Za samiczką ruszyła reszta. Moon pomogła Roy'owi, idąc z nim bok w bok, aby samiec był choć trochę dalej od urwiska. Mimo tego incydentu wszyscy dotarli cało na szczyt, nie licząc łzawiącego i kichającego od czasu do czasu samca.
     – Na pewno wszystko jest ok? Nic ci się nie stało? – Orion szczerze martwił się o kuzyna. Nie chciał zrobić mu krzywdy, po prostu się potknął.
     – Wszystko jest w porządku. I nie mam ci niczego za złe. Każdemu mogło się zdarzyć...
     – Kamień z serca... – Basior o czarnym pysku odetchnął głęboko.
     – Ja nie raz stamtąd spadłam. – Misty jak zwykle wyczuwała, kiedy sytuacja potrzebuje odrobiny luzu. – Ostatnio chyba przedwczoraj. Nie dość, że sturlałam się na sam dół, to jeszcze wpadłam w zaspę. Głową w dół.
     – Nie wymyślaj, nie jesteś aż taką ciamajdą... – Karo sceptycznie podchodził do opowieści.
     – Tylko, że ona nie żartuje. Widziałam jej lisią kitę, wystającą ze śniegu u podnóża ścieżki. – Saba włączyła się do rozmowy.
     – Znam ten ból, siostro.
     – Teyla, ale ja nie jestem twoją siostrą.
     – Misty, ale ty wiesz, że tak się mówi. Wiesz, co nie?
     – Oj, mała, sarkazmu i ironii to musisz się jeszcze poduczyć od mistrza. – Ruda wadera zadarła lekko łeb, była dumna ze swojej riposty...
     – Chodzi ci o twojego tatę?
     Wszyscy, oprócz zielonookiej wilczycy, wybuchnęli śmiechem. Mało kto potrafił zepsuć Misty żart, albo obrócić go na swoją korzyść. Można powiedzieć, że Teyla dokonała wielkiego wyczynu.
     – Punkt dla ciebie, siostro. – Samica z białą końcówką ogona pokazała język przekomarzającej się z nią kuzynce.
     – Ach, jak wy uwielbiacie się droczyć. – Saba zrobiła kilka kroków w stronę wilczyc.
     – A ty to niby nie?
     – Misty, jak ty dobrze mnie znasz…
     – Dobra, starczy tej przesłodzonej kłótni. – Kida żałowała, że musi to przerwać. – Spektakl jest cudowny, ale mamy ważniejsze sprawy. – Spojrzała ukradkiem na Shadowa. Rozmowa znowu zejdzie na jego temat. Ciekawe jak na to zareaguje… A co jeśli to był jego plan? Zwrócić na siebie uwagę całej watahy? – Jesteśmy sami. Możemy nareszcie w spokoju porozmawiać. Jeśli ktoś chce coś powiedzieć, niech mówi teraz, w obecności reszty. Nie możemy pozwolić, aby jakaś sprawa nas skłóciła. Zaszkodzilibyśmy nie tylko sobie, ale i całemu stadu. Musimy mieć do siebie pełne zaufanie. Podczas polowania nie raz powierzamy swoje życie innym. Chyba rozumiecie, co mam na myśli?
     Przez dłuższy czas nikt się nie odzywał. Wszyscy przetrawiali w głowie słowa wadery. Zastanawiali się, czy warto zdradzać innym swój stosunek do pewnych spraw. Ostatecznie uznali jednak, że wpłynie to pozytywnie na relacje w grupie. Wszystko będzie jasne, nie będzie żadnych tajemnic. Istniało jednak niebezpieczeństwo, iż inni posiadają zupełnie inne zdanie… Nie każdy znosi sprzeciw głoszonym przez niego ideologiom…
     – Może ja. – Diego zabrał głos. Na ten widok Shadow zmrużył oczy. – Pewnie miałbym sporo do powiedzenia, ale tego nie zrobię. Ktoś mi ostatnio powiedział, że jesteśmy rodzeństwem, kuzynami, po prostu rodziną i musimy trzymać się razem. Mam pewną propozycję. Zapomnijmy o wszystkim. I nie chodzi mi o to, że boję się odezwać, tylko żeby przestać roztrząsać sprawę inicjalnego polowania… Chyba wiecie, o co chodzi? Po co mamy wyrzucać sobie błędy i wzajemnie się denerwować? Kida… wiem, że twój pomysł był inny, ale co powiesz na mój sposób? A wy? – Samiec przesunął wzrokiem po wszystkich zebranych. – Jesteście gotowi puścić w niepamięć to, co było złego, a skupić się na przyszłości?
     – Ja tak i, Diego… Świetny pomysł. – Biała wadera o lodowobłękitnych oczach stanęła koło brata, aby okazać mu swoje poparcie. Stopniowo kolejne wilki podchodziły do nich. Moon, Orion, Roy, Solo, Misty, Teyla, Saba… Tylko Shadow, Karo i Meira zostali na miejscu.
