piątek, 14 sierpnia 2015

Drimer - własna droga. Rozdział VIII

     Po wyznaniu przywódczyni zapadła dojmująca cisza. Ich stado było duże. Myszy i króliki nie wyżywiłyby wszystkich. W normalnych warunkach, podczas jednego polowania zabijali dwa wapiti, aby nie musieli robić tego aż tak często. Wilki wiedziały, że niedługo głód zajrzy im w oczy. Tak po prawdzie to już zajrzał. Nie jednemu z nich burczało w brzuchu.
     Rodzina bez słowa ruszyła w kierunku czegoś, co poprzednio ominęły – truchła byka, który pewnie padł z braku pożywienia. Wcześniej mieli nadzieję na lepszy łup, ale teraz musieli tam wrócić.
     Jeleń nie żył już od dobrego tygodnia. Pysk miał wykrzywiony w ostatnim, agonalnym ryku, oczodoły świeciły pustkami. Kojoty i kruki próbowały dostać się do mięsa, ale z powodu mrozu było dla nich za twarde. Z drugiej strony ujemna temperatura zadziałała konserwująco i nie dopuściła do rozkładu padliny.
     Nikt nie wybrzydzał. Z posiłku ponownie pozostały tylko co grubsze kości, bez szpiku. I znowu wszyscy wiedzieli, że ten skromny posiłek nie starczy im na długo. Na szczęście niedźwiedzie zapadły w sen zimowy i wataha nie musiała z nimi konkurować. Brolgei został wypędzony już dawno, ale w dolinie nadal przebywała samica z młodymi i czteroletni samiec. Zwierzęta te czasem przechodziły na drugą stronę pasm górskich, ale zawsze wracały.
     Zasięg terytoriów watahy Drimer (a wcześniej mega watahy) i Dark Light wielokrotnie ulegały zmianie. Początkowo całe Cremo było we władaniu rodziny Taht. Stan ten utrzymywał się przez wiele lat, aż do przybycia kłusownika. Wraz ze stadem czarna wadera straciła większość rewiru. Gdy związała się z Rononem, odzyskała jedną trzecią dawnego terenu. Dawniej Dark Lightów było znacznie więcej, ale zdziesiątkował ich wirus, który zabił szczenięta pary Drimer. Mimo to utrzymali olbrzymi obszar po obu stronach gór. Mieli agresywną politykę i niedobór wrogów, więc bezwstydnie z tego korzystali. Gdy szóstka wilków wróciła z rezerwatu, grupa skupiła się na utrzymaniu granic, ustalonych wcześniej przez przywódców. Jakiś czas później nastąpiła bitwa o dolinę pomiędzy dwoma konkurującymi watahami. Rzeka Silva była świadkiem klęski Dark Lightów. Niedobitki zostały przegnane z Cremo, ale jedyny otwarty odcinek doliny, który był jednocześnie głównym „wejściem i wyjściem", nadal pozostawała w zasięgu ich granic. Stąd większość roślinożerców musiała przejść przez ich terytorium.
     Podekscytowany głos szczeniaków wyrwał Taht z rozmyślań. Stado nadal przebywało w pobliżu pozostałości jelenia. Najmłodsza trójka gorączkowo wymieniała się informacjami. Czarna wadera rozejrzała się wokoło. Wszyscy inni drzemali w wykopanych w śniegu jamach. Miały ich chronić przed lodowatym wiatrem.
     – Co robicie?
     – Cicho, mamo, bo je wystraszysz. – Solo z oburzeniem zwrócił uwagę rodzicielce.
     – Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale robicie więcej hałasu niż ja. – Dzieci spojrzały na nią z wyrazem niedowierzania na pyskach. – Spytam jeszcze raz: co robicie?
     – Polujemy – automatycznie odparła Meira.
     – Ale przecież tu nic nie ma.
     – Mamuś, naprawdę nic nie słyszysz? – Ciemnobrązowy wilczek był bardzo zaskoczony.
     Przywódczyni wsłuchała się w otaczające ją dźwięki. Po chwili skupienia do jej uszu doleciało ciche popiskiwanie. Pod śniegiem było mnóstwo myszy. Dla dorosłych łapanie ich byłoby stratą cennej energii, ale szczeniaki miały szansę choć trochę zaspokoić głód.
     Rodzeństwo wybiło się w jednym momencie i zanurkmwało w głębokim śniegu. Przednie łapy pierwsze przebijają się przez biała pokrywę, torując drogę dla pyska, gotowego w każdej chwili pochwycić niczego niespodziewającą się ofiarę.
     Meira jako jedyna wyskoczyła na „powierzchnię” z gryzoniem w zębach. Połknęła go w całości. Teyla wbiła się pod złym kątem i miała kłopot z wyjściem z dziury. Solo włożył za mało siły w skok i nawet nie dostał się do celu.
     – Skąd znacie tę technikę?
     – Podglądaliśmy lisy razem z Diegiem. – Biała samiczka była dumna ze swojego wyczynu.
     – Marley jest świetny w łapaniu myszy.
     – Czyżbym słyszał swoje imię? – Rudy basior przeciągnął się dość sztywno i wygramolił z jamy, w której nadal spała Ramira.
     – Właśnie zastanawiałam się, czy nie pokazałbyś dzieciakom, jak powinno wyglądać prawdziwe polowanie na gryzonie.
     – No nie wiem…
     – Dawaj, Red. Tylko jeden skok.
     – Dobra, patrzcie na mistrza. – Samiec zanurkował pod śnieg, ale w momencie, gdy jego łapy dotknęły twardej ziemi, po dolinie poniósł się skowyt.

_______________
Rozdział już na pewno dłuższy, niż poprzedni... Następny rozdział będzie miał ponad 700 słów, a od X już wszystkie będą na minimum 1500 słów, choć zwykle będzie to więcej. Chyba po ustanowieniu tego progu tylko raz miałam 1600 słów, a tak to więcej... Tak mi się zdaje, ale musiałabym sprawdzić.
Jak myślicie, co stało się Marley'owi? Jakieś domysły? ;)

Już siedemnastoletnia
Akti

1 komentarz:

  1. Wszystkiego najlepszego jeszcze raz!
    Czy wspominiałam o tym, że martwię się o watahę? To wspominam. Nie wiem, jak przetrwają, ale mam nadzieję, że do wiosny grupa nie zmieni swojej liczby.
    Świetnie mi się czytało o polowaniu maluchów :D Meira ma w sobie małego łowcę, me gusta!
    Ej no. Teraz to nie mam pomysłu na to, co się stało Marley'owi, ale jeśli coś poważnego, to ja będę zła.

    Czekam na nn ^^
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń