Większość samic po jakimś czasie rozeszła się w sobie tylko znanych kierunkach. Przed jaskinią została Kida. Jako jedyna nie miała większej ochoty do żartów, mimo to czasem włączała się do rozmów. Jej myśli ciągle krążyły wokół Ronona i jego stanu. Po powrocie z polowania długo nie mogła zasnąć. Słyszała więc jego skowyty i ciężki, urywany oddech. Nie umiała sobie wyobrazić, co czuł... I tak szczerze, to nie chciała. Wiedziała, że by ją to przerosło. Podziwiała ojca z tego powodu. Nigdy nie skarżył się na swoje niedogodności i dolegliwości... Wszystko robił w taki sposób, aby to na niego spadło największe ryzyko. Niektórzy mogą nazwać to głupią brawurą i chęcią pokazania własnych umiejętności, że niby bez niego by sobie nie poradzili. Tak jednak mogli powiedzieć tylko ci, którzy go nie znali, albo nie chcieli znać. Albo ci, którzy nie rozumieją zasad życia w watasze...
Stado to rodzina i nie chodzi tu tylko o więzy krwi. Członkowie grupy są w stanie oddać życie za siebie nawzajem, tu nie ma działania na własną rękę. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, tak w najłatwiejszy sposób można to wyjaśnić. Wilki w grupie łączą najsilniejsze z możliwych relacji i nie chodzi tu o przyjaźni, bo nawet ją może zerwać głupia plotka, pomówienie, chwilowa utrata kontaktu... Tutaj chodzi o miłość, nie w każdym przypadku tę romantyczną, ale zawsze braterską. To dlatego Ronon rzucił się do gardła wapiti. Ta część polowania jest najbardziej niebezpieczna, bo może skutkować obrażeniami, tak jak w tym przypadku. Racice jeleni to ich największa broń. Same są dość lekkiej budowy, nie mogą polegać na swoim ciężarze, jak robią to bizony. Każdy gatunek roślinożerców ma inną taktykę, wapiti kopią, zarówno tylnymi jak i przednimi nogami. Te przednie są może nawet bardziej niebezpieczne, bo ofiara wie, gdzie uderzyć. Dodatkowo byki mają swoje poroża, które w okresie godowym, po ich uprzednim zrzuceniu i wyrośnięciu nowych, są ostre i zabójcze. Dodatkowo im starszy byk, tym większe poroże, a starszy byk równa się większe doświadczenie. Zdawałoby się, że roślinożercy są bezbronni, jednak tak nie jest. Samotny osobnik nigdy by sobie z nimi nie poradził, to po to istnieją watahy. Wilki nie są tak silne jak niedźwiedzie ani nie mają pazurów pumy, które pomagają im w chodzeniu po drzewach i przytrzymywaniu zdobyczy. Ich siła to stado, a broń to zabójcze szczęki. W ten sposób wykorzystują wszystkie swoje atuty, a stado liczące osiemnaście osobników, tak jak Drimer, mogło zdawać się niepokonane. Jednak z powodu tej liczebności pojawiał się kolejny problem. Pożywienie. Wszyscy już wiedzieli, że nie jest wesoło. Zostali nawet zmuszeni do wejścia na obce terytorium! Tym razem może i się udało, ale co będzie później? Za dwa dni? Trzy? Grupa jest duża, jedna krowa do podziału na tyle wygłodzonych wilków to mało. Zresztą zima wdaje się we znaki nie tylko drapieżnikom. Gruba warstwa śniegu utrudnia zwierzynie znalezienie choć odrobiny trawy czy porostów. Wapiti, którą zjedli, była dość chuda. Warstwa tłuszczu prawie nie istniała, organizm spalił go w poszukiwaniu dodatkowych składników odżywczych. Jeśli śnieg nie stopnieje, to nie dość, że roślinożercy nie zejdą do doliny, a jeszcze sami zaczną głodować i padać, a śmierć ofiar to śmierć ich myśliwych...
