wtorek, 6 października 2015

Drimer - własna droga. Rozdział XVIII

     Karo po usłyszeniu ostrzeżenia, zamiast popędzić do brzegu, przystanął. Podniósł łeb i zaczął się rozglądać. Wcześniej był tak zamyślony, że nie zauważył siostry i wuja stojących na drugim brzegu. Obrócił się za siebie. Przed kim albo przed czym ma uciekać? To był jego błąd. Lód pod jego łapami miał dość ciężaru basiora. Zaczął się łamać. Wcześniej tylko lekko pękał, ale samiec ciągle się przemieszczał, zmieniał miejsce nacisku. Gdy zatrzymał się, warstwa zamarzniętej wody nie wytrzymała.
     Pierwsze do lodowatej rzeki wpadły tylne łapy basiora, wywołując u niego skowyt. Szok termiczny sprawił, że mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Próbował sięgać przednimi łapami, podciągać się, drapać pazurami lód. Wszystko na nic, przy większym nacisku tafla po prostu pękała. Nie ważne, że ciągle poruszał się do przodu, nie mógł się wydostać.
     Całej tej sytuacji przyglądali się z brzegu Ronon i Moon. Byli tak przerażeni całą sytuacją, że nie wydobyli z siebie słowa. Trwało to najwyżej dwie lub trzy minuty, ale każda następna zmniejszała szanse Kara. Wilk słabł.
     Alfa podjął w końcu jakieś działanie. Powoli wszedł na zamarzniętą rzekę i posuwał się w stronę biało-siwego samca. W pewnym momencie tafla zatrzeszczała pod postawioną właśnie łapą. Natychmiast ją cofnął. Spojrzał na tonącego basiora. Dzieliły ich cztery metry. Dużo, ale musiał sobie poradzić. Inaczej zginie.
     – Karo! – krzyknął. – Musisz tu przypłynąć! Wiem, że jest ciężko, wiem, że to spory kawałek, ale tutaj lód jest gruby, może sięga nawet płytkiego dna. Wytrzyma. Wciągnę cię. Nic nie mów, tylko nie zbaczaj w bok i rób dalej to, co robisz.
     Dwulatek posłuchał. Stopniowo torował sobie drogę do przywódcy. Po jakimś czasie pokrywa rzeczywiście zrobiła się grubsza. Dawało to nadzieję, ale z drugiej strony było przeszkodą. Połamanie jej wymagało coraz więcej siły.
     – Wujku, pomóc ci z nim? – Ronon zrozumiał, że waderze chodzi o wyciągnięcie brata.
     – Nie. Zostań tam, gdzie stoisz. Poradzę sobie. – Tak naprawdę sam nie wiedział, czy lód wytrzyma ciężar jego i Kara. Wolał nie wprowadzać na rzekę kolejnego wilka.
     – Ale możesz nie dać rady... Ciocia kazała mi cię pilnować!
     – A ja nie dam ci się narażać! Nie mogę ratować was obojga.
     Mijały minuty. Kara dzielił już tylko metr od przywódcy, ale czuł, że to ponad jego siły. Był tak zmarznięty, że nie czuł tylnych łap. Mokre futro ciągnęło go na dno. Zimna krew docierała do serca. Miał wrażenie, że jego miejsce zajęła bryła lodu.
     – Nie dam rady – wyszeptał.
     – Karo! – ponownie krzyknął Ronon, nie zważając na ból w klatce piersiowej. Widział, że bratanek już się poddał. Jego wzrok był nieobecny. Po chwili zaczął zanurzać się coraz bardziej. Siwo-czarny basior musiał zaryzykować.