     – Dlaczego tak się zachowujecie? Czy to tak trudno choć raz pomyśleć o dobru całej watahy, zamiast być egoistą zapatrzonym we własny nos? – Ciemnobrązowy wilczek był oburzony.
     Czarnooka samiczka spojrzała na stojącego za nią brata, spuściła łeb i podeszła do wilków zebranych na środku półki. Karo ruszył zaraz za nią.
     – Sorry, Shadow, ale oni mają rację… I tym razem nie mówię tak z przekory, żeby mieć inne zdanie niż ty. – Biało–siwy wilk był zaskoczony tym, co mówi. Nie trawił kuzyna, zresztą chyba z wzajemnością, a teraz próbuje mu pomóc. To pewnie chwilowe zaćmienie mózgu, ale skoro już trwało… – Spójrz wkoło, zostałeś sam. W tej chwili może ci to pasuje, ale jeśli odetniesz się od reszty, oni odetną się od ciebie. Wszystko jest czarne albo białe, nie ma nic pomiędzy. To twoje ulubione powiedzenie. Albo teraz dołączysz do nas i zaczniemy od początku, albo zostaniesz sam.
     – No dobra. – Basior strzelił bezczelny uśmiech. – Przynajmniej ze mnie zejdziecie.
     Cała dwunastka stanęła razem w pokojowym nastroju, pogodzona ze sobą. Atmosfera natychmiast się rozluźniła. Pojawiły się nowe tematy do rozmowy, na przykład jakie są wyniki pierwszych obrad pod tytułem ,,kto ma zostać naszym następcą”. Dorośli dość często rozmawiali na ten temat. Oczywiście zawsze pod nieobecność młodzieży, która wychodziła specjalnie, aby tamci mogli być święcie przekonani, że ci młodsi nic nie wiedzą. A więc wszyscy prowadzili jedną wielką grę w ,,ja nic nie wiem, ja nic nie słyszałem”. Wtedy, na półce skalnej, młodziki gorąco dyskutowały na ten modny ostatnimi czasy temat. Każdy tak naprawdę miał inny typ. Próbowali też zgadnąć, za kim byli ich rodzice i wujostwo. Debata była zażarta.
     – A ty jak myślisz Misty, na kogo będzie głosował twój tata? Misty… Misty! – zaczął wołać Orion, gdy nie uzyskał odpowiedzi. – Ej, gdzie ona jest?
     – Nie ma też Saby i Teyli – oznajmił Roy.
     – Chyba zeszły na dół… Widziałem je kątem oka.
     – Dzięki, Solo. A więc prowadź. – Kida puściła brata przodem, po czym wszyscy ruszyli na dół.
     U stóp ścieżki zaczynał się wyraźny trop. Dróżkę w las ewidentnie utworzyły trzy osobniki. Nie zawracały sobie głowy ukrywaniem kierunku ich trasy. Reszta była pewna, że to ich zaginione w akcji samice.
     Po przejściu około kilometra dziewiątka wilków dotarła do małej polanki. Śnieg w tym miejscu był doszczętnie wydeptany, jakby przebiegło tamtędy stado bizonów. Dopiero po chwili dojrzeli trzy tarzające się samice. Gdy podeszli bliżej, usłyszeli ich cichy śmiech.
     – Co wy tu robicie? – Karo był zdegustowany. Nie widział celu w robieniu z siebie głupka.
     Samice pisnęły, gdy zorientowały się, że nie są same. Misty i Moon zerwały się do biegu, ale po chwili przewróciły się i ponownie zaniosły śmiechem.
     – Ja tego nie jadłam, ja tylko patrzyłam. To tak jakoś na odległość zadziałało…
     – Saba, jak ty wyglądasz! – Kida była przerażona. Jej siostra chwiała się na nogach, miała rozszerzone źrenice.
     – Nie wierzę! – Diego szybko pobiegł na skraj polany. Chwilę szukał czegoś pod warstwą białego puchu. Po chwili pokręcił głową z niedowierzaniem i powtórzył: – Nie wierzę…
     – Co one zjadły? – wrzasnęła wadera o lodowobłękitnych oczach.
     – Grzybki.
     – Ale jakie grzyby? Trujące? Śmiertelne? No mów!
     – Halucynki… One zjadły grzybki halucynki. – Basior o futrze w dziwnym odcieniu brązu nie wytrzymał i parsknął śmiechem, tak jak jego siostry i kuzynka kilka minut wcześniej.
_______________
No to wreszcie rozdział, z którego mogę być zadowolona! I z długości (wiem, mogłoby być dłuższe, ale to i tak był dla mnie postęp) i z treści. Tylko ta ilość bohaterów na raz... Boję się, że się nie połapaliście...
Myślę, że dialogi są ok, a ten wątek na końcu, który będzie kontynuowany w następnym rozdziale... Jak mi przyszedł do głowy, tak musiałam go wykorzystać :D
Szalona
Akti

