środa, 21 października 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XX

     Wiatr omiatał go z każdej strony, zaczepiał, chwytał w swoje lodowate objęcia. Nie przeszkadzało mu jednak to, że przenikał przez jego grube futro. W ten sposób chłodził rozgrzane biegiem mięśnie. Przez podmuchy powietrza mrużył oczy, albo zniżał głowę, ponieważ łzy zaczęły zniekształcać krajobraz. Starał się jednak tego nie robić, bo spuszczanie wzroku z trasy mogło skończyć się zderzeniem z drzewem, a był w pełni rozpędzony. Patrzył więc przed siebie. Na pnie błyskawicznie zbliżające się do niego, które już po chwili zostawiał w tyle. Na górujący nad nim szczyt zbocza, będący jego celem. Biegł pod górę, pokonując kolejne pagórki. Chwilami jednak teren schodził nieco w dół, a potem znowu szedł ostro w górę. Właśnie takie miejsce miał przed sobą. Szybko ocenił, że odległość od przeciwległej krawędzi jest za duża, żeby tam doskoczyć. Ustawił się więc nieco bokiem do przepaści i zaczął schodzić na dno. Miał do pokonania najwyżej trzy, cztery metry, ale teren był dość stromy. Trzymał sztywno łapy, żeby się nie poślizgnąć i szybko stawiał kroki w bok, tworząc przy okazji mini lawinę białego puchu. Gdy dotarł na dół, nawet się nie zatrzymał, trasę ułożył sobie w międzyczasie. Skoczył w górę, żeby mieć jak najmniej do przejścia, i zaparł się łapami w zbitym śniegu. Pomagały mu w tym tępe pazury, które zapewniały przyczepność. Podciągał się w górę przednimi kończynami, a podpierał tylnymi. Kilka razy podłoże osunęło się pod nim, a on natychmiast przeskakiwał nieco w bok, żeby nie zjechać na sam dół. W końcu wydostał się z zagłębienia i znowu ruszył w stronę szczytu. Po chwili przyspieszył, chociaż myślał, że jest to już niemożliwe. Wyciągał się w biegu, jakby chciał uchwycić coś, co było widoczne tylko dla niego. Następnie przednie łapy stykały się ze śniegiem, a on znajdował się coraz bliżej upragnionego celu. Przez moment wszystkie kończyny znajdowały się ponad ziemią, skrzyżowane pod brzuchem, po czym następowała kolej tylnych na kontakt z białym, zimnym podłożem. Poduszki jego łap były już stwardniałe i zaprawione w długich biegach. Nie krwawiły już, jak to zdarzało się na początku treningów, gdy przesadził z odległością lub trudnością terenu. Teraz umiał dopasować trasę, żeby nie zrobić sobie krzywdy.
     Powalone drzewo wyrosło przed nim jak spod ziemi. Nie mógł go ominąć, był za bardzo rozpędzony. Musiałby zwolnić, a nie chciał. Błyskawicznie pokonał dzielącą go od pnia odległość. Zebrał się w sobie, przysiadł na tylnych łapach i wybił wysoko w powietrze dzięki silnym mięśniom. Przeskakując nad świerkiem, czas się dla niego zatrzymał. Patrzył na świat jakby w zwolnionym tempie. Chwila, kiedy był zawieszony pomiędzy ziemią a niebem, miała w sobie coś z magii. Czuł się niepokonany, wszechmocny, wolny. Przez ten ułamek sekundy opierał się grawitacji, wypatrywał umiłowanego horyzontu z nieco większej wysokości, ale nadal nie był on widoczny. Najbliższy z grzbietów górskich skutecznie mu go przesłaniał. Zostało mu do przebycia już tylko kilkaset metrów i dotrze na szczyt, będzie mógł spojrzeć z góry na dolinę, na las, łąki, rzekę. Będzie mógł też zobaczyć, jak wygląda pasmo górskie opasujące Cremo, jak jest szerokie, jak długo musieliby iść po zamarzniętej Silvie, otoczeni jedynie pionowymi zboczami.
     Spotkanie z ziemią nastąpiło szybciej niż tego chciał. Wbił przednie łapy w śnieg. Gdy był już po drugiej stronie drzewa, nie miał zamiaru się zatrzymywać. Planował od razu popędzić dalej, ale w momencie, gdy zrobił pierwszy krok, zahaczył o gałąź ukrytą przed jego wzrokiem i przewrócił się, kilka razy koziołkując. Wymamrotał coś ze złością, po czym wstał i otrzepał się. Nie chciał tracić ani chwili dłużej. Już przygotowywał się do dalszego biegu, kiedy za nim rozległ się głos:
     - Karo!... Stój!... Zróbmy przerwę!... - krzyczał Roy, dysząc głośno. Stał jakiej pięćdziesiąt metrów w tyle, z szeroko rozstawionymi łapami, spuszczonym łbem i wywieszonym językiem.
     - Nie ma mowy. Chcę dotrzeć na górę o zachodzie słońca. Zostało już niewiele czasu, więc koniec przerwy! Biegniemy dalej!
     - Nie dam rady. - Wilk powalił się na ziemię. - Ja tu zostaję, a ty jak chcesz, to sobie leć na szczyt, jeśli potrafisz, szerokiej drogi! Bolą mnie mięśnie, o których nawet nie miałem pojęcia - jęknął po chwili ciszy.
     - To poinformuj o nich Diega, na pewno bardzo go zainteresują, może nawet zacznie prowadzić na tobie badania, ale teraz wstawaj! - Basior cofnął się do brata. Złapał go zębami za kark i szarpnął do pozycji siedzącej, mimo głośnych sprzeciwów Roy'a. - Nie zmuszaj mnie, żebym musiał twój tyłek podciągać za ogon! - ostrzegł strofującym tonem. Miał zamiar spełnić swoją groźbę, kiedy cichy i strachliwy do tej pory samiec kłapnął na niego zębami. Karo cofnął się do tyłu o krok, z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
     Sytuacja ta pewnie byłaby początkiem kolejnej rozmowy, gdyby nie zupełnie inna rzecz, która wszystko przerwała. Do uszu wilków dobiegło dudnienie. Początkowo ciche, później głośniejsze. Samce miały wrażenie, jakby ziemia pod ich łapami drżała. Nikt już nie myślał o sytuacji sprzed chwili, oboje popędzili na szczyt, który od początku miał być ich celem, bo to z tamtej strony dobiegał dźwięk. Okazało się, że Roy miał jeszcze siłę żeby nie tylko dobiec na miejsce, ale nawet nie zostać w tyle za Karem.
