piątek, 12 czerwca 2015

Drimer - wilcze życie. Rozdział VIII

     Taht była przygnębiona. Wątpiła w to, że dobrze wybrała. Kad, Nora, Marley i Ramira wygrzewali się w ostatnich promieniach słońca. Ronon też miał taki zamiar. Zobaczył jed­nak, że wilczyca jest smutna i podszedł do niej.
     – Co ci jest? – zapytał partnerki, kładąc się koło niej.
     – Nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Straciłam rodzinę kilka godzin po tym, jak ją odzyska­łam.
     – Przecież ja też! Myślisz, że mi jest łatwo? Nie! To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu!
     Zapadła chwilowa cisza. Po chwili Ronon uspokoił się i mówił dalej.
     – Decyzje jednak podjąłem szybko. Kocham cię, Taht, i nigdy nie przestanę. Nie mógł­bym… nie potrafiłbym żyć bez ciebie.
     – Czuję to samo. Słowa twojej matki pomogły mi się zdecydować.
     – Musiałaś się jeszcze zastanawiać?! Gdybyś mnie naprawdę kochała, decyzja byłaby oczywista. – Samiec zdenerwował się i ruszył w kierunku wyjścia ze schronienia.
     – Zaczekaj! Nie chciałam żeby to tak zabrzmiało. Ronon, stój! – Taht podbiegła i wtuliła się w jego sierść. – Nie zniosłabym gdybyś mnie zostawił. Po prostu na początku nie zrozu­miałam, że, zostając z rodziną, musiałabym zrezygnować z nas… Proszę, zrozum to.
     – Rozumiem. Przepraszam cię, za moje zachowanie. Nie próbowałem spojrzeć na to…
     – Nie przepraszaj. Dziękuję ci za tych kilka szczerych słów. Może wracajmy już do reszty, za­nim uda im się coś zmalować.
     – Znając Marleya, lepiej się pospieszmy.
     Para zaczęła się śmiać, po czym ruszyła w stronę nowej rodziny.