niedziela, 16 sierpnia 2015

Drimer - własna droga. Rozdział IX

     Taht pierwsza dobiegła do rudego basiora, a raczej do dziury w śniegu, głębokiej na metr, na dnie której się znajdował. Zaraz po niej zjawili się Ronon i Ramira, oraz reszta stada. Nikt nie wiedział, co się stało.
     – Marley! Marley, odezwij się! – Ciemnosiwa wilczyca była przerażona. Gdy cisza się przedłużała, po jej pysku pociekły łzy.
     Samiec początkowo nie miał siły wypowiedzieć słowa. Ból go sparaliżował. Musiał przeczekać chwilę, choć kilka minut… Potem zobaczył, że jego partnerka płacze. Nie mógł znieść widoku jej szaroniebieskich oczu tak bardzo smutnych.
     – Rami…
     – Cicho, nic nie mów. Potem wszystko opowiesz.
     – To weź się zdecyduj. – Wilk próbował się zaśmiać.
     – No może pomożecie mu wyjść, co?! – Wadera zabrała się do kopania wyjścia z ,,pułapki”. Natychmiast dołączył do niej Ronon, a chwilę później Nora, Karo, nawet Meira. Planowali stworzyć łagodne przejście pod małym kątem. Gdy skończyli, udeptali trasę, aby śnieg się nie zapadał.
     Marley wielokrotnie próbował wstać, ale za każdym razem upadał. Ronon pierwszy dostał się do brata. Był gotowy na wszystko. Podejrzewał, że basior wpadł w stare wnyki. Oczekiwał ran, krwi… a tymczasem sprawca całego zamieszania wyglądał na zdrowego. Przynajmniej teoretycznie. Okazało się jednak, że, mimo braku widocznych obrażeń, wilk nie może zrobić kroku. Przywódca był cierpliwy. Towarzyszył rudzielcowi przez całą drogę, pomagając mu centymetr po centymetrze.
     Role się odwracają. Kiedyś, w rezerwacie, to ja go potrzebowałem. Po ataku Brolgeia miałem poszarpany bok i właśnie Red przytrzymywał mnie, żebym nie upadł… – wspominał alfa.
     Marley, po wielkich trudach, wyszedł z dziury. Natychmiast obstąpiły go dzieci, z Ramirą na czele. Reszta wycofała się. Wiedzieli, że najbliższa rodzina jest mu teraz potrzebna, a będą mieli jeszcze czas, aby dowiedzieć się wszystkiego. Mimo to martwili się. Potrzebowali sprawnych członków, bo w każdej chwili mogli wyruszyć na polowanie. Czekali jedynie na drobny sygnał, słaby trop, czyli to, czego dzisiaj im zabrakło.
     Wataha z niecierpliwością czekała na wyjaśnienia basiora, ale wiatr zaczął się wzmagać i przywódcy skierowali stado w stronę lasu. Chcieli skorzystać z osłony drzew rosnących sto metrów dalej. Prosta trasa sprawiła jednak dużo problemów. Wilk o miodowych oczach bardzo utykał. Wszystkie mięśnie miał napięte, szczękę zaciśniętą do granic możliwości. Widać było, że chodzenie sprawia mu ból. Mimo to nie skamlał. Starał się iść równo z resztą, ale został trochę w tyle. W pewnym momencie koło niego pojawiła się Nora. Nic nie mówiła, po prostu się do niego uśmiechnęła i zwolniła kroku. Ona też kiedyś została ranna i ukrywała to tak długo, aż straciła przytomność. Domyślała się, jak może czuć się Marley, chociaż jeszcze nie powiedział, co mu się stało. Na ten sygnał zwolnili wszyscy, na znak jedności. Był to oczywisty gest.