     Z góry basiory miały idealny widok na przełęcz, jedną z wielu. Samo wejście do doliny, tam gdzie kończyły się zbocza, zagradzał śnieg. Tworzył swego rodzaju zamkniętą bramę o wysokości metra i tak samo grubą. Dźwięk nie ustawał, a w zasięgu wzroku nic się nie działo. Zwierzęta już myślały, że po drugiej stronie gór schodzi lawina, kiedy zaspa blokująca przełęcz zaczęła się rozsypywać. Zamarznięte bryły białego puchu wylatywały w powietrze, jakby ktoś uderzał w nie od tyłu i właśnie to było prawdą. Po chwili do doliny wpadło olbrzymie zwierzę, a za nim kolejne i kolejne. Nie minęła minuta, a po zboczu zbiegało całe stado parzystokopytnych roślinożerców. Nie były to jednak wapiti. Stworzenia miały około dwa metry wysokości i trzy metry długości. Masywną głowę, uzbrojoną w dwa zagięte ku górze rogi, trzymały nisko, niżej niż znajdował się kłąb, stanowiący najwyższą część zwierzęcia. Miały dziwną budowę. Tylna część ciała zdawała się o wiele mniejsza i drobniejsza niż przednia. Działo się tak prawdopodobnie przez to, że łeb, szyję, łopatki i przednie nogi pokrywała dwa razy grubsza i dłuższa, brązowa sierść. Jedynie na głowie niektórych osobników przechodziła w czarny. Tegoroczne młode były zaś rudawe.
     Bizony.
     Wilki patrzyły na całą scenę jak zahipnotyzowane. Znały bizony tylko z opowiadań Ronona, Kada i Nory. Terytorium stada Luminow zajmowały równiny i ci roślinożercy regularnie się tam pojawiali. Mimo tego, że Karo i Roy nigdy nie widzieli tych zwierząt na oczy, nie mieli problemu z rozpoznaniem gatunku. Nie da się go pomylić z żadnym innym. Jego przedstawiciele mają coś w sobie, majestatyczność, ewidentną siłę i odwagę. Zdają się idealnie wtopione w krajobraz, jakby dolina zawsze na nich czekała i już dawno przygotowała im miejsce. Nie było ich tu od wielu pokoleń, a jednocześnie ich przybycie zdawało się czymś oczywistym. Nic dziwnego, że Indianie czcili ten gatunek i przypisywali mu nadprzyrodzone cechy i zdolności.
     Słońce zaszło, a basiory zorientowały się o tym dopiero wtedy, kiedy ostatni parzystokopytny zniknął im z oczu. Biało-siwy samiec rozejrzał się. Zapadła ciemność, a znad grzbietu górskiego wyglądał już księżyc, jeszcze nieco nieśmiało, ale z każdą chwilą wznosił się wyżej. Może chciał po cichu wślizgnąć się na tron, niezauważony? W końcu od jakiegoś czasu zaczęło go ubywać, a jeśli słońce uzna go za niegodnego tak wysokiego urzędu?
     - Idziemy. Już! Musimy powiedzieć o nich reszcie. Oby nie przeszły od razu do Dark Lightów... - Karo nie miał zamiaru słuchać narzekań brata. Po prostu ruszył w dół, w kierunku jaskini. Roy po chwili się z nim zrównał, zdążył nieco odpocząć podczas obserwowania przyszłej zdobyczy.
     - Powiedz mi, dlaczego tylko mnie tak katujesz? Nawet nie zaproponowałeś przyłączenia się Oriona, a skoro mamy wyruszyć razem, to każdy członek powinien być równie dobry.
     - Sam mówiłeś, że żeby przeżyć jakąś pogoń, wystarczy być szybszym od kogoś innego. Orion może być tym najwolniejszym. - Poczuł na sobie karcący wzrok Roy'a. - Żartuję przecież! Po prostu myślałem, że to będzie czas tylko dla nas.
     - Ale musisz przyzwyczaić się, że będziemy żyli we trójkę, ty, ja i Orion.
     - Psułby nam trening. Gdyby teraz dołączył, musielibyśmy się cofnąć do początku.
     - To dopiero pięć dni.
     - Ale już jesteś szybszy. Biegniesz równo ze mną.
     - Bo specjalnie się do mnie dostosowujesz! Orion musi dołączyć!
     - Ucisz się i przestań marnować oddech, mój i swój!
     Karo przyspieszył do granic własnych możliwości. Nie mógł już znieść, że towarzysz ciągle przypomina mu o wyprawie, a tak naprawdę nie wiadomo, czy dojdzie ona do skutku. Dziwnie czuł się również dlatego, że musiał decydować nie tylko za siebie, zaczynał poznawać smak przywództwa, choć dopiero za górami przejmie je w pełni. Będzie odpowiadał za bezpieczeństwo brata i kuzyna. Właśnie dlatego zaczął się zastanawiać, czy powinien brać ich ze sobą.
     Gdy zobaczył przed sobą legowisko, zatrzymał się. Musiał odpocząć i opanować zdenerwowanie. Chodził powoli w kółko, żeby rozgrzane mięśnie stopniowo wróciły do normalnego stanu. Czekał też na brązowego samca, który został najwyraźniej daleko w tyle. Nie chciał tłumaczyć się rodzicom jak mógł go zgubić.
     Basior nadbiegł dziesięć minut później. Tak jak wcześniej Karo, zrobił kilka małych kółek, później podreptał w miejscu. Zdążył już się nauczyć, że pomaga to przeżyć następny dzień i kolejny trening. Mimo że wilki stały koło siebie, nie zamieniły słowa. Tak samo w ciszy wróciły do jaskini.
     To Karo opowiadał o wszystkim, co widzieli, łącznie z tym, która to była przełęcz i w jakim kierunku podążali roślinożercy. Po tym nastąpiła chwila ciszy. Radość i dziwny strach opanowały wszystkich, nawet dwulatki i szczeniaki, które nie miały pojęcia, z czym wiąże się polowanie na ten gatunek ofiar.
     - Bizony to nie wapiti - zaczął Ronon. Od jego wypadku minął tydzień. Czuł się już nieco lepiej, mógł normalnie spać, ale oddalał się od jaskini tylko po to, żeby się napić. Taht już się opanowała i mógł ten spacer odbyć bez obstawy. - Są o wiele większe i cięższe, co akurat nas powinno cieszyć. One jednak doskonale zdają sobie sprawę z własnych możliwości i ograniczeń, w sumie jak każda potencjalna zdobycz, ale bizony są wyjątkowo niebezpieczne i ciężko je zabić. One nie będą uciekać w popłochu, w trakcie pogoni potrafią się do ciebie odwrócić i próbować stratować. Posługują się bardziej głową i rogami niż nogami. Jak powiedział Karo, łeb trzymają nisko, a ich szyję i łopatki pokrywa bardzo grube futro. Nie można tak po prostu rozerwać im gardło, chyba że jesteś samobójcą. Trzeba je zamęczyć i atakować głównie tylną część ciała. Jest nas dużo, więc uda się otoczyć jakiegoś osobnika. Problem w tym, że będą zaciekle bronić młodych. Utworzą zbity pierścień, a w środku umieszczą cielaki. Każdego zbliżającego się drapieżnika spróbują wyrzucić w powietrze. Jedyna szansa to natychmiastowe oddzielenie jednego osobnika i odciągnięcie go jak najdalej od stada. Będziemy musieli podzielić się na dwie grupy. Jedni zajmą się ofiarą, a drudzy będą pilnować reszty zwierząt, odpędzać je i zajmować. Niech zbiją się w grupkę, niech bronią młodych, a w tym czasie pozostali powalą dorosłego osobnika. Dokładną strategię i role ustalimy na miejscu, kiedy zobaczymy, gdzie się zatrzymały, jaki jest teren. - Na chwilę zamilkł, po czym zbliżył się do partnerki. - Nie zostanę tutaj. Idę z wami, choćbyś protestowała. Jestem przywódcą i nie zostawię mojej watahy. - Mówiąc ostatnie słowa, spojrzał po wszystkich członkach zebranych w legowisku.