Nie tylko Kidę naszło na rozmyślania, ale również Taht. W sumie była w idealnym położeniu, aby dać myślom odpłynąć. Wadera nadal leżała z łbem partnera opartym na jej boku. Tak jak mówiła jakiś czas wcześniej jej niebieskooka córka, bała się ruszyć. Nie chciała obudzić Ronona, ani zmusić go do zmiany pozycji. Długo się męczył i krótko spał, a nawet wtedy cicho skamlał. Wilczyca czuła obezwładniającą bezradność.
Czas mijał, a przywódczyni nadal trwała w tej samej pozycji. W końcu stało się to nie do zniesienia. Łapy jej zdrętwiały, ale najbardziej irytowało ją leżenie w bezruchu. Całe ciało krzyczało, aby przesunęła się choć odrobinę! Przekręciła! Mięśnie jej drżały. Nie mogła wytrzymać. Musiała się ruszyć. Choć trochę...
Chciała delikatnie obrócić się na bok, ale Ronon natychmiast podniósł łeb.
- Przepraszam... Obudziłam cię?
- Już dawno nie spałem. Po prostu nie chciałem, żebyś się martwiła. No wstawaj - nakłonił partnerkę. Ta natychmiast poderwała się z ziemi i przeciągnęła. Basior także chciał się podnieść...
- Co ty robisz? Leż.
Samiec nie posłuchał. Wstrzymał powietrze, aby dodatkowo nie nadwyrężać żeber, po czym jednym ruchem stanął na własnych łapach. Wiedział, że im szybciej to zrobi, tym mniej zaboli.
- Jeszcze raz się pytam, po co ty się ruszasz? - ponownie zapytała czarna wilczyca. - Chcesz udawać wielkiego niezniszczalnego?!
- Taht ma rację - powiedział Marley, który w tej chwili podszedł do przywódców. Przez cały czas leżał po drugiej stronie jaskini, więc wszystko widział i słyszał. - Możesz mnie brać za dowód.
- Nie chcę nikogo udawać. Po prostu muszę... wyjść. I pójdę nad rzekę, bo chce mi się pić.
- Nigdzie nie pójdziesz sam - ostrzegła wadera.
- Ale nie pójdę też z tobą. Jesteś zmęczona - wytłumaczył szybko, aby nikt mu nie przerwał.
- Więc z kim? W jaskini zostaliśmy tylko my. - Taht przeniosła wzrok z Ronona na jego brata. - Wszyscy się gdzieś wynieśli.
- A może... - zaczął siwo-czarny basior. Nagle spostrzegł jakiś ruch w wejściu do legowiska. - Moon! - zawołał białą wilczycę, bo to ją zauważył.
- Tak? Coś chcesz, wujku? - Samica podeszła bliżej.
- Poszłabyś ze mną nad Silvę? Ciocia Taht uważa, że potrzebny mi jest opiekun. - Spróbował się zaśmiać, ale natychmiast przerwał i skrzywił się.
- Właśnie dlatego nie chcę cię puścić samego i dobrze o tym wiesz. Jesteś słaby i ktoś rozsądny musi cię pilnować. - Obróciła się w stronę Moon i skinęła na nią. Dwuletnia wadera urosła w duchu. Nie codziennie słyszy się taki komplement.
- Przestań się gorączkować. Odpocznij, jak mnie nie będzie. - Ronon spojrzał w lodowoniebieskie oczy partnerki. Znał ją na tyle, aby zobaczyć kryjące się w nich zmęczenie.
- Nie uda mi się. - Wadera była bliska płaczu.
- Spróbuj, żebym ja nie musiał martwić się o ciebie. - Podszedł do partnerki i przytulił ją. Wilczyca skamieniała. Pamiętała, jak basior zareagował na jej dotyk jeszcze tej nocy. Teraz nie mogło być lepiej, minęło zaledwie kilka godzin. Żeby podnieść ją na duchu, sam skazywał się na ból.
Basior odsunął się od wadery, a ta odwróciła łeb. Nie chciała, aby Ronon zobaczył łzy zbierające się w jej oczach.
- Idźcie już. Ja spróbuję się położyć.
