Dopiero gdy adrenalina opadła, wilki zdały sobie sprawę, jak bardzo są wyczerpane. Mięśnie zaczęły palić, łapy drżeć. Na szczęście pełny żołądek rekompensował te niedogodności.
Na własne terytorium wataha przeszła z wielką ulgą. Teoretycznie już nic im nie zagrażało. Każdy marzył tylko o dotarciu do domu i odpoczynku. Długi sen pozwoliłby zregenerować nadwątlone siły. Niektórzy rozmawiali między sobą na różne tematy – komentowali polowanie, albo po prostu zabijali czas. Para alfa jednak nie odzywała się ani słowem. Ronon nie miał na to siły, a Taht martwiła się o niego. Nie mogła mu pomóc, nie mogła go nawet dotknąć, żeby nie sprawić mu bólu. Wiele by dała, aby się z nim zamienić. Tylko że wtedy to on martwiłby się o nią, a to czasem jest cięższe od fizycznego cierpienia… Ta sytuacja była bez wyjścia.
Młodzież również martwiła się o basiora. Różnica jednak polegała na tym, że oni nigdy nie odnieśli podobnych obrażeń. Mogli sobie tylko wyobrażać, co on czuje, a to nie to samo. Mimo wszystko chcieli mu pomóc przynajmniej tym, że dostosowali się do jego tempa. Ronon zdawał sobie z tego sprawę. Dwulatki były pełne energii, szczeniaki również. Z własnej woli nie wlekłyby się tak wolno… Przywódca był im za to wdzięczny. Nie wiedział jak i czy w ogóle zniósłby większą prędkość. Wraz z szybszym biegiem nabiera się głębiej powietrza, a wtedy… Kilka razy próbował i ledwo powstrzymał się od skowytu.
Shadow szedł na samym przedzie. Nie mógł się powstrzymać od tej, swego rodzaju, prowokacji. Chciał pokazać, że jest na równie wysokiej pozycji w stadzie, co jego rodzice. Tuż za nim szedł Karo, a dalej jego rówieśnicy i młodsze rodzeństwo. Dorośli szli nieco bardziej z boku, bliżej przywódców. W pewnym momencie czarny basior odwrócił się i, gdyby nigdy nic, powiedział:
– Od dzisiaj mam nowe motto. Chcecie je usłyszeć? – Mówiąc to, odwrócił się do adresatów swojego pytania, ale nie stanął. Po prostu szedł tyłem.
Dwulatki i szczeniaki odburknęły, że tak. Ten wilk nie znał innej odpowiedzi na swoje pytania…
– Albo będziesz gryzł, albo cię zagryzą*… – Samiec spojrzał w szare oczy Roya. Ten natychmiast spuścił wzrok. Wiedział, o co chodzi kuzynowi. Podczas polowania brązowy wilk ani razu nawet nie zbliżył się do wapiti. Nie ugryzł jej… Właściwie był tam zbędny.
– A wiesz co, Dash… Shadow – poprawił się biało–siwy basior, nie zauważając zgrzytu między bratem a kuzynem. – Chyba przejmuję nawyki ojca… A więc, Shadow. Nie wierzę, że to mówię, ale całkowicie się z tobą zgadzam. Mogę pożyczyć motto? – Wilk nie wiedział, co się z nim dzieje… Zaczął przyglądać się czarnemu samcowi kilka dni temu i oto, zamiast nienawidzić, zaczął go… Podziwiać? Tak, to dobre słowo. Pod agresywnością i złośliwością dostrzegł dążenie do wyraźnego celu – przywództwa. Przez te spostrzeżenia Karo zauważył, że stoi na rozdrożu i musi wybrać własną drogę, którą będzie szedł przez życie.