     - Tato, skąd wiesz tyle o bizonach? - zainteresowała się Kida, widząc, że mama nie ma zamiaru się odzywać. Pewnie wszelkie argumenty pozostawiła na prywatną rozmowę z Rononem, bez obecności innych osobników. - Tego nie można było dowiedzieć się z opowieści, tak jak my robimy to teraz. Mówiłeś już, że na terytorium watahy Luminow występowały, ale... Sam na nie polowałeś?
     - Nie... Ja nie... - Samiec alfa skrzywił się, jakby przypomniał sobie rzeczy, które najchętniej wyrzuciłby z głowy. - Ale obserwowałem takie polowanie i doskonale je pamiętam. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół...
     Część wilków spojrzała na basiora, wyczuwając gorycz w jego głosie, między innymi właśnie Kida, Diego, Solo, Meira i Moon. No i oczywiście Taht. Spojrzała mu w oczy, ale miała minę, jakby nie wiedziała, o czym mówi. Czyżby istniały jeszcze rzeczy, których o nim nie wiedziała?
     Siwo-czarny samiec otrząsnął się ze wspomnień. Nie minęła godzina, a wszyscy wyruszyli z jaskini. Było to pierwsze polowanie po tygodniu, tak jak poprzednio, wszyscy byli głodni, ale tym razem nie musieli dodatkowo stresować się wejściem na obce terytorium. Wystarczająco niebezpieczne było polowanie na, dla większości stada, zupełnie obcy gatunek. Wskazówki Ronona były bardzo przydatne, ale to tylko słowa. W praktyce polowanie może przebiec zupełnie inaczej niż w założeniach. Mimo tego niebezpieczeństwa, wyruszyli wszyscy, także szczeniaki i Marley. Nie mieli oni grać większej roli w głównym etapie łowów, tak samo przywódca, ale innym łatwiej będzie z myślą, że są tu wszyscy. Nie będzie też problemów z czekaniem na wilki, które zostałyby w jaskini. Roczniaki zresztą musiały się już uczyć, regularnie brać udział w polowaniach. Ich ojciec doskonale wiedział, że nie ochroni ich za każdym razem, ale ten jeden raz może. Nie dopuści ich do bizonów.

_______________
Skleroza powróciła... Zapomniałam! Przyznaję się bez bicia, że kompletnie zapomniałam o rozdziale. Miał być wczoraj... Cleo, te powiadomienia w telefonie to ja naprawdę muszę zacząć ustawiać... A co będzie na starość? (Jak to mówił mój pradziadek mając... chyba koło 80. lat? XD).
Sprawa z Moon w tym momencie nieco ucichła. Zajęłam się innym wątkiem... I tutaj w końcu akcja powinna trochę ruszyć. Bo w tych XX rozdziałach wiele było po prostu... Nijakich.

Zapominalska...
Akti

czwartek, 15 października 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XIX

     - A to co? - krzyknęła przerażona wadera. Podsunęła się bliżej brata i zaczęła oglądać jego kark.
     - A, to... - Karo po części odetchnął z ulgą. Zmiana tematu wyszła jakoś naturalnie, nie musiał zbytnio kręcić. Z drugiej strony żałował, że siostra nie nalegała bardziej. Chyba podświadomie chciał z kimś pogadać, mimo że pamiętał o obietnicy, którą tak właściwie sam stworzył. - To nic. Dzięki temu tak naprawdę żyję...
     - Ale leci ci krew.
     - Błagam cię! To są cztery małe ranki po kłach. Nie pamiętasz opowieści o bitwie z Dark Lightami? Jakie mieli obrażenia? Codziennie patrzysz na - tu zniżył głos - blizny Taht i Kada. Ja na pewno się nie wykrwawię.
     Moon zamilkła i odsunęła się na tyle, na ile pozwalało jej wnętrze jamy. Przecież oczywiste było, że tych historii nie da się zapomnieć. Czasem opowiadali je przywódcy, a czasem jej rodzice... Zdarzało się, że nawet Kida, której udało się kiedyś wyciągnąć od uczestników sporo kszczegółów. Zwykle tymi ,,kapusiami'' byli Kad i Nora. Same opisy przerażały, a co mówić widzieć to i czuć wszystko na własnej skórze.
     - Przepraszam... Niepotrzebnie na ciebie naskoczyłem... Po prostu nie przyzwyczaiłem się do takiego zachowania w stosunku do mnie...
     - Zmieniłeś się. Czy to było wtedy, jak musiałeś zdać się na pomoc wujka?
     - Nie. - Odwrócił wzrok i patrzył po prostu na śnieżną ścianę. - Powiedzmy, że miałem owocną w przemyślenia noc.
     - I wtedy pogodziłeś się z Roy'em?
     - Skąd wiesz? - Tym razem spojrzał wilczycy prosto w jasnoniebieskie oczy.
     - Meira widziała, jak schodzicie razem z półki skalnej. Byliście weseli i ewidentnie zadowoleni. Potem jeszcze nasz braciszek sam się do niej odezwał. Wtedy już było pewne, że coś się zmieniło. A gdy dziewczyny rozmawiały przed jaskinią, poruszyły i ten temat... Właściwie to od niego zaczęły. W końcu doszły do wniosku, że nastąpiła jakaś szczera rozmowa między wami i w końcu doszliście do porozumienia.
      - Tak. Tak było - przytaknął. Wolał potwierdzić tę wersję, która w sumie była prawdą, niż wymyślać jakąś nową.
     - Dlaczego akurat dzisiaj? Co tam się stało?
     Tego pytania bał się najbardziej. Moon zauważyła lukę w całej historii, małe ale znaczące niedopowiedzenie. Co skłoniło ich do przebywania w jednym miejscu z własnej woli i jeszcze do zwierzania się?
     - Jakoś tak. Przyszedł na górę i od słowa do słowa...
     - Przestań. Dobrze wiesz, że nigdy sam by do ciebie nie przyszedł. Zresztą, od słowa do słowa? Kiedy ostatnio z nim tak po prostu rozmawiałeś? Nie licząc dzisiejszej nocy oczywiście. Ukrywasz coś, Karo, nie oszukasz mnie.
     Basior otworzył pysk, żeby coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Samica miała rację, nie oszuka jej. Nie mógł jej okłamać, ale nie mógł też powiedzieć jej prawdy.
     - To skomplikowane...
     - Więc mi wytłumacz!
     - Chodzi o to, że ja nie mogę ci powiedzieć! Jeszcze nie teraz. Musisz poczekać... Moon, co ty robisz? Moon!
     Wadera po prostu wstała i wyszła z jamy bez słowa. Wilk próbował ją powstrzymać, wybiec za nią, ale gdy tylko wystawił głowę na zewnątrz, powitał go mroźny wiatr. Lekko wilgotne futro dało o sobie znać. Natychmiast cofnął się do środka, zły i rozczarowany. Jeszcze kilka minut temu żałował, że siostra nie drąży tematu, a jak do tego doszło, to wszystko zepsuł. Okazał wilczycy brak zaufania, a przecież chciał jej wszystko powiedzieć. Dlaczego wymyślił tę głupią obietnicę?! Przecież i tak wszystko się wyda! Miał ochotę walnąć z całej siły głową w śnieżne ściany schronienia, ale bał się, że wszystko mogło się wtedy zawalić.