Moon wyszła pierwsza, za nią samiec alfa. Ten, tuż za jaskinią zniknął na chwilę w gołych zimą krzakach, aby załatwić swoje sprawy... Wyszedł chwilę później i ruszył, już razem z białą wilczycą, w kierunku rzeki.
Samica po jakimś czasie zapomniała, że z kimś idzie. Zaczęła przyspieszać i podbiegać co parę metrów. Bardzo interesował ją śnieg, który był mniej zbity niż zwykle i łapy bardziej się w nim zapadały. Sprawdzała więc, czy jest tak tylko w tym miejscu, czy kawałek dalej także. Po kilku minutach otaczającą ją ciszę przerwał głos Ronona:
- Czy... mogłabyś nieco zwolnić?
Wadera odwróciła się za siebie i zobaczyła, że basior został kilkanaście metrów w tyle. Natychmiast cofnęła się do niego i dalej szła już jego tempem.
- Przepraszam, wujku... Zajęłam się...
- No właśnie? Czym się zajęłaś? - Ronon chciał jakoś zagadać do bratanicy. Wtedy już by mu nie ,,uciekła'', i droga szybciej by minęła.
- Śnieg jest inny niż wczoraj. Jakby... Rzadszy? Zdaje mi się, że wreszcie zaczyna topnieć.
Wilk zmrużył oczy i spojrzał w niebo, w stronę słońca. Nie zwrócił na to wcześniej uwagi, ale rzeczywiście, było ciepłej niż jeszcze poprzedniego dnia. Jeśli okazałoby się to prawdą i warstwa białego puchu zaczęła powoli znikać, to wataha byłaby uratowana. W ciągu kilku dni przełęcze stałyby się łatwiejsze do przejścia i jakieś stado wapiti na pewno by z tego skorzystało. Przywódca poczuł ulgę, że sytuacja jego rodziny może się w najbliższym czasie odmienić i to wreszcie na lepsze.
- A... Skoro jesteś taka spostrzegawcza, to co sądzisz o naszych potencjalnych przywódcach? - Ronon chciał poznać także opinię rówieśników jego dzieci, żeby wybadać ich zdanie na ten temat.
- Po prostu mam posłużyć za cichego doradcę. - Zaśmiała się. - Czyli te narady jakiś czas temu jeszcze nic nie dały?
- Jakie narady? - Basior próbował udawać głupka. Przecież dobrze się kryli z tematem rozmów. Nikogo z młodzieży nie było wtedy w jaskini. - Nie wiem, o co ci chodzi. - Spuścił łeb i patrzył na swoje łapy, aby oczy nie zdradziły tego kłamstwa.
- Wujek, nie ładnie tak oszukiwać. - Już miała szturchnąć go w bok, jak zawsze, gdy się przekomarzali, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. - Odwracanie wzroku, żeby ukryć prawdę, to zabieg stary jak świat. Zresztą... O czym możecie rozmawiać pod naszą nieobecność? Tylko o nas. Wystarczy połączyć fakty, że część przyszłych pretendentów do przywództwa uzyskała pełnoletniość i wszystko jasne.
- Tylko ty te fakty połączyłaś czy...
- Wszyscy. W końcu zaczęliśmy specjalnie wychodzić razem na półkę skalną albo gdzieś na spacer, żebyście mieli spokojne warunki do tych debat.
- Jednak jesteście zbyt spostrzegawczy. - Samiec uśmiechnął się. Na nic więcej nie mógł sobie pozwolić. - Więc, skoro i tak o wszystkim już wiesz, to tak, chciałbym żebyś podzieliła się ze mną własnymi przemyśleniami na ten temat. Zdanie waszego pokolenia jest równie ważne.
- Tylko że my nie mamy doświadczenia.
- Ale macie otwarte umysły. Patrzycie na świat inaczej, widzicie rzeczy, których nie zauważają tacy starcy jak ja.
- Bez przesady. - Znowu się zaśmiała. - Jeszcze trochę do miana starców wam brakuje.
- Dobrze wiedzieć. Więc jak? Zdradzisz, co myślisz? W sumie nie tylko ty, ale twoje rodzeństwo i kuzyni.