     Podbiegł do półprzytomnego samca i złapał go za skórę na karku. Zaczął ciągnąć w tył, w kierunku brzegu. Pod jego bezwładnym ciałem, jak i pod łapami przywódcy, pękała tafla pokrywająca Silvę. W końcu alfa dotarł do pewniejszego podłoża blisko brzegu, ale pojawił się nowy problem. Musiał jakoś wyciągnąć dwulatka z wody, tylko że ten był za ciężki, dodatkowo zaczął wyślizgiwać mu się. Nie miał wyjścia, musiał wzmocnić uchwyt. Zacisnął szczęki, przebijając skórę na karku biało-siwego wilka. Ten otworzył szeroko oczy. Ból go otrzeźwił i zaczął próbować wydostać się na suchy ląd. Ronon natychmiast wyczuł różnicę. Nie musiał wkładać już tak dużo wysiłku w samo utrzymanie samca na powierzchni. Napiął wszystkie mięśnie, nie zważając na protestujące żebra, i szarpnął z całej siły. Karo podciągnął się w tym samym czasie. Gdy większa część jego ciała znajdowała się już poza wodą, zmusił skostniałe tylne łapy do odepchnięcia się od grubego w tym miejscu lodu. Udało się, ale nie mógł odetchnąć. Nawet tu zamarznięta rzeka zaczęła pod nim trzeszczeć. Nie mógł jednak się podnieść, ruszyć. Wszelkie zapasy energii wyczerpały się.
     – Moon, chodź tu szybko i pomóż mi go zaciągnąć na brzeg, jednak nie zrobię tego sam...
     Wadera nie zadawała zbędnych pytań. Zaczęła przyciągać brata łapami do siebie, w końcu lód był śliski. Ronon ponownie chwycił go za kark, ale w innym miejscu i delikatniej, żeby nie sprawiać mu już niepotrzebnego bólu. Musieli działać szybko, aby zmniejszyć ryzyko załamania przybrzeżnej tafli pod ich ciężarem.
     Pokrywa rzeki rzeczywiście lekko pękała, ale wilki dość szybko z niej zeszły. Po chwili Karo leżał już na brzegu. Próbował coś powiedzieć, ale szczękające zęby skutecznie mu w tym przeszkadzały.
     – Podziękujesz później, teraz musimy jakoś dostać się do domu... – Samica odwróciła głowę w kierunku, gdzie powinna znajdować się jaskinia.
     – Teraz nie możemy wrócić – powiedział siwo-czarny basior.
     – Dlaczego? Przecież tam będzie cieplej, a tu, na wietrze...
     – On nie da rady się ruszyć – przerwał bratanicy Ronon. – Zresztą, gdy jesteś mokry i biegniesz, to woda szybciej paruje i robi ci się chłodniej. Przydatne latem, zabójcze zimą.
     – Aha... – Moon miała taką minę, jakby próbowała zapisać sobie tę informację głęboko w pamięci. – Więc musimy osłonić go przed wiatrem i poczekać, aż nieco się zagrzeje, tak?
     – Tak. Możemy schować się w śnieżnej jamie. Trzeba tylko znaleźć dużą zaspę. – Samiec rozejrzał się. Kawałek dalej zawsze rosły wysokie trawy, ich suche łodygi zatrzymują sporo białego puchu, a wiatr powinien tylko powiększać pagórek z czasem. Basior odnalazł wzrokiem poszukiwane miejsce, nie pomylił się w swoich domysłach. Ich cel znajdował się jednak jakieś dziesięć metrów od Kara.
     – Moon, mam dla ciebie zadanie. Musisz tam – wskazał nosem wybrany przez siebie obszar – wykopać tę jamę. Ja...
     – Wiem, wujku. Widzisz? Jednak się na coś przydałam. – Uśmiechnęła się. Zerknęła jednak na brata. – A co z nim?
     – Nie rozmawiajcie o mnie, jakby... mnie tu nie było – powiedział Karo, nadal szczękając zębami.
     – Ja z nim zostanę, podzielimy się obowiązkami. Tylko musisz wybrać dużo śniegu ze środka, ale zrobić...
     – Mały otwór? – dokończyła za Ronona wilczyca.
     – Tak. Skąd wiedziałaś? Nigdy tego nie robiłaś.
