Wiatr omiatał go z każdej strony, zaczepiał, chwytał w swoje lodowate objęcia. Nie przeszkadzało mu jednak to, że przenikał przez jego grube futro. W ten sposób chłodził rozgrzane biegiem mięśnie. Przez podmuchy powietrza mrużył oczy, albo zniżał głowę, ponieważ łzy zaczęły zniekształcać krajobraz. Starał się jednak tego nie robić, bo spuszczanie wzroku z trasy mogło skończyć się zderzeniem z drzewem, a był w pełni rozpędzony. Patrzył więc przed siebie. Na pnie błyskawicznie zbliżające się do niego, które już po chwili zostawiał w tyle. Na górujący nad nim szczyt zbocza, będący jego celem. Biegł pod górę, pokonując kolejne pagórki. Chwilami jednak teren schodził nieco w dół, a potem znowu szedł ostro w górę. Właśnie takie miejsce miał przed sobą. Szybko ocenił, że odległość od przeciwległej krawędzi jest za duża, żeby tam doskoczyć. Ustawił się więc nieco bokiem do przepaści i zaczął schodzić na dno. Miał do pokonania najwyżej trzy, cztery metry, ale teren był dość stromy. Trzymał sztywno łapy, żeby się nie poślizgnąć i szybko stawiał kroki w bok, tworząc przy okazji mini lawinę białego puchu. Gdy dotarł na dół, nawet się nie zatrzymał, trasę ułożył sobie w międzyczasie. Skoczył w górę, żeby mieć jak najmniej do przejścia, i zaparł się łapami w zbitym śniegu. Pomagały mu w tym tępe pazury, które zapewniały przyczepność. Podciągał się w górę przednimi kończynami, a podpierał tylnymi. Kilka razy podłoże osunęło się pod nim, a on natychmiast przeskakiwał nieco w bok, żeby nie zjechać na sam dół. W końcu wydostał się z zagłębienia i znowu ruszył w stronę szczytu. Po chwili przyspieszył, chociaż myślał, że jest to już niemożliwe. Wyciągał się w biegu, jakby chciał uchwycić coś, co było widoczne tylko dla niego. Następnie przednie łapy stykały się ze śniegiem, a on znajdował się coraz bliżej upragnionego celu. Przez moment wszystkie kończyny znajdowały się ponad ziemią, skrzyżowane pod brzuchem, po czym następowała kolej tylnych na kontakt z białym, zimnym podłożem. Poduszki jego łap były już stwardniałe i zaprawione w długich biegach. Nie krwawiły już, jak to zdarzało się na początku treningów, gdy przesadził z odległością lub trudnością terenu. Teraz umiał dopasować trasę, żeby nie zrobić sobie krzywdy.
Powalone drzewo wyrosło przed nim jak spod ziemi. Nie mógł go ominąć, był za bardzo rozpędzony. Musiałby zwolnić, a nie chciał. Błyskawicznie pokonał dzielącą go od pnia odległość. Zebrał się w sobie, przysiadł na tylnych łapach i wybił wysoko w powietrze dzięki silnym mięśniom. Przeskakując nad świerkiem, czas się dla niego zatrzymał. Patrzył na świat jakby w zwolnionym tempie. Chwila, kiedy był zawieszony pomiędzy ziemią a niebem, miała w sobie coś z magii. Czuł się niepokonany, wszechmocny, wolny. Przez ten ułamek sekundy opierał się grawitacji, wypatrywał umiłowanego horyzontu z nieco większej wysokości, ale nadal nie był on widoczny. Najbliższy z grzbietów górskich skutecznie mu go przesłaniał. Zostało mu do przebycia już tylko kilkaset metrów i dotrze na szczyt, będzie mógł spojrzeć z góry na dolinę, na las, łąki, rzekę. Będzie mógł też zobaczyć, jak wygląda pasmo górskie opasujące Cremo, jak jest szerokie, jak długo musieliby iść po zamarzniętej Silvie, otoczeni jedynie pionowymi zboczami.