     Nie pokazała mu się na oczy, dopóki godzinę później nie wyruszyli w drogę powrotną do jaskini. Szła z boku, patrzyła w zupełnie inną stronę. Samiec walczył ze sobą chwilę, ale ostatecznie w kilku skokach pokonał dzielącą ich odległość.
     - No hej! Spójrz na mnie! Co jest takiego ciekawego w tych zaspach? - Próbował zażartować, ale nic to nie dało. Głowę trzymała wysoko, dumnie. Nie odpuści mu tak łatwo. - Nie udawaj obrażonej...
     - Skucha, Karo - szepnęła mu do ucha przechodząca obok Taht. - To najgorszy tekst, jaki mogłeś rzucić. - Nie powiedziała nic więcej. Po prostu lekko ich wyprzedziła, śmiejąc się cicho z tej rozmowy. Dołączyła do prowadzącego wszystkich Ronona. On szedł swoim tempem, a reszta odrobinę wolniej.
     - No dobrze. Miałaś powód, żeby się obrazić. Wiem to, ale nie gniewaj się na mnie. Młoda... - Ostatnie słowo wypowiedział żartobliwie i szturchnął siostrę w bok.
     - Tylko nie młoda! - Natychmiast odwróciła łeb w jego stronę. W oczach widać było szalone iskierki, basior już wiedział, że się łamie.
     - Mam cię! - szepnął siostrze do ucha i uśmiechnął się. Ta wydała z siebie dźwięk w stylu ,,pff'' i ponownie uraczyła swoją uwagą okoliczny krajobraz. - Hej, no halo? Przepraszam, słyszysz? - zatrzymał się, siostra zaraz po nim.
     - Wiesz co, ten śnieg tak chrzęści... Mógłbyś powtórzyć?
     - O nie, nie wkręcisz mnie w to. Wystarczy, że powiedziałem raz, a ty wszystko doskonale słyszałaś.
     - Jak chcesz. - Nawet nie spojrzała na brata, po prostu z powrotem ruszyła w kierunku jaskini.
     - Przepraszam - wycedził przez zaciśnięte zęby.
     - Wybacz, mówiłeś coś? - Tym razem także się zatrzymała.
     - Nie denerwuj mnie... - Czekał na ruch Moon, ale ta po prostu zrobiła kolejny krok do przodu. - Przepraszam! - krzyknął. - Teraz usłyszałaś? - powiedział z nutą rozdrażnienia.
     - Zdaje mi się, że tak. - Zawróciła w stronę Kara. - A tobie podobała się lekcja?
     - Jaka znowu lekcja?!
     - Ty też nie raz zbywałeś innych, albo zmuszałeś do upokorzenia się przed tobą. Co prawda było to dawno... Ale wreszcie znalazłam okazję, żeby cię czegoś nauczyć!
     - No to masz małe opóźnienie.
     - Ale się liczy! - Wystawiła język.
     W końcu rodzeństwo roześmiało się, rozładowując napięcie. Mimo to resztę drogi przeszli w milczeniu. Moon zastanawiała się nad tym, czego podobno nie mógł powiedzieć jej brat, a Karo nad tym, co o nim powiedziała siostra, jaki był jeszcze nie tak dawno. Uważał się za najlepszego, najsilniejszego, najskuteczniejszego w polowaniach. Teraz dopiero wiedział, że się mylił.
     Przed jaskinią siedział Shadow. Czekał na powrót kuzyna, nie mógł przepuścić okazji, żeby przywitać go na swój, jedyny w swoim rodzaju, sposób.
     - Cześć, Karo. A już myślałem, że się utopiłeś. - Strzelił szeroki, sztuczny uśmiech.
     - Niestety muszę cię rozczarować. Ale skoro nie chcesz mnie już więcej oglądać to śmiało, rzeka chętnie cię przyjmie.
     Czarny basior wstał z miejsca i podszedł do rozmówcy. Stanął obok niego i już miał coś powiedzieć, ale napotkał ostrzegawczy wzrok ojca. Zacisnął więc tylko mocniej zęby i odszedł jeszcze kawałek, po czym z powrotem usiadł, tyłem do legowiska. Ronon pokręcił zrezygnowany głową i jako pierwszy wszedł do jaskini, za nim Taht, a na końcu rodzeństwo. Natychmiast przypadli do nich Marley i Ramira. Przywódca i dwulatki musieli opowiadać całą historię po kilka razy, bo co chwilę ktoś wracał do groty. Z rana młodzież zawsze się gdzieś rozchodziła i pojawiała się po paru godzinach.
     Wreszcie wszyscy zaspokoili swoją ciekawość i Karo przestał być tematem numer jeden w watasze. Tylko Ramira krążyła jeszcze przy synu, co raz pytając, czy dobrze się czuje. Odpowiedź ,,tak, mamo'' była powtarzana do znudzenia. W końcu basiorowi udało wyrwać się spod opiekuńczych skrzydeł matki. Szukał Oriona i Roy'a. W końcu dostrzegł ich w jednym końcu jaskini. Podszedł do brata i kuzyna, po czym szepnął:
     - Na górę. Już!
     - Przecież... Dopiero wczoraj wszystko obgadaliśmy. Co ty znowu chcesz? - zapytał biało-czarny wilk.
     - Nie zauważyliście, że w naszym planie pojawiła się pewna przeszkoda? - Ponaglał wspólników wzrokiem, aby przytaknęli, okazali jakąkolwiek reakcje. Ci jednak wgapiali się w niego, oczekując na wyjaśnienia. Karo uniósł łeb do góry w geście bezradności, jakby szukał odpowiedzi, jak można być tak niedomyślnym, łagodnie mówiąc. - Idziemy na górę! - wycedził.
     - Ale po co konkretnie?
     - No trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! Bo tak i już!
     Nie miał ochoty na dalsze utarczki słowne i bezcelowe nerwy. Złapał po prostu kuzyna za skórę na boku szyi i zaczął ciągnąć w kierunku wyjścia. Wiedział, że jego brat pójdzie za nimi.
     - Au, au, au, au... - jęczał Orion. Początkowo robił to cicho, ale gdy został zawleczony pod ścieżkę prowadzącą na półkę skalną, przestał już się powstrzymywać. Biało-siwy basior w końcu go puścił.
     - Cicho bądź! Jeszcze kogoś tu ściągniesz.
     - Przecież nikogo nie ma. - Roy rozejrzał się wokół.
     - Ale Moon może się gdzieś tu czaić. Chyba coś podejrzewa... Może nie wie dokładnie, o co chodzi, ale na pewno spróbuje się dowiedzieć. No już! Dajecie! Hop, hop! - ponaglił towarzyszy. Sam wszedł jako ostatni, rozglądając się za błyszczącymi w ciemności oczami, które mogły zdradzić siostrę. Nastał już bowiem późny wieczór, nie mógł wcześniej uwolnić się od pytających o wszystkie szczegóły z dzisiejszego dnia członków stada. Nic nie zauważył, więc zaczął spokojnie wspinać się pod górę. Gdy dotarł do celu, dwa pozostałe basiory już czekały na niego. Roy może i siedział skulony jak zwykle, ale w jego wyroku już widać było zmianę. Patrzył na świat z większą ciekawością i, o dziwo, odwagą.