     – Domyśliłam się. Jeśli wejście byłoby duże, to wiatr dostawałby się do środka. I jeszcze ciepło, które sami wyprodukujemy, nie będzie tak uciekać. Nie bój się, wujek, zrobię to dobrze. – Odbiegła kawałek. – A przynajmniej się postaram – szepnęła, tak że już nikt jej nie słyszał.
     Nad rzeką został tylko Ronon i Karo. Dwulatek nie ruszył się od wyciągnięcia go na brzeg. Ciało nie chciało go słuchać, mięśnie drgały w niekontrolowany sposób, był to sposób organizmu na wyprodukowanie choć odrobiny energii, a więc i ciepła. Nic jednak nie pomagało, przemoczona sierść zdawała się wrogiem, który nagle zmienił front. Do tej pory ogrzewała go i oddzielała od mroźnego, zimowego powietrza na tyle skutecznie, że nawet płatki śniegu spadające na jego grzbiet nie topniały. Podszerstek zatrzymywał powietrze przy samej skórze, a to ogrzewało się od temperatury ciała. Wilki są bardzo dobrze przystosowane do przetrwania srogich zim. Tym razem jednak biało-siwy basior miał wrażenie, że setki lodowych igieł chcą zakłuć go na śmierć. To porównanie jako pierwsze przyszło mu do głowy.
     Samiec jeszcze długo analizowałby tak swoje położenie i całą zaistniałą sytuację, gdyby nie przywódca, który położył się obok niego.
     – Wiem, że wolałbyś, aby na moim miejscu znajdowała się atrakcyjna wadera, ale wybacz, nie mam żadnej pod ręką – zażartował Ronon, gdy został obdarzony  zdziwionym spojrzeniem bratanka.
     – No z braku laku... – Zaśmiał się.
     – Widzę, że już ci trochę lepiej.
     – Powiedzmy... Ale nie wiem, kiedy uda mi się wstać.
     Na te słowa siwo-czarny basior przysunął się bliżej zmarzniętego wilka, tak że przykrył jego łapy sobą samym.
     – Dziękuję, tylko będzie ci źle, wujku.
     – Mnie to nie zabije, a tobie pomoże.
     Samiec alfa również był nieco przemoczony, ale jedynie przednie łapy i szyja, ponieważ podczas wyciągania drugiego basiora, ten rozpryskiwał sporo wody. Zresztą ściekała ona z niego strugami. Na dwulatku, poza łbem i częścią grzbietu, nie było suchego włosa.
     – Powinieneś się ruszać, a przynajmniej próbować – poradził Ronon jakiś czas później. – Wiem, że od razu nie wstaniesz, ale musisz pobudzić mięśnie. Napinaj je co chwilę, żeby krew z powrotem do nich napłynęła.
     – Skąd wujek o tym wszystkim wie?
     – Powiedzmy, że nie tylko ty chodziłeś po rzece w odwilż – podsumował siwo-czarny wilk. Aluzja była aż nadto wyczuwalna.
     – Co teraz będzie? Wszystko zacznie topnieć? Śnieg? Lód? – Karo udawał, że pyta z czystej ciekawości.
     – Miejmy nadzieję – westchnął Ronon. Nie zauważył, jaką reakcję w zmarzniętym samcu to wywołało. – Ale jest też druga opcja. Dzisiaj będzie ciepłej, a w nocy znowu pojawi się mróz. Wtedy wszystko wróci do poprzedniego stanu, a nawet gorzej, bo wszelkie powierzchnie będą nieznośnie śliskie. Nawet wierzchnia warstwa śniegu zamieni się w lód.
     Karo dopiero teraz zrozumiał, co dla niego oznacza wiosna. Wątpił, aby nastała już na dobre, ale może się znacznie ocieplić, przynajmniej na jakiś czas. Rzeka zacznie znowu płynąć, pokrywająca ją tafla zniknie, jego własna droga na wyjście z doliny zniknie. Nawet jeśli ujemna temperatura znowu zakróluje po kilku dniach, nie zdoła utworzyć na tyle grubej warstwy zamarzniętej wody, aby wytrzymała ciężar trzech basiorów. Zagrożenie, jakie niósłby za sobą taki spacer, poznał na własnej skórze. Będą musieli odejść szybciej. Albo nie odejdą wcale, aż do następnej zimy...