     Wataha dotarła na miejsce ze wschodem słońca. Początkowo pojedyncze promyki nieśmiało wychylały się zza górskich szczytów. Znaczyły drogę ognistej kuli, która nagle ni stąd, ni zowąd, zalała dolinę swym złotym blaskiem. Rozpoczęła kolejny dzień absolutycznych rządów, a gdy znużą ją obowiązki, na tron wkroczy jej srebrny zastępca. Nikt jednak nie obserwował tej zmiany panowania nad niebem. Nie tym razem. Zwierzęta natychmiast zarzuciły Marley'a pytaniami.
     – Spokojnie. – Alfa musiała przystopować ciekawość członków stada. – Dobra, rudzielcu, wytłumaczysz nam, co się stało? Bylibyśmy ci bardzo wdzięczni.
     – Przepraszam, powinienem wyznać to już dawno. – Wilk o miodowych oczach zaczął opowieść. – Pamiętacie bitwę nad Silvą? Co ja się pytam… Przecież nie byłem tam sam, a młodzież też zna tę historię. Właściwie każdemu z nas pozostała po tym zdarzeniu jakaś pamiątka. – Wzrok powędrował mu w stronę Kada i Taht. To im zostały największe ślady po walce: waderze na pysku, a basiorowi na karku. – Moje blizny sięgają głębiej. Teraz łapa wygląda normalnie, nikt by się nie domyślił, jak była poszarpana. Początkowo myślałem, że mi się upiekło i obędzie się bez żadnych skutków ubocznych. Wszystko ładnie się goiło. Problemy zaczęły się rok temu, z nastaniem zimy. Nadgarstek bolał mnie przy większym mrozie. Miałem nadzieję, że to przejdzie, kiedy się ociepli. Nerwowo oczekiwałem wiosny. Gdy już przyszła, ból nie zelżał. Jedyna różnica polegała na tym, że zamiast mrozu, przewidywałem deszcz. Gdy zacząłem się do tego przyzwyczajać, mój stan się pogorszył. Łapa robiła się sztywna, kiedy dużo chodziłem. Odczuwałem już nie tylko nadgarstek, ale również łokieć. I właściwie tak jest do dziś. Pamiętacie zabawę na lodzie parę dni temu? Przewróciłem się wtedy. Przy zetknięciu z zimną taflą rzeki aż zaskowyczałem. Nie udało mi się tego powstrzymać. Odczułem to tak, jakby poraził mnie prąd. A dzisiaj? Właściwie to samo. Gdy wskoczyłem w śnieg i uderzyłem przednimi łapami o ziemię, ból mnie powalił. Za bardzo obciążyłem chory staw… Jest coraz gorzej. Jeszcze trochę i nie wyjdę z jaskini. – Samiec próbował się zaśmiać, ale wyszło mu to dość blado.
     – Damy sobie radę, Marley. – Ronon odpowiedział natychmiast. Miał nadzieję, że się nie myli.