– Zapomnij! Wymyśl sobie własne. – Shadow z powrotem odwrócił się przodem w kierunku trasy. Gdy nikt nie mógł już tego zobaczyć, uśmiechnął się pod nosem. Nie był to jednak złośliwy uśmiech…
Wataha wreszcie dotarła do jaskini. Wewnątrz było nieco ciepłej, bo wejście do groty było skierowane na północ, a wiatr wiał z przeciwnej strony. Śnieg również nie napadał do środka. Było sucho i przyjemnie. Każdy po kolei kierował się na swoje ulubione miejsce i zwijał w kłębek, chowając przemarznięte łapy pod siebie. Po jakimś czasie właściwie wszyscy już spali, wszyscy oprócz Ronona. Stał on w przejściu i próbował odwlec chwilę położenia się na twardej ziemi. Bał się tego momentu, ponieważ nie wiedział, jak zareagują na to jego żebra. Nie mógł jednak odkładać tego w nieskończoność. Przeszedł do najgłębszej części, usiadł i powoli zaczął opuszczać się na przednich łapach. Centymetr po centymetrze wyciągał je coraz bardziej przed siebie. Wreszcie położył się na brzuchu, opierając na mostku. Bolało, ale jakoś wytrzyma. Tylko że ta pozycja nie była zbyt wygodna do spania. Przewrócił się na bok. Początkowo nie zauważył wielkiej różnicy. Myślał, że uda mu się spokojnie odpocząć. Mylił się. Gdy rozluźnił mięśnie, nacisk na klatkę piersiową się zwiększył. W tamtej chwili Ronon pożałował, że jest taki ciężki. Może, gdyby był chudszy… Z każdą sekundą ból przybierał na sile. Wilk czuł, jakby kości przemieszczały się przy każdym jego oddechu, a te po stronie, na której leżał, wbijają coraz głębiej… Być może było to tylko wrażenie, ale nie wytrzymał. Przewrócił się na brzuch.
Przywódca nie czuł się tak źle od walki z Darkusem. Wtedy miał pogryziony grzbiet. Przeciwnik chciał go w ten sposób powalić. Ronon jednak uwolnił się z uścisku, miażdżąc czarnemu basiorowi przednią łapę, którą akurat trzymał wtedy w zębach… Chwila, w której myślał, że Taht nie przeżyje, była najgorsza w jego życiu. Żałosne wycie poniosło się po dolinie. Dzień, który miał być ich triumfem, wydał się żartem losu, który najpierw daje nadzieję, a później zabiera ją z olbrzymią nawiązką. Siwo–czarny wilk ganił się w duchu, że nawet nie zainteresował się Marleyem ani Kadem. Tylko partnerka go obchodziła. W tamtym momencie reszta watahy mogła dla niego umrzeć, aby tylko ona się ocknęła. Grupa tamtej nocy nie powróciła do domu. Nie mogła. Taht była nieprzytoma, a reszta zbyt wyczerpana, żeby ją zanieść. Z resztą nie tylko ją… Ale tego samiec alfa nie potrafił pojąć, ani na sekundę nie mógł wyrwać czarnej wadery z własnych myśli. Wypełniała je po brzegi…
Kiedy Taht wreszcie otworzyła oczy, natychmiast spróbowała się zerwać, ale zakręciło jej się w głowie. Myślała, że bitwa nadal trwa, że straciła przytomność tylko na chwilę… Tak naprawdę minęły trzy godziny.
– Ronon… – odezwała się, jeszcze nie do końca zorientowana w sytuacji. W sekundę powróciły wszystkie wspomnienia, przewijając się w jej głowie w zastraszającym tempie. Wiadomość o ataku, bieg nad rzekę, walka watah, skok na Darkusa, ostry żwir wbijający się w bok głowy, ciemność. Bitwa… Ofiary! – Co się stało?! No mów! Co z resztą?!
Basior dopiero wtedy oprzytomniał i zdał sobie prawę, że nie tylko partnerka go potrzebowała, ale cała grupa! Natychmiast odwrócił się w kierunku miejsca, gdzie ostatni raz widział towarzyszy. Minęło sporo czasu, ale oni nawet się nie ruszyli. Przyjrzał się każdemu wilkowi z osobna. Nora była mokra. Wykąpała się w rzece i wylizywała kremowe futro z zaschniętej krwi, nie swojej. Mimo że jej łapa dopiero co się wygoiła, to przyrodnia siostra przywódczyni ucierpiała najmniej. U Marley'a w oczy rzucała się okrągła rana na łapie, tuż ponad nadgarstkiem. Ugryzienie powinno się zagoić, ale nie wyglądało ładnie. Nic nie równało się z widokiem Kada. Leżał na brzuchu, głowę trzymał w powietrzu. Wzrok miał przyćmiony i nieobecny. Jego rana znajdowała się w najgorszym możliwym miejscu. Z każdym ruchem głowy basiora zasklepione brzegi rozharatanego karku rozrywały się z powrotem. Po ilości krwi, widocznej na jego szyi i łopatkach, można było stwierdzić, że działo się to nie raz.
Taht, gdy tylko zobaczyła stan watahy, natychmiast wstała. Już miała do nich podejść, gdy partner zatrzymał ją w pół kroku.