Spotkanie z ziemią nastąpiło szybciej niż tego chciał. Wbił przednie łapy w śnieg. Gdy był już po drugiej stronie drzewa, nie miał zamiaru się zatrzymywać. Planował od razu popędzić dalej, ale w momencie, gdy zrobił pierwszy krok, zahaczył o gałąź ukrytą przed jego wzrokiem i przewrócił się, kilka razy koziołkując. Wymamrotał coś ze złością, po czym wstał i otrzepał się. Nie chciał tracić ani chwili dłużej. Już przygotowywał się do dalszego biegu, kiedy za nim rozległ się głos:
- Karo!... Stój!... Zróbmy przerwę!... - krzyczał Roy, dysząc głośno. Stał jakiej pięćdziesiąt metrów w tyle, z szeroko rozstawionymi łapami, spuszczonym łbem i wywieszonym językiem.
- Nie ma mowy. Chcę dotrzeć na górę o zachodzie słońca. Zostało już niewiele czasu, więc koniec przerwy! Biegniemy dalej!
- Nie dam rady. - Wilk powalił się na ziemię. - Ja tu zostaję, a ty jak chcesz, to sobie leć na szczyt, jeśli potrafisz, szerokiej drogi! Bolą mnie mięśnie, o których nawet nie miałem pojęcia - jęknął po chwili ciszy.
- To poinformuj o nich Diega, na pewno bardzo go zainteresują, może nawet zacznie prowadzić na tobie badania, ale teraz wstawaj! - Basior cofnął się do brata. Złapał go zębami za kark i szarpnął do pozycji siedzącej, mimo głośnych sprzeciwów Roy'a. - Nie zmuszaj mnie, żebym musiał twój tyłek podciągać za ogon! - ostrzegł strofującym tonem. Miał zamiar spełnić swoją groźbę, kiedy cichy i strachliwy do tej pory samiec kłapnął na niego zębami. Karo cofnął się do tyłu o krok, z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
Sytuacja ta pewnie byłaby początkiem kolejnej rozmowy, gdyby nie zupełnie inna rzecz, która wszystko przerwała. Do uszu wilków dobiegło dudnienie. Początkowo ciche, później głośniejsze. Samce miały wrażenie, jakby ziemia pod ich łapami drżała. Nikt już nie myślał o sytuacji sprzed chwili, oboje popędzili na szczyt, który od początku miał być ich celem, bo to z tamtej strony dobiegał dźwięk. Okazało się, że Roy miał jeszcze siłę żeby nie tylko dobiec na miejsce, ale nawet nie zostać w tyle za Karem.
Z góry basiory miały idealny widok na przełęcz, jedną z wielu. Samo wejście do doliny, tam gdzie kończyły się zbocza, zagradzał śnieg. Tworzył swego rodzaju zamkniętą bramę o wysokości metra i tak samo grubą. Dźwięk nie ustawał, a w zasięgu wzroku nic się nie działo. Zwierzęta już myślały, że po drugiej stronie gór schodzi lawina, kiedy zaspa blokująca przełęcz zaczęła się rozsypywać. Zamarznięte bryły białego puchu wylatywały w powietrze, jakby ktoś uderzał w nie od tyłu i właśnie to było prawdą. Po chwili do doliny wpadło olbrzymie zwierzę, a za nim kolejne i kolejne. Nie minęła minuta, a po zboczu zbiegało całe stado parzystokopytnych roślinożerców. Nie były to jednak wapiti. Stworzenia miały około dwa metry wysokości i trzy metry długości. Masywną głowę, uzbrojoną w dwa zagięte ku górze rogi, trzymały nisko, niżej niż znajdował się kłąb, stanowiący najwyższą część zwierzęcia. Miały dziwną budowę. Tylna część ciała zdawała się o wiele mniejsza i drobniejsza niż przednia. Działo się tak prawdopodobnie przez to, że łeb, szyję, łopatki i przednie nogi pokrywała dwa razy grubsza i dłuższa, brązowa sierść. Jedynie na głowie niektórych osobników przechodziła w czarny. Tegoroczne młode były zaś rudawe.
Bizony.
Wilki patrzyły na całą scenę jak zahipnotyzowane. Znały bizony tylko z opowiadań Ronona, Kada i Nory. Terytorium stada Luminow zajmowały równiny i ci roślinożercy regularnie się tam pojawiali. Mimo tego, że Karo i Roy nigdy nie widzieli tych zwierząt na oczy, nie mieli problemu z rozpoznaniem gatunku. Nie da się go pomylić z żadnym innym. Jego przedstawiciele mają coś w sobie, majestatyczność, ewidentną siłę i odwagę. Zdają się idealnie wtopione w krajobraz, jakby dolina zawsze na nich czekała i już dawno przygotowała im miejsce. Nie było ich tu od wielu pokoleń, a jednocześnie ich przybycie zdawało się czymś oczywistym. Nic dziwnego, że Indianie czcili ten gatunek i przypisywali mu nadprzyrodzone cechy i zdolności.