________________
Rozdział jest, jak mówiłam, trochę dłuższy. Następny będzie już miał te, w tym przypadku, 1700 słów z tego co pamiętam.
A z Marley'em... Hmm... Domyślaliście się czegoś takiego?

Czasem poetycka (patrzcie na fragment rozdziału o wschodzie słońca)
Akti

piątek, 14 sierpnia 2015

Drimer - własna droga. Rozdział VIII

     Po wyznaniu przywódczyni zapadła dojmująca cisza. Ich stado było duże. Myszy i króliki nie wyżywiłyby wszystkich. W normalnych warunkach, podczas jednego polowania zabijali dwa wapiti, aby nie musieli robić tego aż tak często. Wilki wiedziały, że niedługo głód zajrzy im w oczy. Tak po prawdzie to już zajrzał. Nie jednemu z nich burczało w brzuchu.
     Rodzina bez słowa ruszyła w kierunku czegoś, co poprzednio ominęły – truchła byka, który pewnie padł z braku pożywienia. Wcześniej mieli nadzieję na lepszy łup, ale teraz musieli tam wrócić.
     Jeleń nie żył już od dobrego tygodnia. Pysk miał wykrzywiony w ostatnim, agonalnym ryku, oczodoły świeciły pustkami. Kojoty i kruki próbowały dostać się do mięsa, ale z powodu mrozu było dla nich za twarde. Z drugiej strony ujemna temperatura zadziałała konserwująco i nie dopuściła do rozkładu padliny.
     Nikt nie wybrzydzał. Z posiłku ponownie pozostały tylko co grubsze kości, bez szpiku. I znowu wszyscy wiedzieli, że ten skromny posiłek nie starczy im na długo. Na szczęście niedźwiedzie zapadły w sen zimowy i wataha nie musiała z nimi konkurować. Brolgei został wypędzony już dawno, ale w dolinie nadal przebywała samica z młodymi i czteroletni samiec. Zwierzęta te czasem przechodziły na drugą stronę pasm górskich, ale zawsze wracały.
     Zasięg terytoriów watahy Drimer (a wcześniej mega watahy) i Dark Light wielokrotnie ulegały zmianie. Początkowo całe Cremo było we władaniu rodziny Taht. Stan ten utrzymywał się przez wiele lat, aż do przybycia kłusownika. Wraz ze stadem czarna wadera straciła większość rewiru. Gdy związała się z Rononem, odzyskała jedną trzecią dawnego terenu. Dawniej Dark Lightów było znacznie więcej, ale zdziesiątkował ich wirus, który zabił szczenięta pary Drimer. Mimo to utrzymali olbrzymi obszar po obu stronach gór. Mieli agresywną politykę i niedobór wrogów, więc bezwstydnie z tego korzystali. Gdy szóstka wilków wróciła z rezerwatu, grupa skupiła się na utrzymaniu granic, ustalonych wcześniej przez przywódców. Jakiś czas później nastąpiła bitwa o dolinę pomiędzy dwoma konkurującymi watahami. Rzeka Silva była świadkiem klęski Dark Lightów. Niedobitki zostały przegnane z Cremo, ale jedyny otwarty odcinek doliny, który był jednocześnie głównym „wejściem i wyjściem", nadal pozostawała w zasięgu ich granic. Stąd większość roślinożerców musiała przejść przez ich terytorium.
     Podekscytowany głos szczeniaków wyrwał Taht z rozmyślań. Stado nadal przebywało w pobliżu pozostałości jelenia. Najmłodsza trójka gorączkowo wymieniała się informacjami. Czarna wadera rozejrzała się wokoło. Wszyscy inni drzemali w wykopanych w śniegu jamach. Miały ich chronić przed lodowatym wiatrem.
     – Co robicie?
     – Cicho, mamo, bo je wystraszysz. – Solo z oburzeniem zwrócił uwagę rodzicielce.
     – Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale robicie więcej hałasu niż ja. – Dzieci spojrzały na nią z wyrazem niedowierzania na pyskach. – Spytam jeszcze raz: co robicie?
     – Polujemy – automatycznie odparła Meira.
     – Ale przecież tu nic nie ma.
     – Mamuś, naprawdę nic nie słyszysz? – Ciemnobrązowy wilczek był bardzo zaskoczony.
     Przywódczyni wsłuchała się w otaczające ją dźwięki. Po chwili skupienia do jej uszu doleciało ciche popiskiwanie. Pod śniegiem było mnóstwo myszy. Dla dorosłych łapanie ich byłoby stratą cennej energii, ale szczeniaki miały szansę choć trochę zaspokoić głód.
     Rodzeństwo wybiło się w jednym momencie i zanurkmwało w głębokim śniegu. Przednie łapy pierwsze przebijają się przez biała pokrywę, torując drogę dla pyska, gotowego w każdej chwili pochwycić niczego niespodziewającą się ofiarę.
     Meira jako jedyna wyskoczyła na „powierzchnię” z gryzoniem w zębach. Połknęła go w całości. Teyla wbiła się pod złym kątem i miała kłopot z wyjściem z dziury. Solo włożył za mało siły w skok i nawet nie dostał się do celu.
     – Skąd znacie tę technikę?
     – Podglądaliśmy lisy razem z Diegiem. – Biała samiczka była dumna ze swojego wyczynu.
     – Marley jest świetny w łapaniu myszy.
     – Czyżbym słyszał swoje imię? – Rudy basior przeciągnął się dość sztywno i wygramolił z jamy, w której nadal spała Ramira.
     – Właśnie zastanawiałam się, czy nie pokazałbyś dzieciakom, jak powinno wyglądać prawdziwe polowanie na gryzonie.
     – No nie wiem…
     – Dawaj, Red. Tylko jeden skok.
     – Dobra, patrzcie na mistrza. – Samiec zanurkował pod śnieg, ale w momencie, gdy jego łapy dotknęły twardej ziemi, po dolinie poniósł się skowyt.