     – Gotowe! – krzyknęła Moon, wyrywając brata z rozmyśleń.
     Biało-siwy samiec podniósł się na skostniałych nogach. Jego krok był sztywny i dość chwiejny, ale nie potrzebował pomocy. Ronon rzeczywiście skutecznie go ogrzał, jednak powoli zrywający się wiatr przeszywał zimnem. Doszedł o własnych siłach do przygotowanej przez siostrę jamy, która została wybudowana w najlepszym momencie, patrząc na zmieniające się warunki pogodowe.
     – Dobra robota. Naprawdę się spisałaś. – Przywódca z podziwem patrzył na wykonaną przez nią pracę. Śnieg był mokry i zbity, więc schronienie nie budowało się zbyt łatwo, ale konstrukcja nie groziła zawaleniem. Wejście miało odpowiednią wielkość, mieścił się w nim dorosły wilk, ale nikt więcej. Dodatkowo znajdowało się po zawietrznej stronie, więc podmuchy powietrza nie docierały do środka. Samo wnętrze nie było zbyt duże, maksymalnie na dwa osobniki, ale dzięki temu mogli się łatwiej ogrzać.
     – Mówiłam, że sobie poradzę. – Była dumna z siebie. Jakoś się przydała i jeszcze dobrze wykonała powierzone zadanie. Ciocia jej zaufała i się nie zawiedzie.
     Karo wszedł do jamy. Mimo ciągłych dreszczy, natychmiast zrobiło mu się cieplej. Teoretycznie zimny śnieg powinien mu dokuczać, ale w końcu był on wszędzie, nie mógł go wyeliminować, a leżenie na gołej ziemi jest dużo bardziej nieprzyjemne. To, że wiatr już nie próbuje na siłę go wysuszyć, wystarczało mu w tym momencie do szczęścia.
     – Dzięki, młoda – powiedział przemoczony wilk i poruszył porozumiewawczo brwiami.
     – Hej, hej! Jaka młoda? Urodziłam się tylko pół godziny później niż ty! – Pokazała mu język.
     – Ale się liczy! – Odpowiedział jej tym samym gestem.
     – Dobrze, dzieciaki, potem się jeszcze pokłócicie. Teraz mam dla Moon kolejne zadanie.
     – Zamieniam się w słuch! – Stanęła na baczność. Do tej pory jakoś nikt jej nie zauważał, a przynajmniej tak jej się zdawało. Omijały ją większe zadania w polowaniach, a ona czekała. Wiedziała, że kiedyś nadejdzie jej czas, a wtedy będzie gotowa.
     – Musisz pójść do jaskini i powiedzieć reszcie o tym, co tu zaszło. Pewnie zachodzą w głowę, czemu nie wracamy. Taht jest jeszcze gotowa wysłać za nami grupę poszukiwawczą. – Zaśmiał się cicho. – Wytłumacz im, że wszystko jest w porządku i za jakiś czas wrócimy, jak Karo całkiem wyschnie i się zagrzeje. Potem przyjdź tu z powrotem.
     – Jasne. Obrócę w dwie strony, nim się obejrzycie.
     Wadera natychmiast odwróciła się w stronę, gdzie znajdowało się legowisko i ruszyła biegiem, aż śnieg sypał jej się spod łap. Ronon patrzył za nią przez chwilę, a potem dołączył do bratanka w jamie.
     W sumie nie rozmawiali o niczym konkretnym. Nie mogli znaleźć tematu, a Karo co chwilę się wyłączał. Przemyślał, analizował, układał różne scenariusze.