- Był taki wieczór, kiedy obstawialiśmy, kto zostanie wybrany, ale wtedy bardziej myśleliśmy o waszych typach. Sami nigdy nie deklarowaliśmy się z własnymi faworytami... Dlatego nie wiem, co myślą inni. Wiem tylko, co myślę ja. Nie ma jednego oczywistego wyboru, do czego pewnie już doszliście. Jakby z każdego zabrać jego najlepsze cechy, powstałby kandydat idealny, ale nie jest to możliwe. Myślę, że przyszły przywódca powinien być taki jak wy - ty, wujku, i ciocia. Równoważycie się wzajemnie, ale macie idealne cechy. Umiecie zarówno martwić się o nas, jak i postawić nas do pionu, a są tacy, na których tylko to działa. Co do kandydatów... Bądźmy szczerzy, pewne jest tylko jedno - przywódcą nie powinien zostać Shadow. Nie żebym do niego coś miała, nie zalazł mi za skórę, ale widzę, jak się zachowuje. On za bardzo pragnie tej władzy. Owszem, umiałby trzymać poddanych w ryzach, tylko właśnie... Poddanych, nie przyjaciół czy rodzinę. To byliby jego poddani. Może się zmieni, a może zmieniłby się właśnie po zostaniu alfą, nie wiem. Ale chyba wszyscy wiedzą, że za jego panowania to już nie byłoby to samo Drimer. - Moon zamilkła i spojrzała na wuja. Tak naprawdę nie wiedziała, jak zareaguje na tę wypowiedź, bo równie dobrze mógł ją odebrać jako krytykę. W końcu mowa była o jego synu, to tak, jakby zarzucała Rononowi, że go źle wychował.
- Nie będę udawał, że tego nie widzę... Ale nie chcę przenosić na ciebie moich problemów. Powiedz lepiej, co myślisz o innych. - Basior po części powiedział prawdę. Nie chciał zdradzać Moon własnych żali na temat Shadowa, nie powinna tego słyszeć. W końcu będzie musiała z nim żyć jeszcze przez wiele lat, chyba że czarny samiec zdecyduje się odejść... W każdym razie ucięcie tematu przez przywódcę miało też inny cel. Wilk chciał nakłonić bratanicę do mówienia, aby sam nie musiał tego robić. Przy głębszych oddechach nocne obrażenia dawały o sobie znać.
- Naprawdę nie wiem... Z jednej strony mamy naszego zabijakę, a z drugiej Oriona... - Biała wadera znowu spojrzała na siwo-czarnego basiora, czy ma coś przeciwko tym słowom. - Ja nie wiem jak on jeszcze żyje. Tyle razy, ile się wywalił... - Zaśmiała się głośno. - Według mnie odpada i wątpię, żeby wujek miał inne zdanie. - Ronon przytaknął, bo przecież kłamstwo w tym przypadku było żałosnym posunięciem. - Diego, naukowiec od grzybków. - Znowu śmiech. - Chociaż... Może jakby tak wszystkich nimi nakarmił, to łatwiej by się nimi rządziło. Mówiąc serio, chyba nie umiałby zapanować nad stadem ani zyskać ich szacunku. Kida... - Zamilkła na chwilę. Po głębszym zastanowieniu kontynuowała. - Teoretycznie się nadaje. Jak trzeba, to umie postawić na swoim i jest troskliwa jak ciocia. Ale jest też dość niezdecydowana w nowych sytuacjach. Nie wiem, czy udałoby jej się odnaleźć w roli przywódcy. Znaczy, kiedyś na pewno by to nastąpiło, ale nie wiem kiedy. W tym czasie sytuację mógłby wykorzystać Shadow i... No wiadomo, co byłoby wtedy. A Saba... Jakoś z żadnej strony nie widzę jej w roli alfy. Nie jest wystarczająco poważna i ogarnięta. - Waderze na myśl natychmiast przyszedł wieczór, kiedy wspomniana kuzynka wraz z Misty i Teylą trafiły na ,,halucynkową polanę''. Pierwsze słowa, jakie padły wtedy z