_______________
Rozdział już na pewno dłuższy, niż poprzedni... Następny rozdział będzie miał ponad 700 słów, a od X już wszystkie będą na minimum 1500 słów, choć zwykle będzie to więcej. Chyba po ustanowieniu tego progu tylko raz miałam 1600 słów, a tak to więcej... Tak mi się zdaje, ale musiałabym sprawdzić.
Jak myślicie, co stało się Marley'owi? Jakieś domysły? ;)

Już siedemnastoletnia
Akti

środa, 12 sierpnia 2015

Drimer - własna droga. Rozdział VII

     Minęły dwa dni od inicjalnego polowania, a wataha już była głodna. Gdy zapadł zmierzch, wilki ruszyły na poszukiwanie nowej ofiary. Prowadzili Ronon i Karo, bo tropili najlepiej. Krok za nimi pałętał się Solo, podglądając i ucząc „fachu”. Inni próbowali pomóc, ale nie bardzo wiedzieli jak.
     Rola tropiciela nie polega na bieganiu z nosem przy ziemi. Każdy dźwięk może pocho­dzić od potencjalnej zdobyczy. Złamanie nisko rosnącej gałęzi, odgłos towarzyszący odgar­nianiu śniegu w celu odnalezienia odrobiny trawy, trzeszczenie lodu pod racicami – a to do­piero początek listy – kępka sierści pozostawiona na pniu drzewa, świeżo objedzona kora, zatarty ślad, ledwo wyczuwalna, niesiona z wiatrem woń... Trzeba być wyjątkowo czujnym.
     Stado bardzo dokładnie szukało jakiegokolwiek tropu, ale dolina zdawała się kompletnie niezamieszkała. Powietrze było puste i bezbarwne, cisza dojmująca, śnieg płaski jak tafla je­ziora. Ronona to frustrowało, Kara dziwiło, a Sola zawiodło, ponieważ nie miał okazji po­ćwiczyć.
     – Może poszukajmy jeszcze raz? Musieliśmy coś przegapić!
     – Nie, synku. Tu nikogo nie ma.
     – Mamo, ale to niemożliwe! Przecież dolina jest ogromna! – Ciemnobrązowy wilczek nie mógł tego zrozumieć.
     –  Cremo jest wystarczająco duże, aby wyżywić naszą watahę, a jednak nie znaleźliśmy żadnego dużego roślinożercy. Stado, na które polowaliście – Taht skinęła w kierunku mło­dzieży – pewnie już dawno przeszło na terytorium Dark Lightów. Nie możemy ich szukać. Mam hipotezę, dlaczego z gór nie schodzą nowe zwierzęta. Ostatnio spadło sporo śniegu. W dolinie nie wieje silny wiatr...
     – Ale na zewnątrz już tak. Pewnie przełęcze zostały zasypane i zwierzęta nie mogą się tu dostać!
     – Brawo, Diego. Właśnie to chciałam powiedzieć.
     – To znaczy, że będziemy musieli czekać do wiosny? – Przeraziła się Kida. – Śnieg może zalegać w dolinie jeszcze nawet miesiąc...
     – Mam nadzieję, że niedługo nadejdzie kilka cieplejszych dni, że słońce oczyści drogę roślinożercom. Jeśli nie, będzie to bardzo trudny okres.
_______________
Po tym rozdziale nieźle mi się dostało... Bo on jest naprawdę... Nie no to jest szczyt. Z jednej strony ten nawet niezły opis, co musi robić tropiciel i mała zapowiedź kłopotów, a z drugiej strony ta długość... Ale teraz będzie już tylko lepiej. Następny rozdział będzie już dłuższy, a od X zaczynają się rozdziały powyżej 1500 słów. Byle więc przetrwać dwa następne rozdziały...
A ankiety w końcu nie zamieściłam... Bo z jednej strony na razie nie ma żadnych podstaw do decyzji... I muszę jeszcze coś wytłumaczyć... To, że jakiś wilk będzie miał najwięcej głosów nie znaczy, że to on zostanie alfą xD Ja już wiem, jak to będzie z tym przywództwem, tylko jestem ciekawa, na kogo wy stawiacie ;) Ale umieszczę sondę dopiero za jakiś czas... Już bliżej ostatecznej decyzji ;)