     - Już? Możesz wreszcie powiedzieć nam, po co ta kolejna tajna narada?
     - Orion - zaczął Karo. Miał łagodny, wręcz pobłażliwy ton, jakby mówił do dziecka. - Wiesz może, co dzisiaj się stało? Ze mną - doprecyzował po chwili.
     - Wpadłeś do rzeki.
     - A dlaczego?
     - Bo zrobiło się cieplej i lód zaczął się rozpuszczać.
     - A jakie to niesie konsekwencje?
     - Roślinożercy będą mogli wreszcie wejść do doliny?
     - Nie! - Nie wytrzymał i podniósł głos. - Znaczy... Tak, ale to nie jest bezpośrednio związane z nami! Rzeka popłynie normalnym nurtem, będą pokrywać ją pojedyncze kry! - krzyknął. Dopiero po chwili zorientował się, że wataha przebywająca w jaskini pod nimi jeszcze nie śpi. Ponownie ściszył głos. - Nie wyjdziemy stąd.
     Na chwilę zastała cisza. Biało-siwemu samcowi zdawało się, że coś słyszy. Nic jednak nie zauważył, a nawet jeśli, to zrzucił wszystko na ptaki.
     - A skąd wiesz, że my w ogóle chcieliśmy wyjść? - zauważył biało-czarny wilk. Mówił w imieniu swoim i nieśmiałego kuzyna. - Mieliśmy tydzień na podjęcie decyzji, a ty ściągnąłeś nas tu już następnej nocy.
     - Nie wiem jak ty - zaczął cicho Roy - ale ja z nim pójdę. W tym roku, czy następnej zimy, ale pójdę. - Podniósł łeb i z pewnością siebie spojrzał po rozmówcach.
     - Wreszcie się pogodziliście? - zapytał Orion, chociaż znał już odpowiedź. - Więc ja też nie mam wyjścia. To co? Kiedy wyruszamy w podróż życia? - Uśmiechnął się. Nie mógł zostać teraz w watasze. Do tej pory myślał, że to na nim ciąży zadanie podjęcia decyzji, a brązowy wilk po prostu zrobi to samo. Wszystko odwróciło się diametralnie. Dogadywał się jednak tylko z kuzynem, gdyby on odszedł, nie miałby nawet z kim porozmawiać. Wszyscy połączyli się w grupy, swego rodzaju paczki do żartowania i spędzania wolnego czasu. On najprawdopodobniej zostałby sam.
     - To co robimy? - zapytał Roy.
     - Mamy dwa scenariusze - zaczął Karo. - Pierwszy jest taki, że cały czas będzie równie ciepło, może nawet cieplej. Wiosna nadejdzie wielkimi krokami i w ciągu kilku tygodni wszystko się zazieleni. Szczerze jednak wątpię w tę wersję. Jest za wcześnie na wiosnę, ale dni odwilży mogą przeplatać się z dniami mrozu. Wtedy rzeka już nie zamarznie, a my nie będziemy mieć żadnego wyboru. Zupełnie inaczej wyglądałaby ta sytuacja, gdyby powróciła ujemna temperatura i utrzymałaby się przez co najmniej dwa tygodnie. Wtedy myślę, że możnaby było zaufać tafli lodu, ale w międzyczasie nie mógłby się pojawić ani jeden cieplejszy dzień, inaczej przejście byłoby ryzykowne. Moja propozycja jest taka, że na razie czekamy. Po tygodniu będzie już mniej więcej wiadomo, czego można się spodziewać, jakiej wersji wydarzeń.
     - I dopiero wtedy podejmiemy decyzję? - upewniał się basior z czarnym pasem na grzbiecie. Z jednej strony było to siedem dni spokoju i beztroskiego życia. Z drugiej strony było to siedem dni niepewności, jaką drogę przez życie wybiorą, a raczej która się przed nimi otworzy.
     - A co będzie, jeśli rzeka nadal będzie topnieć? - zauważył czarno-biały samiec.
     - Jeszcze nie jedna zima przed nami. Za rok nie przegapię najlepszego momentu do odejścia. - Karo spojrzał na górskie szczyty, które przesłaniały mu w tym momencie jego przyszłość. Wiele by dał, żeby stanąć na ich grzbiecie i zobaczyć, co się za nimi znajduje.
     Po tych słowach właściwie nikt już się nie odezwał. Każdy znalazł sobie swoje miejsce na półce skalnej. Usiedli osobno i każdy pogrążył się w swoich myślach. Były różne, ale wszystkie podążały w jednym kierunku. Co powiedzą reszcie, jeśli jednak wszystko pójdzie zgodnie z najlepszym dla nich planem? Była jeszcze kwestia tego, że dalszy ciąg zimy, którego oczekiwali, byłby wyrokiem dla watahy. Na co więc mają liczyć? Na który scenariusz? Ten dobry dla siebie czy dla wszystkich?
     Moon nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Jej bracia i Orion chcieli odejść? Uciec wtedy, kiedy jest najgorzej? Z drugiej strony byłyby to trzy wilki, a do tego basiory, mniej do wykarmienia. Nikt jednak nie wspomniał o powodach tej decyzji, więc wadera mogła się tylko domyślać.
     W pierwszej chwili, gdy usłyszała czarno na białym, że samce porzucają stado, nie mogła uwierzyć. Miała ochotę wybiec z ukrycia i na nich nawrzeszczeć. Schowała się na ścieżce, tak że nad poziom półki skalnej wystawały tylko uszy i oczy. Dziwne, że Karo tego nie zauważył, przecież miała białą sierść, powinna się odznaczać w ciemności. Wilk jednak nawet zwracał na to uwagi. Nie podejrzewał, że powstały w pewnym momencie szelest mogła stworzyć jego siostra. Poruszyła się ona w pewnym momencie nerwowo, stracając kilka kamyczków ze ścieżki. Basior zrzucił to na ptaki, bo taka wersja była najwygodniejsza.
     Wilczyca nie mogła dłużej pozostać w kryjówce. Gdyby samce zdecydowały o powrocie na dół, zostałaby zauważona. Po cichu zaczęła więc wracać do jaskini. Zastanawiała się, co ma zrobić. Powiedzieć o wszystkim przywódcom i rodzicom czy zaczekać? W sumie Karo mówił, że zdecydują o wszystkim za tydzień. Miała więc jeszcze czas, nie musiała się śpieszyć. Postanowiła, że najpierw spróbuje dowiedzieć się czegoś sama, dopiero jeśli nie da rady, to powie o wszystkim Taht i Rononowi.
     Gdy stanęła przed wejściem do jaskini, spojrzała do góry. Z nieba zaczęły spadać pierwsze tej nocy płatki śniegu.

_______________
Rozdział wstawiam od tygodnia... Dobra. Mniejsza.