– Odpocznij. Nie oszukasz mnie, że dobrze się czujesz. Mocno uderzyłaś się w głowę, upadając.
– Ty też mnie nie oszukasz, widzę jak wyglądają twoje plecy.
– To… – Ronon obejrzał się na własny grzbiet, udając, że zapomniał o ugryzieniu. – Zagoi się. Inni oberwali gorzej… – Basior ukradkiem spojrzał się na brata, własnego i Taht. Wadera to zauważyła.
– Właśnie dlatego muszę ich obejrzeć.
– Nora się nimi zajmuje.
– To my jesteśmy przywódcami, nie Nora! – warknęła wilczyca. – To my powinniśmy się nimi zająć! – Nie czekała już na odpowiedź partnera. Ruszyła w kierunku trzech wilków leżących nad rzeką.
W pierwszej kolejności podeszła do Kada, to on był w najgorszym stanie. Gdy stanęła nad nim, basior chciał unieść głowę, żeby na nią spojrzeć. Samica natychmiast położyła się koło niego, aby nie musiał tego robić.
– Hej, przestań. Nie ma na co patrzeć – odpowiedziała z bladym uśmiechem na pysku. – Zawsze musisz zgrywać bohatera, nie?
– Ktoś musi – odpowiedział półszeptem.
– Żartujesz, nawet teraz?
– Gadaj z Marley'em, on mnie podszkolił. – Spróbował obrócić głowę w kierunku rudego basiora, ale tylko cicho jęknął.
– Nie! Nie ruszaj głową, nie powinieneś. Rana łatwo się otwiera…
– O tym, to ja akurat wiem. Nie patrz się tak na mnie. Zajmij się sobą.
– Mi nic nie jest. – Wilczyca czuła się już lepiej niż zaraz po przebudzeniu. Kręciło jej się w głowie przy gwałtowniejszych ruchach, ale dało się to znieść.
– To idź do innych. Przecież taki miałaś zamiar.
– Wrócę do ciebie.
Taht przeszła piętnaście metrów i znalazła się przy Marley'u. Samiec stał na trzech nogach, pogryzioną łapę trzymał w powietrzu. Z bliska widać było, że rana jest dużo głębsza niż się zdawało.
– Jak to się stało?
– Gdy tamta wadera rzuciła się na Kada, przestałem skakać wkoło niej. Ruszyłem i… W sumie nawet nie wiem, kiedy ona mnie ugryzła. Pewnie przez adrenalinę. Zauważyłem to dopiero po chwili.
– A… Jakim wynikiem zakończyła się walka?
– No, patrząc na to, że jeszcze żyjemy, to raczej wygraliśmy.
– Szturchnęłabym cię, ale przewróciłbyś się.
– Wyliżę się, wtedy mnie walniesz i to z procentem. – Samiec mrugnął do przywódczyni.
– Sam będziesz się lizał? Przecież Ramira też umie. – Wadera również puściła oczko Marleyowi.
Na koniec została Nora. Przywódczyni nie mogła uwierzyć, że na jej ciele widocznych było jedynie kilka płytkich zadrapań i rozcięć. Kremowa wadera była silniejsza niż się wydawała.
Piątka wilków pozostała nad rzeką jeszcze kilka godzin. Zdawali sobie sprawę, że Ramira się o nich martwi, ale nikt nie miał siły na jakikolwiek ruch. Siły zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Dzień zaczął się na dobre, ale wszyscy postanowili się przespać, potrzebowali tego. Przedtem Taht chciała jeszcze usłyszeć od Ronona, jak wyglądała walka, po jej próbie ataku na Darkusa. Basior opowiedział jej wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. Gdy skończył, wadera najpierw zezłościła się na niego, za to, że ryzykował, a później mocno go przytuliła, za to, że przeżył.
Przywódczyni wiele by dała, aby spędzić trochę czasu z partnerem. Obiecała jednak Kadowi, że do niego wróci. Zresztą, leżał w takiej pozycji, że nie mógł zasnąć, a powinien odpocząć. Czarna wadera podeszła do brata i położyła się przed nim, tak że samiec mógł oprzeć głowę na jej boku. Zrobił to z wielką ulgą, a ponieważ nie musiał opuszczać łba za bardzo, nie rozerwał rany. Westchnął i natychmiast zasnął.