Odbijająca się od dna (jeśli chodzi o rozdziały)
Akti

P.S. Miałam ten rozdział opublikować wczoraj... I już miałam zrobione akapity, napisaną notkę... I zamknęłam to i nie opublikowałam xD Jakoś nawet nie chciałam tego rozdziału pokazywać xD no dobra... Bo zaraz notka będzie dłuższa od rozdziału a to będzie żenada...

niedziela, 9 sierpnia 2015

Drimer - własna droga. Rozdział VI

     Meira czekała na brata za zaspą u podnóża ścieżki. Gdy tylko się pojawił, skoczyła i przygwoździła go do ziemi. Tylko ona umiała dokonać tego wyczynu, nie licząc ich ojca.
     – I jak tam? Mocno cię zjechali?
     – Mówisz tak, jakbyś nie wiedziała. – Samiec wygramolił się spod siostry. – Pewnie już cała dolina jest zorientowane w sytuacji. Strasznie się darli.
     – Nie przesadzaj... Najwyżej pół Cremo.
     Shadow nawet nie zwrócił uwagi na ten żart. W zasięgu jego wzroku ukazał się Diego.
     – Ty... gnido! Jak mogłeś mnie zdradzić! – wycharczał czarny basior, pędząc na brata. Wyhamował kilka centymetrów od niego.
     – No, dalej. Zaatakuj, ugryź mnie! Potwierdzi to tylko słuszność mojego zachowania.
     – Co tu się dzieje?! – Ronon właśnie schodził z półki skalnej, razem z Taht.
     Wszyscy się uspokoili jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wilk z białą plamką na uchu spojrzał na ojca. Ten skinął głową w kierunku wejścia do jaskini. Dwulatek wie­dział, co musi zrobić, ale zanim odszedł, szepnął na ucho brązowemu samcowi:
     – Zdecyduj się, po której stronie stoisz. Możemy być przyjaciółmi albo wrogami. Nie ma nic pomiędzy. Poinformuj mnie o swojej decyzji.
     W grocie byli tylko Ramira z Marleyem i dziećmi.
     – Przepraszam was za dzisiejsze słowa. – Shadow zwracał się do wujostwa. – Nie powi­nienem... nie myślę tak, naprawdę. Zamiast przerwać, kiedy połapałem się, co robię, brną­łem w to dalej. Was też bardzo przepraszam. – Basior mówił do kuzynów. – Szczególnie cie­bie, Karo. Zachowałem się dziecinnie...
     – Już dobrze, Dash, rozumiemy. Mam tylko nadzieję, że to szczere przeprosiny.
     – Szczere.
     – A więc zapomnijmy o wszystkim.
     Chwilę później całe stado słuchało opowieści świeżo upieczonych dorosłych. Dwulatki nie wspomniały o problemach z pozycjami i końcowej kłótni. Nie było sensu się nad tym roztrząsać.
     Gdy tylko wstał świt, młodzież opuściła jaskinię. Wewnątrz zostało tylko sześć najstar­szych członków.
     – Chyba czas zacząć się zastanawiać kto najlepiej pasuje na naszego następcę. Chcieliby­śmy, abyście podzielili się z nami własnymi typami. – Przez kilka minut nikt nie odpowie­dział na prośbę przywódcy. – Mówcie, co myślicie. Przecież o to chodzi.
     – Nie ma jednego najlepszego kandydata. Każdy ma swoje wady i zalety – nieśmiało za­czął Kad. – Na przykład Diego i Kida. Oboje są sprawiedliwi, ale nie wiem, czy udźwignęlib­y obowiązki alfy.
     – Saba i Orion myślą tylko o zabawie. To lekkoduchy – zauważyła Ramira.
     – Tak, za to Solo i Teyla są jeszcze młodzi. Nie myślą poważnie o tej pozycji – stwierdził Marley. – A ty, Noro, co powiesz?
     – Z trójki najmłodszych najdojrzalsza zdaje się Meira, ale nie wiem, czy potrafiłaby zadbać o watahę. Na pewno nie w tej chwili... Shadow za bardzo pragnie władzy.
     – To będzie trudna decyzja – szepnęła Taht.

________________
Taka mała zapowiedź koniecznej decyzji na koniec... A jutro pojawi się sonda, którego wilka wy wybralibyście na przywódcę. Ale nie musicie głosować teraz, przez następne rozdziały będzie dość dużo o najmłodszych członkach watahy, więc będzie można ich bliżej poznać.