***

     Minęły trzy tygodnie, od powstania nowej watahy. Wszyscy już się ze sobą zżyli i two­rzyli naprawdę zgraną grupę. Zadomowili się na wybiegu, a Taht pogodziła się z nową sytu­acją. Nikt jeszcze wtedy nie znał planów Tommy'ego.
     Pewnego dnia na ich chwilowe terytorium wszedł Jerry, z pistoletem w dłoni. Wilki znały już tę broń, ale nie wiedziały, co ma ona oznaczać. Może wracają na wolność, a może prze­noszą ich do innego rezerwatu? Zwierzęta jednak nie uciekały. Wiedziały, że to nic nie da. Gdy każdy dostał zastrzyk, mężczyzna odezwał się.
     – Kiedy się obudzicie, będziecie w domu.
     ,,W domu? – zaczęła myśleć Taht.– Czy to możliwe, że oni z powrotem wypuszczą nas w dolinie?” Nie rozwinęła tej myśli, bo głęboko zasnęła.
     Kilka godziny później Ronon ocknął się jako pierwszy. Znajdował się w jakiejś skrzyni. Czuł, że gdzieś blisko niego jest reszta stada. Nie mógł znieść bezczynności. Zaczął uderzać w drzwiczki, drapać ściany i gryźć kraty nad głową.
     Dwadzieścia minut później reszta wilków również się obudziła. Wtedy wszystkie klatki zostały otworzone. Para alfa wybiegła pierwsza. Stanęli obok siebie dziesięć metrów dalej. W ich stronę wiał cudowny wiatr, który niósł ze sobą tak dobrze znane im zapachy.
     – Czui, gdzie jesteśmy?
     Samiec jakby nie słyszał.
     – Czubaka!
     – Tak? – odpowiedział basior. Wyglądał, jakby to pytanie wyrwało go z głębokiego transu.
     – Ronon, co to za miejsce? Gdzie jesteśmy?
     – Jesteśmy w domu, Marley. Jesteśmy w domu. 
     Za parą alfa wybiegli Kad i Nora. Od razu rozpoznali rodzinne strony. Przedstawiciele rodziny Ronona czuli się nieco obco. Nigdy jeszcze nie byli w dolinie Cremo. Wiedzieli jednak, że teraz jest to ich nowy dom, więc ruszyli w stronę reszty stada.
     – Gdzie macie schronienie? – spytała Ramira. Chciała właśnie od niego zacząć poznawać nowe terytorium.
     – To jaskinia położona jakiś kilometr stąd, u podnóża wysokiego wzniesienia – odpowie­działa Taht z wyraźnym niedowierzaniem, że jest u siebie.
     – Więc chodźmy tam – ponaglił grupę Marley.
     – Zgoda, bracie. No to w drogę.
     Wataha ruszyła natychmiast. Przywódcy ciągle przyspieszali. Byli bardzo szczęśliwi. W końcu ich nastrój udzielił się reszcie. Bieg zamienił się w zabawę. Wilki zaczęły się prze­wracać i siłować. Po chwili znów ruszyły. Powrót do domu przerodził się w coś na kształt wyścigu.
     Kiedy w końcu dotarli na miejsce, wszyscy powalili się na ziemię ze zmęczenia. Naj­pierw zaczęli dyszeć, a potem wybuchli głośnym śmiechem.
     Jedynie Taht nie weszła do środka. Stała w miejscu gdzie pochowała Siroko. Gdy Ronon to zobaczył, natychmiast podszedł do niej.
     – Wiem, co czujesz. Mi też go brakuje. Pomyśl o tym jednak w inny sposób. Mimo tego, że go tu nie ma, być może ciągle nam towarzyszy. Nie smuć się. – Samiec wytarł nosem łzę partnertki. – To nic nie da. Płacz w niczym mu nie pomoże. Lepiej chodź do środka.
     Samica posłuchała się partnera i weszła z nim do jaskini.
     – Marley, a co miało znaczyć to ,,Czui’’ ?
     – To skrót od ,,Czubaka’’. Wymyśliłem to wczoraj w nocy.
     – Nic się nie zmieniłeś.
     Po tych słowach Ronon skoczył na brata i razem zaczęli się siłować.
     Przez pierwszy dzień stado zapoznawało Marleya i Ramirę z najbliższą okolicą. Kad i Nora za to przypominali sobie dawne terytorium, bowiem obszar watahy Drimer to dawny terenem mega watahy.
     Następnego dnia trzeba było załatwić kilka spraw.
     – Musimy coś zjeść – rozpoczął brat przywódczyni. – W ostatnich dniach dawali nam mało pożywienia. Pewnie po to, żeby zachęcić nas do polowania.
     – Też tak myślę. Jest jednak ważniejsza sprawa. Od ponad miesiąca nie znakowaliście te­rytorium. Jesteśmy narażeni na ataki.
     – Zgadza się, Noro, ale polowanie też nie może zbyt długo czekać. – Po raz pierwszy Taht musiała decydować nie tylko za siebie.
     – Jest jedno wyjście – odpowiedział Ronon, widząc, że samica boi się decydować za wszystkich. – Ja i Taht oznaczymy granicę, a wy pójdziecie na polowanie. Gdy coś złapie­cie, zawyjcie. Przyjdziemy do was, a potem razem dokończymy znakowanie.
     Wilki zgodziły się. Czwórka ruszyła nad rzekę, za to przywódcy pobiegli w stronę grani­cy.
     Po czterech godzinach marszu, samiec przystanął. Czuł, że ktoś ich obserwuje. Nagle niedaleko nich pękła gałązka. Z pobliskich krzaków wyskoczył wielki, czarny basior. Przez pół jego pyska biegły ślady po wilczych pazurach, a na lewej łopatce miał dużą bliznę po ugryzieniu.
     Para uchyliła się od ataku. Ronon błyskawicznie się odwrócił. Podbiegł do czarnego sam­ca i powalił go na ziemię. Intruz, lekko charcząc z powodu braku powietrza, odezwał się:
     – Więc znów się spotykamy.

_______________
Więc jest zalążek akcji ;-) I wracamy do Cremo ;-)
Odrobiłam już dodawanie zaległych rozdziałów. Następny będzie jutro...? Nie no, na bank będzie jutro ;-)

Licząca dni do wakacji (dosłownie...)
Akti

2 komentarze:

  1. Wymiana zdań na początku niczym zalążek kłótni ludzkiej pary :3
    Coś z przecinkami bie gra. Brakuje ich, a czasami pojawiają się niepotrzebne.
    Dobre opisy :) A końcówka intryguje.

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecinki... Jeszcze je przejrzę najwyżej ;-)
      Opisy? Serio? XD dzięki...
      A końcówka taka miała być ;-) specjalnie układałam rozdziały żeby to wypadło ;-)

      Usuń