Moon wybiła się nieco na pierwszy plan ;) Ma ciekawe informacje... Jak je wykorzysta? ;D
Następny rozdział... We wtorek, bo w poniedziałek będę miała sporo lekcji do odrobienia na wtorek. A po tym, jak już będę na bieżąco to opublikuję moje trzy zaległe TAGi od Cleo ;)

Obecnie oglądająca Mam talent xD
Akti

wtorek, 6 października 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XVIII

     Karo po usłyszeniu ostrzeżenia, zamiast popędzić do brzegu, przystanął. Podniósł łeb i zaczął się rozglądać. Wcześniej był tak zamyślony, że nie zauważył siostry i wuja stojących na drugim brzegu. Obrócił się za siebie. Przed kim albo przed czym ma uciekać? To był jego błąd. Lód pod jego łapami miał dość ciężaru basiora. Zaczął się łamać. Wcześniej tylko lekko pękał, ale samiec ciągle się przemieszczał, zmieniał miejsce nacisku. Gdy zatrzymał się, warstwa zamarzniętej wody nie wytrzymała.
     Pierwsze do lodowatej rzeki wpadły tylne łapy basiora, wywołując u niego skowyt. Szok termiczny sprawił, że mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Próbował sięgać przednimi łapami, podciągać się, drapać pazurami lód. Wszystko na nic, przy większym nacisku tafla po prostu pękała. Nie ważne, że ciągle poruszał się do przodu, nie mógł się wydostać.
     Całej tej sytuacji przyglądali się z brzegu Ronon i Moon. Byli tak przerażeni całą sytuacją, że nie wydobyli z siebie słowa. Trwało to najwyżej dwie lub trzy minuty, ale każda następna zmniejszała szanse Kara. Wilk słabł.
     Alfa podjął w końcu jakieś działanie. Powoli wszedł na zamarzniętą rzekę i posuwał się w stronę biało-siwego samca. W pewnym momencie tafla zatrzeszczała pod postawioną właśnie łapą. Natychmiast ją cofnął. Spojrzał na tonącego basiora. Dzieliły ich cztery metry. Dużo, ale musiał sobie poradzić. Inaczej zginie.
     – Karo! – krzyknął. – Musisz tu przypłynąć! Wiem, że jest ciężko, wiem, że to spory kawałek, ale tutaj lód jest gruby, może sięga nawet płytkiego dna. Wytrzyma. Wciągnę cię. Nic nie mów, tylko nie zbaczaj w bok i rób dalej to, co robisz.
     Dwulatek posłuchał. Stopniowo torował sobie drogę do przywódcy. Po jakimś czasie pokrywa rzeczywiście zrobiła się grubsza. Dawało to nadzieję, ale z drugiej strony było przeszkodą. Połamanie jej wymagało coraz więcej siły.
     – Wujku, pomóc ci z nim? – Ronon zrozumiał, że waderze chodzi o wyciągnięcie brata.
     – Nie. Zostań tam, gdzie stoisz. Poradzę sobie. – Tak naprawdę sam nie wiedział, czy lód wytrzyma ciężar jego i Kara. Wolał nie wprowadzać na rzekę kolejnego wilka.
     – Ale możesz nie dać rady... Ciocia kazała mi cię pilnować!
     – A ja nie dam ci się narażać! Nie mogę ratować was obojga.
     Mijały minuty. Kara dzielił już tylko metr od przywódcy, ale czuł, że to ponad jego siły. Był tak zmarznięty, że nie czuł tylnych łap. Mokre futro ciągnęło go na dno. Zimna krew docierała do serca. Miał wrażenie, że jego miejsce zajęła bryła lodu.
     – Nie dam rady – wyszeptał.
     – Karo! – ponownie krzyknął Ronon, nie zważając na ból w klatce piersiowej. Widział, że bratanek już się poddał. Jego wzrok był nieobecny. Po chwili zaczął zanurzać się coraz bardziej. Siwo-czarny basior musiał zaryzykować.
     Podbiegł do półprzytomnego samca i złapał go za skórę na karku. Zaczął ciągnąć w tył, w kierunku brzegu. Pod jego bezwładnym ciałem, jak i pod łapami przywódcy, pękała tafla pokrywająca Silvę. W końcu alfa dotarł do pewniejszego podłoża blisko brzegu, ale pojawił się nowy problem. Musiał jakoś wyciągnąć dwulatka z wody, tylko że ten był za ciężki, dodatkowo zaczął wyślizgiwać mu się. Nie miał wyjścia, musiał wzmocnić uchwyt. Zacisnął szczęki, przebijając skórę na karku biało-siwego wilka. Ten otworzył szeroko oczy. Ból go otrzeźwił i zaczął próbować wydostać się na suchy ląd. Ronon natychmiast wyczuł różnicę. Nie musiał wkładać już tak dużo wysiłku w samo utrzymanie samca na powierzchni. Napiął wszystkie mięśnie, nie zważając na protestujące żebra, i szarpnął z całej siły. Karo podciągnął się w tym samym czasie. Gdy większa część jego ciała znajdowała się już poza wodą, zmusił skostniałe tylne łapy do odepchnięcia się od grubego w tym miejscu lodu. Udało się, ale nie mógł odetchnąć. Nawet tu zamarznięta rzeka zaczęła pod nim trzeszczeć. Nie mógł jednak się podnieść, ruszyć. Wszelkie zapasy energii wyczerpały się.
     – Moon, chodź tu szybko i pomóż mi go zaciągnąć na brzeg, jednak nie zrobię tego sam...
     Wadera nie zadawała zbędnych pytań. Zaczęła przyciągać brata łapami do siebie, w końcu lód był śliski. Ronon ponownie chwycił go za kark, ale w innym miejscu i delikatniej, żeby nie sprawiać mu już niepotrzebnego bólu. Musieli działać szybko, aby zmniejszyć ryzyko załamania przybrzeżnej tafli pod ich ciężarem.
     Pokrywa rzeki rzeczywiście lekko pękała, ale wilki dość szybko z niej zeszły. Po chwili Karo leżał już na brzegu. Próbował coś powiedzieć, ale szczękające zęby skutecznie mu w tym przeszkadzały.
     – Podziękujesz później, teraz musimy jakoś dostać się do domu... – Samica odwróciła głowę w kierunku, gdzie powinna znajdować się jaskinia.
     – Teraz nie możemy wrócić – powiedział siwo-czarny basior.
     – Dlaczego? Przecież tam będzie cieplej, a tu, na wietrze...
     – On nie da rady się ruszyć – przerwał bratanicy Ronon. – Zresztą, gdy jesteś mokry i biegniesz, to woda szybciej paruje i robi ci się chłodniej. Przydatne latem, zabójcze zimą.
     – Aha... – Moon miała taką minę, jakby próbowała zapisać sobie tę informację głęboko w pamięci. – Więc musimy osłonić go przed wiatrem i poczekać, aż nieco się zagrzeje, tak?
     – Tak. Możemy schować się w śnieżnej jamie. Trzeba tylko znaleźć dużą zaspę. – Samiec rozejrzał się. Kawałek dalej zawsze rosły wysokie trawy, ich suche łodygi zatrzymują sporo białego puchu, a wiatr powinien tylko powiększać pagórek z czasem. Basior odnalazł wzrokiem poszukiwane miejsce, nie pomylił się w swoich domysłach. Ich cel znajdował się jednak jakieś dziesięć metrów od Kara.
     – Moon, mam dla ciebie zadanie. Musisz tam – wskazał nosem wybrany przez siebie obszar – wykopać tę jamę. Ja...