Tym razem pamiętająca o publikacji
Akti

piątek, 7 sierpnia 2015

Drimer - własna droga. Rozdział V

     Gdy dotarli do jaskini, był środek nocy. Członkowie stada po kolei wchodzili do groty. Ronon zastąpił drogę Shadowowi. Dwulatek próbował go wyminąć, ale sytuacja się powtó­rzyła. Zrozumiał, że to nie zabawa. Przywódcy ruszyli w kierunku półki skalnej, znajdującej się nad legowiskiem. Syn bez słowa poszedł ich śladem.
     – Mówcie, co macie do powiedzenia. Chcę mieć to z głowy. – Wilk nawet nie spojrzał na rodziców.
     – Ej, mały, nie tym tonem! Powinieneś być wdzięczny. Równie dobrze możemy tu zawo­łać resztę watahy.
     – To ich wołajcie! Nie mam nic do ukrycia. – Basior spojrzał prosto w oczy ojca*. – Chy­ba że wy macie...
     – Ronon – Wadera chciała wyprzedzić działanie partnera. Znała granice jego wytrzymało­ści. W tamtej chwili niebezpiecznie się do nich zbliżył. Samiec usunął się w cień. Oddał Taht głos. – Shadow... wszystko widzieliśmy. Naprawdę. Polowaliście na granicy. My byli­śmy pięćset metrów dalej. Grubo przesadziłeś. Przegiąłeś pałę i to na całej linii! To ty za­cząłeś tę bezsensowną kłótnię, najpierw z Royem i Orionem, potem z Karem.
     – Oni też nie byli obojętni! Naskakiwali na mnie, a nigdzie ich tu nie widzę. Dlaczego ten wykład jest zarezerwowany tylko dla jednej osoby?!
     – Nie martw się o nich. Mają osobne rezerwacje, w późniejszym terminie. Teraz siadaj i przestań kłapać paszczą!
     Wilk z białą plamką na uchu grzecznie wypełnił polecenie, zadziwiając rodziców i same­go siebie. Po raz pierwszy w życiu widział mamę tracącą panowanie nad sobą.
     – A to, co powiedziałeś o Ramirze i Marleyu, było bezczelne! Masz ich za to przeprosić, ich i kuzynów. Zrozumiałeś?!
     – Tak, zrozumiałem. – Dwulatek spuścił głowę.
     – Pozostała jeszcze sprawa twojego samozwańczego przywództwa. Każdemu przydzieliłeś pozycję i nie pozwoliłeś im na żadne zmiany. Tylko Karo odważył się wyła­mać i dostało mu się za to.
     – Wy też rozdzielacie role. Robiłem tylko to, czego mnie nauczyliście.
     – Pogrążasz się Shadow. Dobrze wiesz, że nasze polowania wyglądają inaczej. Jeśli funk­cja któregoś osobnika się kończy, robi on coś innego, a nie stoi bezczynnie, jak to było u ciebie. Twoje rozporządzenia, zamiast pomóc, ograniczyły wasze możliwości.
     – Skąd o tym wiesz, mamo?
     – Diego opowiedział nam wszystko po drodze. – Ronon zdecydował się zabrać głos.
     – A to szuja...
     – Uspokój się, albo będę musiał cię ukarać. – Siwo–czarny samiec zrobił krok w przód.
     – Nie traktujcie mnie jak szczeniaka! – Wilk skopiował ruch ojca.
     – To nie zachowuj się jak szczeniak! – Przywódca jeszcze bardziej zbliżył się do syna.
     Czarny basior cofnął się. Miał zaciśniętą szczękę, mięśnie drżały mu z nerwów.
     – To wszystko? – zapytał.
     – Tak, możesz iść. – Taht była już spokojna.
     Shadow w dwóch skokach pokonał pięciometrową drogę na dół.
     – Jest zbyt podobny do mnie. – Samiec alfa wyznał to, co kołatało mu się w głowie, od ja­kiegoś czasu.

_______________
Strasznie zaniedbałam tego bloga... Skupiłam się przez ostatnie dwa tygodnie głównie na Wytropić przyszłość - mojej drugiej historii. Już więcej taka przerwa się nie powtórzy. Rozdziały będą pojawiać się regularnie co 2 dni.

Załamana upłynięciem połowy wakacji
Akti