     Od wzajemnych oddechów w środku naprawdę zrobiło się ciepło. Wilki nie musiały leżeć wtulone w siebie, chociaż miejsca było mało, więc nie mogli się od siebie zbytnio odsunąć. To, co początkowo zdawało się pomocne, stało się niepożądane. Biało-siwy samiec bał się, że w pewnym momencie wujek zapyta go, nad czym tak myśli. Nie miał pojęcia, co by odpowiedział. Na szczęście uratował go powrót siostry.
     – Przekazałaś wszystko? – odezwał się Ronon do białej wadery, która pojawiła się w wejściu.
     – Tak, ale... – Zacięła się. – Przepraszam, nie udało mi się jej powstrzymać – wypaliła szybko.
     Przywódca już miał się spytać, o co chodzi, gdy Taht włożyła swój czarny łeb do środka jamy.
     – I tak kończy się puszczenie cię samego.
     – Moon! Miałaś ją przekonać! – krzyknął siwo-czarny basior, mając nadzieję, że biała wilczyca go usłyszy.
     – Tak, tak, nakłaniaj może jeszcze bratanicę do kłamstw! – Samica alfa była bardzo zdenerwowana, Ronon wiedział, że ma przechlapane... – Chodź tu do mnie natychmiast! Nie będę się na ciebie wydzierać przy Karze i Moon.
     – Dobrze, że chociaż wiesz, że się drzesz – zaśmiał się wilk. Wstał i wyszedł do partnerki.
     – Żartuj sobie, to jedyne pozostało ci do obrony. Przecież chciałam pójść z tobą, nie musiałbyś się przynajmniej nadwyrężać. Nic ci nie jest? – Głosy oddalały się od pozostałego przy tymczasowym schronieniu rodzeństwa. Ostatnie słowa przywódczyni wypowiedziała już bliska płaczu.
     – Nic mi się nie stało, Taht. Spokojnie – odpowiedział basior i pochylił się nad wilczycą.
     – A o mnie to się ciocia nawet nie spytała. – Biało-siwy wilk udał obrażonego. – Ale rodziców tu nie ma, prawda?
     – Nie ma – uspokoiła brata biała samica. – zapewniłam ich, że nic ci nie jest, bo to prawda, tak? Zresztą stwierdzili, że skoro idzie Taht, to wszystkiego dopilnuje. – Tłumacząc wszystko, samica weszła do własnoręcznie wykonanej jamy i położyła się obok Kara.
     – Teraz zaczniesz się nade mną użalać, a ja będę cie uspokajać jak tamci dwoje? – Wskazał nosem sylwetki przywódców stojących kilkadziesiąt metrów dalej.
     – Nie... Chyba nie trzeba. – Zaśmiała się. – Chociaż mógłbyś powiedzieć, jak się czujesz. Ten moment, kiedy się poddałeś... Bałam się. – Wadera spuściła wzrok.
     – Naprawdę myślałem wtedy, że utonę... Nie liczyłem nawet na pomoc wujka. Ten dłuższy trening to był błąd. Może lód trzeszczał już, gdy pierwszy raz przekraczałem rzekę. Nie wiem... Byłem zamyślony. Tak naprawdę nie chciałem biec tak daleko. Opamiętałem się dopiero z kilometr za Silvą. Płuca i mięśnie odmawiały mi już posłuszeństwa, więc musiałem się zatrzymać. To było śmieszne uczucie, bo nie wiedziałem, gdzie jestem. Mógłbym chyba nawet zajść do Dark Lightów i bym nie zauważył. – Uśmiechnął się krzywo. – A czuję się już dużo lepiej. Jestem jeszcze trochę mokry i dalej mam dreszcze, ale już rzadziej. Za jakiś czas będziemy mogli pójść do domu.
     – O czym tak myślałeś? – zapytała, nawiązując do pierwszej części wypowiedzi brata.