Grupa nie mogła wiecznie zostać nad Silvą. Przed drogą powrotną do domu, którą planowali podzielić na kilka etapów, aby Kad i Marley zbytnio się nie forsowali, wilki chciały się jeszcze napić. Gdy samica alfa podeszła do brzegu, ujrzała swoje odbicie w tafli wody. Miejsce, w którym podczas upadku zdarła skórę, pokrywał brązowy strup. Zdała sobie sprawę, że już nigdy nie będzie wyglądać jak dawniej, że jej pysk na zawsze zostanie zeszpecony przez bliznę. Nie mogła na siebie patrzeć. Uderzyła łapą w wodę, aby zmącić odbity na jej powierzchni obraz. Ronon to zauważył i natychmiast znalazł się przy jej boku.
– To jest nic, rozumiesz? – Samiec czule musnął policzek partnerki, właśnie tam, gdzie znajdowała się zaschnięta krew. – To nic nie znaczy… – podkreślił i wtulił swój nos w jej futro, ciesząc się chwilą. Niedługo później grupa rozpoczęła powrót do jaskini…
Wspomnienia pozwoliły przywódcy choć na chwilę zapomnieć o teraźniejszych problemach, a skupić się na tych przeszłych, rozwiązanych. Siwo-czarny basior zasnął. Zaraz po tym, z jaskini wyszedł jeden wilk, za nim drugi, a na końcu jeszcze trzeci.
*Przysłowie rosyjskie
_______________
Tak... Nie ma to jak siedzieć wczoraj 4h na skype i nie wpaść na to, żeby w międzyczasie sprawdzić sobie rozdział... -.- A dzisiaj mieć takiego totalnego lenia, że pół dnia nie robiłam nic!
Ten rozdział... Mam do niego mieszane uczucia. Z jednej strony trochę rozjaśniłam okres zaraz po walce z Dark Lightami, bo to tej pory była to czarna plama, a z drugiej nie jestem pewna, czy ten rozdział dobrze napisałam... Zdaje mi się, że jest on dość ciężki jeśli chodzi o budowę zdań, szczególnie ten fragment z przeszłości, wspomnienia.
I właśnie! Bo na onecie zdawało mi się, że ludzie tego rozdziału nie zrozumieli... Były komentarze typu ,,tyle wilków rannych, przywódcy, jak sobie teraz wataha poradzi''. Więc, żeby nie było niejasności. Wataha wróciła z polowania, wszyscy poszli spać, a Ronon, jako że nie mógł spać, bo bolały go żebra po uderzeniu wapiti, zaczął rozpamiętywać okres po walce. Ostatni akapit to już teraźniejszość, kiedy Rononowi udało się w końcu zasnąć.
Wyjaśniająca (mam nadzieję że skutecznie xD)
Akti
Biedny Ronon. Dużo zdrowia dla niego!
OdpowiedzUsuńKłótnia o motto, jakie to dziecinne. Więc pasuje.
W ogóle mam wrażenie, że może i Shadow ma zdolności przywódcze, ale większe od nich są jego ambicje. Zachowuje się, jakby mu się przywódstwo należało i już je miał. Przyznaję, to postać, za którą nie przepadam.
Ojej, jest ciężko. Jeden akapit musiałam przeczytać dwa razy, nie umiałam się skoncentrować.
Na Twoim miejscu wspomnienie jakoś bym zaznaczyła.
Sądząc po ranach, walka musiała być zażarta.
Gdy sen nie przychodzi, wspominanie to dobry pomysł.
Czekam na nn ^^
Pozdrawiam! :)
P. S Proszę, byś informacje o kolejnych rozdziałach pozostawiła w SPAMie Rozważnej (una-infinidad.blogspot.com).
No dorosłość nie przychodzi tak od razu... XD
UsuńA Shadow... Wiem. Jest to postać dość kontrowersyjna i chyba niezbyt lubiana xD ale... Gdyby wszyscy byli tacy idealni i kochali się nawzajem to by było bardzo sztucznie... Zawsze jest jakaś czarna owca (a w tym przypadku wilk xD) w rodzinie ;)
A który to był akapit jakbyś mogła powiedzieć? To postaram się go poprawić...
Hmm... Gwiazdkami ich nie oddzielę bo raczej tego nie robię i wyglądałoby to dziwnie... Może linijka odstępu? Albo kursywa... Ale w pierwszej części też jak były wspomnienia o dzieciństwie Ronona i Taht i skąd się wzięła Nora i Ramira to zrobiłam linijkę odstępu więc tu też tak zrobię...
P.S. Ok. Mogę informować cię też w spamie. Wczoraj dałabym notkę na stronie i tak właściwie to dałam ale się okazało że się nie opublikowała... Menedżer stron coraz bardziej mnie denerwuje...