     – Wiem, wujku. Widzisz? Jednak się na coś przydałam. – Uśmiechnęła się. Zerknęła jednak na brata. – A co z nim?
     – Nie rozmawiajcie o mnie, jakby... mnie tu nie było – powiedział Karo, nadal szczękając zębami.
     – Ja z nim zostanę, podzielimy się obowiązkami. Tylko musisz wybrać dużo śniegu ze środka, ale zrobić...
     – Mały otwór? – dokończyła za Ronona wilczyca.
     – Tak. Skąd wiedziałaś? Nigdy tego nie robiłaś.
     – Domyśliłam się. Jeśli wejście byłoby duże, to wiatr dostawałby się do środka. I jeszcze ciepło, które sami wyprodukujemy, nie będzie tak uciekać. Nie bój się, wujek, zrobię to dobrze. – Odbiegła kawałek. – A przynajmniej się postaram – szepnęła, tak że już nikt jej nie słyszał.
     Nad rzeką został tylko Ronon i Karo. Dwulatek nie ruszył się od wyciągnięcia go na brzeg. Ciało nie chciało go słuchać, mięśnie drgały w niekontrolowany sposób, był to sposób organizmu na wyprodukowanie choć odrobiny energii, a więc i ciepła. Nic jednak nie pomagało, przemoczona sierść zdawała się wrogiem, który nagle zmienił front. Do tej pory ogrzewała go i oddzielała od mroźnego, zimowego powietrza na tyle skutecznie, że nawet płatki śniegu spadające na jego grzbiet nie topniały. Podszerstek zatrzymywał powietrze przy samej skórze, a to ogrzewało się od temperatury ciała. Wilki są bardzo dobrze przystosowane do przetrwania srogich zim. Tym razem jednak biało-siwy basior miał wrażenie, że setki lodowych igieł chcą zakłuć go na śmierć. To porównanie jako pierwsze przyszło mu do głowy.
     Samiec jeszcze długo analizowałby tak swoje położenie i całą zaistniałą sytuację, gdyby nie przywódca, który położył się obok niego.
     – Wiem, że wolałbyś, aby na moim miejscu znajdowała się atrakcyjna wadera, ale wybacz, nie mam żadnej pod ręką – zażartował Ronon, gdy został obdarzony  zdziwionym spojrzeniem bratanka.
     – No z braku laku... – Zaśmiał się.
     – Widzę, że już ci trochę lepiej.
     – Powiedzmy... Ale nie wiem, kiedy uda mi się wstać.
     Na te słowa siwo-czarny basior przysunął się bliżej zmarzniętego wilka, tak że przykrył jego łapy sobą samym.
     – Dziękuję, tylko będzie ci źle, wujku.
     – Mnie to nie zabije, a tobie pomoże.
     Samiec alfa również był nieco przemoczony, ale jedynie przednie łapy i szyja, ponieważ podczas wyciągania drugiego basiora, ten rozpryskiwał sporo wody. Zresztą ściekała ona z niego strugami. Na dwulatku, poza łbem i częścią grzbietu, nie było suchego włosa.
     – Powinieneś się ruszać, a przynajmniej próbować – poradził Ronon jakiś czas później. – Wiem, że od razu nie wstaniesz, ale musisz pobudzić mięśnie. Napinaj je co chwilę, żeby krew z powrotem do nich napłynęła.
     – Skąd wujek o tym wszystkim wie?
     – Powiedzmy, że nie tylko ty chodziłeś po rzece w odwilż – podsumował siwo-czarny wilk. Aluzja była aż nadto wyczuwalna.
     – Co teraz będzie? Wszystko zacznie topnieć? Śnieg? Lód? – Karo udawał, że pyta z czystej ciekawości.
     – Miejmy nadzieję – westchnął Ronon. Nie zauważył, jaką reakcję w zmarzniętym samcu to wywołało. – Ale jest też druga opcja. Dzisiaj będzie ciepłej, a w nocy znowu pojawi się mróz. Wtedy wszystko wróci do poprzedniego stanu, a nawet gorzej, bo wszelkie powierzchnie będą nieznośnie śliskie. Nawet wierzchnia warstwa śniegu zamieni się w lód.
     Karo dopiero teraz zrozumiał, co dla niego oznacza wiosna. Wątpił, aby nastała już na dobre, ale może się znacznie ocieplić, przynajmniej na jakiś czas. Rzeka zacznie znowu płynąć, pokrywająca ją tafla zniknie, jego własna droga na wyjście z doliny zniknie. Nawet jeśli ujemna temperatura znowu zakróluje po kilku dniach, nie zdoła utworzyć na tyle grubej warstwy zamarzniętej wody, aby wytrzymała ciężar trzech basiorów. Zagrożenie, jakie niósłby za sobą taki spacer, poznał na własnej skórze. Będą musieli odejść szybciej. Albo nie odejdą wcale, aż do następnej zimy...
     – Gotowe! – krzyknęła Moon, wyrywając brata z rozmyśleń.
     Biało-siwy samiec podniósł się na skostniałych nogach. Jego krok był sztywny i dość chwiejny, ale nie potrzebował pomocy. Ronon rzeczywiście skutecznie go ogrzał, jednak powoli zrywający się wiatr przeszywał zimnem. Doszedł o własnych siłach do przygotowanej przez siostrę jamy, która została wybudowana w najlepszym momencie, patrząc na zmieniające się warunki pogodowe.
     – Dobra robota. Naprawdę się spisałaś. – Przywódca z podziwem patrzył na wykonaną przez nią pracę. Śnieg był mokry i zbity, więc schronienie nie budowało się zbyt łatwo, ale konstrukcja nie groziła zawaleniem. Wejście miało odpowiednią wielkość, mieścił się w nim dorosły wilk, ale nikt więcej. Dodatkowo znajdowało się po zawietrznej stronie, więc podmuchy powietrza nie docierały do środka. Samo wnętrze nie było zbyt duże, maksymalnie na dwa osobniki, ale dzięki temu mogli się łatwiej ogrzać.
     – Mówiłam, że sobie poradzę. – Była dumna z siebie. Jakoś się przydała i jeszcze dobrze wykonała powierzone zadanie. Ciocia jej zaufała i się nie zawiedzie.
     Karo wszedł do jamy. Mimo ciągłych dreszczy, natychmiast zrobiło mu się cieplej. Teoretycznie zimny śnieg powinien mu dokuczać, ale w końcu był on wszędzie, nie mógł go wyeliminować, a leżenie na gołej ziemi jest dużo bardziej nieprzyjemne. To, że wiatr już nie próbuje na siłę go wysuszyć, wystarczało mu w tym momencie do szczęścia.
     – Dzięki, młoda – powiedział przemoczony wilk i poruszył porozumiewawczo brwiami.
     – Hej, hej! Jaka młoda? Urodziłam się tylko pół godziny później niż ty! – Pokazała mu język.
     – Ale się liczy! – Odpowiedział jej tym samym gestem.
     – Dobrze, dzieciaki, potem się jeszcze pokłócicie. Teraz mam dla Moon kolejne zadanie.
     – Zamieniam się w słuch! – Stanęła na baczność. Do tej pory jakoś nikt jej nie zauważał, a przynajmniej tak jej się zdawało. Omijały ją większe zadania w polowaniach, a ona czekała. Wiedziała, że kiedyś nadejdzie jej czas, a wtedy będzie gotowa.