Słońce zaszło, a basiory zorientowały się o tym dopiero wtedy, kiedy ostatni parzystokopytny zniknął im z oczu. Biało-siwy samiec rozejrzał się. Zapadła ciemność, a znad grzbietu górskiego wyglądał już księżyc, jeszcze nieco nieśmiało, ale z każdą chwilą wznosił się wyżej. Może chciał po cichu wślizgnąć się na tron, niezauważony? W końcu od jakiegoś czasu zaczęło go ubywać, a jeśli słońce uzna go za niegodnego tak wysokiego urzędu?
- Idziemy. Już! Musimy powiedzieć o nich reszcie. Oby nie przeszły od razu do Dark Lightów... - Karo nie miał zamiaru słuchać narzekań brata. Po prostu ruszył w dół, w kierunku jaskini. Roy po chwili się z nim zrównał, zdążył nieco odpocząć podczas obserwowania przyszłej zdobyczy.
- Powiedz mi, dlaczego tylko mnie tak katujesz? Nawet nie zaproponowałeś przyłączenia się Oriona, a skoro mamy wyruszyć razem, to każdy członek powinien być równie dobry.
- Sam mówiłeś, że żeby przeżyć jakąś pogoń, wystarczy być szybszym od kogoś innego. Orion może być tym najwolniejszym. - Poczuł na sobie karcący wzrok Roy'a. - Żartuję przecież! Po prostu myślałem, że to będzie czas tylko dla nas.
- Ale musisz przyzwyczaić się, że będziemy żyli we trójkę, ty, ja i Orion.
- Psułby nam trening. Gdyby teraz dołączył, musielibyśmy się cofnąć do początku.
- To dopiero pięć dni.
- Ale już jesteś szybszy. Biegniesz równo ze mną.
- Bo specjalnie się do mnie dostosowujesz! Orion musi dołączyć!
- Ucisz się i przestań marnować oddech, mój i swój!
Karo przyspieszył do granic własnych możliwości. Nie mógł już znieść, że towarzysz ciągle przypomina mu o wyprawie, a tak naprawdę nie wiadomo, czy dojdzie ona do skutku. Dziwnie czuł się również dlatego, że musiał decydować nie tylko za siebie, zaczynał poznawać smak przywództwa, choć dopiero za górami przejmie je w pełni. Będzie odpowiadał za bezpieczeństwo brata i kuzyna. Właśnie dlatego zaczął się zastanawiać, czy powinien brać ich ze sobą.
Gdy zobaczył przed sobą legowisko, zatrzymał się. Musiał odpocząć i opanować zdenerwowanie. Chodził powoli w kółko, żeby rozgrzane mięśnie stopniowo wróciły do normalnego stanu. Czekał też na brązowego samca, który został najwyraźniej daleko w tyle. Nie chciał tłumaczyć się rodzicom jak mógł go zgubić.
Basior nadbiegł dziesięć minut później. Tak jak wcześniej Karo, zrobił kilka małych kółek, później podreptał w miejscu. Zdążył już się nauczyć, że pomaga to przeżyć następny dzień i kolejny trening. Mimo że wilki stały koło siebie, nie zamieniły słowa. Tak samo w ciszy wróciły do jaskini.
To Karo opowiadał o wszystkim, co widzieli, łącznie z tym, która to była przełęcz i w jakim kierunku podążali roślinożercy. Po tym nastąpiła chwila ciszy. Radość i dziwny strach opanowały wszystkich, nawet dwulatki i szczeniaki, które nie miały pojęcia, z czym wiąże się polowanie na ten gatunek ofiar.