ust bursztynookiej brzmiały: Ja tego nie jadłam, to tak jakoś na odległość zadziałało... Wilczyca krztusiła się śmiechem, ale w ostatniej chwili przywołała się do porządku. Co by sobie o niej pomyślał wujek? Pewnie, że zgłupiała i śmieje się z niczego. Wolała zaoszczędzić sobie takiej opinii. Na powrót przybrała poważny ton i mówiła dalej. - Z Teylą sprawa wygląda podobnie... Meira jest tak tajemnicza, że nie umiem jej do końca określić. Wiem tylko, że trzyma z Shadowem, a to stawia ją w niezbyt dobrym świetle... Został jeszcze tylko Solo. On także mógłby być potencjalnym następcą. Spokojny, sprawiedliwy, szczery... - W tamtej chwili przypomniała sobie, jak oszukał rodziców, że będą nocować w lesie, ale nie powiedział już dlaczego... Ronon mógł sobie o tym przypomnieć, więc natychmiast podała nową cechę. - No i zawsze jest za pokojowym rozwiązywaniu konfliktów! Ale może zmienić się jeszcze kilka razy, zanim dorośnie i to tyczy się całej trójki szczeniaków.
Moon nareszcie zamilkła. Wymieniła i oceniła już wszystkich. O dziwo wyszło jej to nadzwyczaj naturalnie. Mówiła to, co myślała i nawet nie zauważyła, kiedy razem z Rononem zbliżyli się do Silvy. Od brzegu dzieliło ich już zaledwie sto metrów. Nagle, po drugiej stronie rzeki ukazała się wilcza sylwetka. Po chwili na skupienie wzroku, Ronon rozpoznał w niej Kara. Towarzysząca mu wilczyca także go zauważyła chwilę później.
- Wujku... - zaczęła nieśmiało. - Czy mógłbyś nie mówić mu - wskazała nosem brata zbliżającego się coraz bardziej - o tej...
- Rozmowie? - dokończył za bratanicę. - Jasne, masz to jak w banku. - Oczywiste było, że wilczyca nie chciała w oczach rówieśników wyjść na kapusia czy lizusa.
Siwo-czarny samiec wraz z Moon dotarli do rzeki w tym samym momencie co Karo, tyle że z dwóch różnych stron. Dwulatek wszedł powolnym krokiem na lód. Widać było, że jest zmęczony. Tym razem przedłużył swój codzienny trening. Zwykle nie biegał aż na drugi brzeg Silvy. Ronon już miał się napić, ponieważ znalazł mały przerębel przy samym brzegu, ale nastawił uszu. Wadera, widząc to, zrobiła to samo. Początkowo nie słyszeli nic. Basior już myślał, że tylko mu się zdawało, ale dźwięk się powtórzył. Głuchy trzask, za którym rozległy się następne. Przywódca natychmiast zrozumiał, skąd pochodzą.
- Karo! - krzyknął z całej siły. - Uciekaj! Biegiem!
_______________
Znowu dodaję po dość długiej przerwie... Może dlatego, że ostatnio mało pisałam, a chcę, żeby nowy rozdział był już gotowy, kiedy skończy mi się ten zapas, który mam w tej chwili, czyli 2 rozdziały. Teraz jestem już pewna, że się z nim wyrobię, więc dodaję.
Zdaje mi się, że ten rozdział jest najdłuższy w Drimer, jak na tę chwilę, ale mogę się mylić. W końcu pisałam go już jakiś czas temu. Później to sprawdzę na komputerze i jeśli jest inaczej, to zmienię tę informację xD
Zastanawiam się, czy nie za bardzo skupiłam się na Rononie, czy to ciągłe przypominanie i nawiązywanie do jego obrażeń nie jest żałosne... Ale jestem strasznie cięta na to, że komuś coś się w książce/filmie stało, a zaraz zachowuje się jakby był zdrów jak ryba... Więc staram się żeby u mnie nie było takich sytuacji.
Jak myślicie... Co się stało? Chodzi mi o końcówkę ;)
Walcząca z leniem
Akti