     No i stało się. Dopiero wtedy basior zdał sobie sprawę, jaki błąd popełnił, nawiązując do swojego roztargnienia. Spojrzał na Moon. Zawsze wiedział, że go podglądała. Dziwnym trafem był wzorem także dla niej. Podczas polowań starała się wykorzystywać jego techniki, trenowała jak on, ale na mniejszą skalę, bo jednak jej ciało było słabsze. Zawsze wiedział też, że patrzyła na świat bardzo świeżo, wyłapywała takie szczegóły, których nie zauważał nikt inny. Bardzo szybko potrafiła kogoś rozszyfrować i w tym przypadku Karo dałby wszystko, żeby koło niego leżał nawet Shadow. On by się go przynajmniej o nic nie wypytywał i udawał, że ma wszystko gdzieś i w ogóle nie chce tu być. A może naprawdę właśnie tak by myślał?
     – O wszystkim i o niczym... – odpowiedział w końcu biało-siwy samiec. Próbował jakoś uogólnić rozmowę, żeby przeszła na inny temat. Przecież miał umowę z Royem i Orionem. Nie mógł powiedzieć Moon, że odchodzi ze stada. Tym bardziej teraz, kiedy cała wyprawa stanęła pod wielkim znakiem zapytania...

______________
Jestem! Pamiętam o tym blogu... Chyba xD Bo zdawało mi się, że rozdział XVIII już opublikowałam... A jednak nie. Dopiero po treści skojarzyłam, że go jeszcze nie było.
Gratuluję Laurie, która domyśliła się, że pod Karem załamie się lód ;)
Ostatnio faktycznie mało się działo... Rozdziały były raczej nijakie i bez ważniejszej treści. Tymi rozmowami dwulatków chciałam wam ich przybliżyć... I chyba się udało, bo podobno da się już ich rozróżniać. Bardzo się z tego cieszę.
Więc zostały już tylko dwa rozdziały do końca zapasu. Skończyłyby się już dawno, gdybym dodawała regularnie...
A jeśli chodzi o wszystkie rozdziały i całą część, to myślę, że jesteśmy gdzieś w połowie... Ale ponieważ nie mam żadnego konkretnego planu czy rozpiski, nie mogę powiedzieć, ile ich będzie ostatecznie, bo sama tego nie wiem xD

Niewiadomo z jakiego powodu rozleniwiona (co jest denerwujące)
Akti

2 komentarze:

  1. Cześć :)

    "(...) ale każda następna zmniejszają szanse Kara." - chyba nie tak miało brzmieć to zdanie, ale mogę się mylić.
    Ronon podejmuje dość ciężką decyzję - ratować bratanka i przy tym ucierpieć to lepiej, niż pozwolić bratanicy się zbliżyć i być może też dać się topić. To chyba najbardziej pokazuje charakter i doświadczenie alfy.
    Bardzo dobre, plastyczne i naturalne opisy. Walka Kara z samym sobą nie jest udziwniona ani zbyt bohaterska. Taka prawdziwa.
    Domyślna Moon. Na coś się przydaje.
    " – Powiedzmy, że nie tylko ty chodziłeś po rzece w odwilż – podsumował siwo-czarny wilk. Aluzja była aż nadto wyczuwalna." - autopsja jest najlepszym doświadczeniem.
    Taht jest świetna! :D Szkoda, że nie ma czegoś więcej o jej rozmowie z partnerem.
    Bardzo dobrze skonstruowana fabuła tego rozdziału, dawkowanie emocji i akcji, jest też i humor. Przypadł mi do gustu :)

    Czekam na nn ^^
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Powinno być ''każda następna zmniejszała''. Dzięki za zwrócenie uwagi ;) już to poprawiam.
      Dobrze że te opisy są jednak nieprzesadzone tak jak walka Kara bo zawsze się boję że coś przesadzę albo za bardzo idealizuję niektórych bohaterów...
      Jeśli chodzi o Taht i Ronona... Niedługo do nich bardziej nawiążę bo w tym momencie historię totalnie podbiły dwulatki i szczeniaki xD

      Usuń