- Bizony to nie wapiti - zaczął Ronon. Od jego wypadku minął tydzień. Czuł się już nieco lepiej, mógł normalnie spać, ale oddalał się od jaskini tylko po to, żeby się napić. Taht już się opanowała i mógł ten spacer odbyć bez obstawy. - Są o wiele większe i cięższe, co akurat nas powinno cieszyć. One jednak doskonale zdają sobie sprawę z własnych możliwości i ograniczeń, w sumie jak każda potencjalna zdobycz, ale bizony są wyjątkowo niebezpieczne i ciężko je zabić. One nie będą uciekać w popłochu, w trakcie pogoni potrafią się do ciebie odwrócić i próbować stratować. Posługują się bardziej głową i rogami niż nogami. Jak powiedział Karo, łeb trzymają nisko, a ich szyję i łopatki pokrywa bardzo grube futro. Nie można tak po prostu rozerwać im gardło, chyba że jesteś samobójcą. Trzeba je zamęczyć i atakować głównie tylną część ciała. Jest nas dużo, więc uda się otoczyć jakiegoś osobnika. Problem w tym, że będą zaciekle bronić młodych. Utworzą zbity pierścień, a w środku umieszczą cielaki. Każdego zbliżającego się drapieżnika spróbują wyrzucić w powietrze. Jedyna szansa to natychmiastowe oddzielenie jednego osobnika i odciągnięcie go jak najdalej od stada. Będziemy musieli podzielić się na dwie grupy. Jedni zajmą się ofiarą, a drudzy będą pilnować reszty zwierząt, odpędzać je i zajmować. Niech zbiją się w grupkę, niech bronią młodych, a w tym czasie pozostali powalą dorosłego osobnika. Dokładną strategię i role ustalimy na miejscu, kiedy zobaczymy, gdzie się zatrzymały, jaki jest teren. - Na chwilę zamilkł, po czym zbliżył się do partnerki. - Nie zostanę tutaj. Idę z wami, choćbyś protestowała. Jestem przywódcą i nie zostawię mojej watahy. - Mówiąc ostatnie słowa, spojrzał po wszystkich członkach zebranych w legowisku.
- Tato, skąd wiesz tyle o bizonach? - zainteresowała się Kida, widząc, że mama nie ma zamiaru się odzywać. Pewnie wszelkie argumenty pozostawiła na prywatną rozmowę z Rononem, bez obecności innych osobników. - Tego nie można było dowiedzieć się z opowieści, tak jak my robimy to teraz. Mówiłeś już, że na terytorium watahy Luminow występowały, ale... Sam na nie polowałeś?
- Nie... Ja nie... - Samiec alfa skrzywił się, jakby przypomniał sobie rzeczy, które najchętniej wyrzuciłby z głowy. - Ale obserwowałem takie polowanie i doskonale je pamiętam. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół...
Część wilków spojrzała na basiora, wyczuwając gorycz w jego głosie, między innymi właśnie Kida, Diego, Solo, Meira i Moon. No i oczywiście Taht. Spojrzała mu w oczy, ale miała minę, jakby nie wiedziała, o czym mówi. Czyżby istniały jeszcze rzeczy, których o nim nie wiedziała?
Siwo-czarny samiec otrząsnął się ze wspomnień. Nie minęła godzina, a wszyscy wyruszyli z jaskini. Było to pierwsze polowanie po tygodniu, tak jak poprzednio, wszyscy byli głodni, ale tym razem nie musieli dodatkowo stresować się wejściem na obce terytorium. Wystarczająco niebezpieczne było polowanie na, dla większości stada, zupełnie obcy gatunek. Wskazówki Ronona były bardzo przydatne, ale to tylko słowa. W praktyce polowanie może przebiec zupełnie inaczej niż w założeniach. Mimo tego niebezpieczeństwa, wyruszyli wszyscy, także szczeniaki i Marley. Nie mieli oni grać większej roli w głównym etapie łowów, tak samo przywódca, ale innym łatwiej będzie z myślą, że są tu wszyscy. Nie będzie też problemów z czekaniem na wilki, które zostałyby w jaskini. Roczniaki zresztą musiały się już uczyć, regularnie brać udział w polowaniach. Ich ojciec doskonale wiedział, że nie ochroni ich za każdym razem, ale ten jeden raz może. Nie dopuści ich do bizonów.
_______________
Skleroza powróciła... Zapomniałam! Przyznaję się bez bicia, że kompletnie zapomniałam o rozdziale. Miał być wczoraj... Cleo, te powiadomienia w telefonie to ja naprawdę muszę zacząć ustawiać... A co będzie na starość? (Jak to mówił mój pradziadek mając... chyba koło 80. lat? XD).
Sprawa z Moon w tym momencie nieco ucichła. Zajęłam się innym wątkiem... I tutaj w końcu akcja powinna trochę ruszyć. Bo w tych XX rozdziałach wiele było po prostu... Nijakich.
Zapominalska...
Akti