     – Musisz pójść do jaskini i powiedzieć reszcie o tym, co tu zaszło. Pewnie zachodzą w głowę, czemu nie wracamy. Taht jest jeszcze gotowa wysłać za nami grupę poszukiwawczą. – Zaśmiał się cicho. – Wytłumacz im, że wszystko jest w porządku i za jakiś czas wrócimy, jak Karo całkiem wyschnie i się zagrzeje. Potem przyjdź tu z powrotem.
     – Jasne. Obrócę w dwie strony, nim się obejrzycie.
     Wadera natychmiast odwróciła się w stronę, gdzie znajdowało się legowisko i ruszyła biegiem, aż śnieg sypał jej się spod łap. Ronon patrzył za nią przez chwilę, a potem dołączył do bratanka w jamie.
     W sumie nie rozmawiali o niczym konkretnym. Nie mogli znaleźć tematu, a Karo co chwilę się wyłączał. Przemyślał, analizował, układał różne scenariusze.
     Od wzajemnych oddechów w środku naprawdę zrobiło się ciepło. Wilki nie musiały leżeć wtulone w siebie, chociaż miejsca było mało, więc nie mogli się od siebie zbytnio odsunąć. To, co początkowo zdawało się pomocne, stało się niepożądane. Biało-siwy samiec bał się, że w pewnym momencie wujek zapyta go, nad czym tak myśli. Nie miał pojęcia, co by odpowiedział. Na szczęście uratował go powrót siostry.
     – Przekazałaś wszystko? – odezwał się Ronon do białej wadery, która pojawiła się w wejściu.
     – Tak, ale... – Zacięła się. – Przepraszam, nie udało mi się jej powstrzymać – wypaliła szybko.
     Przywódca już miał się spytać, o co chodzi, gdy Taht włożyła swój czarny łeb do środka jamy.
     – I tak kończy się puszczenie cię samego.
     – Moon! Miałaś ją przekonać! – krzyknął siwo-czarny basior, mając nadzieję, że biała wilczyca go usłyszy.
     – Tak, tak, nakłaniaj może jeszcze bratanicę do kłamstw! – Samica alfa była bardzo zdenerwowana, Ronon wiedział, że ma przechlapane... – Chodź tu do mnie natychmiast! Nie będę się na ciebie wydzierać przy Karze i Moon.
     – Dobrze, że chociaż wiesz, że się drzesz – zaśmiał się wilk. Wstał i wyszedł do partnerki.
     – Żartuj sobie, to jedyne pozostało ci do obrony. Przecież chciałam pójść z tobą, nie musiałbyś się przynajmniej nadwyrężać. Nic ci nie jest? – Głosy oddalały się od pozostałego przy tymczasowym schronieniu rodzeństwa. Ostatnie słowa przywódczyni wypowiedziała już bliska płaczu.
     – Nic mi się nie stało, Taht. Spokojnie – odpowiedział basior i pochylił się nad wilczycą.
     – A o mnie to się ciocia nawet nie spytała. – Biało-siwy wilk udał obrażonego. – Ale rodziców tu nie ma, prawda?
     – Nie ma – uspokoiła brata biała samica. – zapewniłam ich, że nic ci nie jest, bo to prawda, tak? Zresztą stwierdzili, że skoro idzie Taht, to wszystkiego dopilnuje. – Tłumacząc wszystko, samica weszła do własnoręcznie wykonanej jamy i położyła się obok Kara.
     – Teraz zaczniesz się nade mną użalać, a ja będę cie uspokajać jak tamci dwoje? – Wskazał nosem sylwetki przywódców stojących kilkadziesiąt metrów dalej.
     – Nie... Chyba nie trzeba. – Zaśmiała się. – Chociaż mógłbyś powiedzieć, jak się czujesz. Ten moment, kiedy się poddałeś... Bałam się. – Wadera spuściła wzrok.
     – Naprawdę myślałem wtedy, że utonę... Nie liczyłem nawet na pomoc wujka. Ten dłuższy trening to był błąd. Może lód trzeszczał już, gdy pierwszy raz przekraczałem rzekę. Nie wiem... Byłem zamyślony. Tak naprawdę nie chciałem biec tak daleko. Opamiętałem się dopiero z kilometr za Silvą. Płuca i mięśnie odmawiały mi już posłuszeństwa, więc musiałem się zatrzymać. To było śmieszne uczucie, bo nie wiedziałem, gdzie jestem. Mógłbym chyba nawet zajść do Dark Lightów i bym nie zauważył. – Uśmiechnął się krzywo. – A czuję się już dużo lepiej. Jestem jeszcze trochę mokry i dalej mam dreszcze, ale już rzadziej. Za jakiś czas będziemy mogli pójść do domu.
     – O czym tak myślałeś? – zapytała, nawiązując do pierwszej części wypowiedzi brata.
     No i stało się. Dopiero wtedy basior zdał sobie sprawę, jaki błąd popełnił, nawiązując do swojego roztargnienia. Spojrzał na Moon. Zawsze wiedział, że go podglądała. Dziwnym trafem był wzorem także dla niej. Podczas polowań starała się wykorzystywać jego techniki, trenowała jak on, ale na mniejszą skalę, bo jednak jej ciało było słabsze. Zawsze wiedział też, że patrzyła na świat bardzo świeżo, wyłapywała takie szczegóły, których nie zauważał nikt inny. Bardzo szybko potrafiła kogoś rozszyfrować i w tym przypadku Karo dałby wszystko, żeby koło niego leżał nawet Shadow. On by się go przynajmniej o nic nie wypytywał i udawał, że ma wszystko gdzieś i w ogóle nie chce tu być. A może naprawdę właśnie tak by myślał?
     – O wszystkim i o niczym... – odpowiedział w końcu biało-siwy samiec. Próbował jakoś uogólnić rozmowę, żeby przeszła na inny temat. Przecież miał umowę z Royem i Orionem. Nie mógł powiedzieć Moon, że odchodzi ze stada. Tym bardziej teraz, kiedy cała wyprawa stanęła pod wielkim znakiem zapytania...

______________
Jestem! Pamiętam o tym blogu... Chyba xD Bo zdawało mi się, że rozdział XVIII już opublikowałam... A jednak nie. Dopiero po treści skojarzyłam, że go jeszcze nie było.
Gratuluję Laurie, która domyśliła się, że pod Karem załamie się lód ;)
Ostatnio faktycznie mało się działo... Rozdziały były raczej nijakie i bez ważniejszej treści. Tymi rozmowami dwulatków chciałam wam ich przybliżyć... I chyba się udało, bo podobno da się już ich rozróżniać. Bardzo się z tego cieszę.
Więc zostały już tylko dwa rozdziały do końca zapasu. Skończyłyby się już dawno, gdybym dodawała regularnie...
A jeśli chodzi o wszystkie rozdziały i całą część, to myślę, że jesteśmy gdzieś w połowie... Ale ponieważ nie mam żadnego konkretnego planu czy rozpiski, nie mogę powiedzieć, ile ich będzie ostatecznie, bo sama tego nie wiem xD

Niewiadomo z jakiego powodu rozleniwiona (co jest denerwujące)
Akti