Od wizyty na polanie minął dzień, od zjedzenia padliny byka wapiti cztery, a od inicjalnego polowania sześć... Wataha przez większość czasu przebywała w jaskini, aby nadmiernie nie marnować energii. Głównym tematem rozmów młodzieży nadal były sławne grzybki. Dorośli jednak mieli dużo poważniejsze problemy... Kwestię polowania, a raczej jego braku. Wszyscy odczuwali skutki tej sytuacji. Głód zagościł wśród nich na dobre, był najwierniejszym towarzyszem.
Roczniaki nie mogły usiedzieć na miejscu. Przed jaskinią Teyla grała w berka z Solo. W końcu nawet Meirze zrobiło się szkoda i dołączyła do zabawy.
Kilka minut później do uszu przywódców dobiegły podniesione głosy. Myśląc, że to kolejna kłótnia, ruszyli na zewnątrz. Szybko przekonali się o swoim błędzie. Powodem całego zamieszania zdawała się być wilczyca o czarnych końcówkach uszu. Obstąpiło ją całe rodzeństwo i kuzyni. Wszyscy mieli troskę w oczach.
– Nic mi nie jest! Zostawcie mnie wreszcie! – Czarnooka samiczka próbowała przedrzeć się przez otaczający ją pierścień.
– Co tu się stało? – odezwała się Taht.
Towarzystwo natychmiast ucichło.
– Meira prawie zemdlała – oznajmiła Moon.
– Ale jak to prawie? – zdziwił się Ronon.
– Grała z nami w berka i w pewnym momencie się zachwiała – zaczął tłumaczyć Solo. – Shadow ją przytrzymał, bo przebiegała akurat koło niego.
Rodzice natychmiast znaleźli się koło córki. Ta cicho warczała, a jej wzrok mógł zabić. Stała pewnie, ale równie dobrze mogła tylko grać, aby inni przestali się nią zajmować.
– Połóż się, powinnaś odpocząć. – Ronon martwił się o córkę.
– Tatoo...!
– Bez dyskusji! Idź do środka. A wy... – zwrócił się do reszty młodzieży. – Macie zostawić ją samą, przynajmniej na jakiś czas.
Biała samiczka prychnęła i ruszyła w kierunku legowiska z uniesionym ogonem*. Gdy zniknęła wewnątrz groty, przywódca odciągnął partnerkę kilkadziesiąt metrów od zbiegowiska. Ta już miała się spytać, o co chodzi, ale basior po prostu odbiegł. Wadera chciała wrócić do stada, kiedy samiec alfa ponownie stanął przed nią. Przyprowadził ze sobą także Marley'a, Ramirę, Kada i Norę.
– Ronon, o co chodzi? – zapytała się Taht.
– Mam tego dość... Tej bezradności. Musimy zapolować, dzisiaj.
– Wybacz, ale twój plan ma zasadniczą wadę – zaczęła Ramira. – W dolinie brakuje zwierzyny od kilku dni. Na co chcesz polować?
– Przejdziemy na terytorium Dark Lightów...
– Chyba żartujesz! – przerwała przywódcy Nora. – Dobrze wiesz, że tchórzem nie jestem, ale to chyba lekka przesada.
– Przejdziemy na ich terytorium, znajdziemy stado wapiti, zabijemy zdrową krowę, najemy się i odejdziemy, zanim ktokolwiek się zorientuje – kontynuował siwo-czarny basior.
– Nie powinieneś podejmować decyzji pod wpływem frustracji. Tym bardziej, że wpłynie to na całą watahę. Zastanów się, czy jedno polowanie jest warte takiego ryzyka.
– Taht, znam ten tekst... Wściekłość jest złym doradcą. W walce ma to sens, ale teraz bez tej wściekłości zginiemy.
– To tylko jeden posiłek. Roślinożercy niedługo wrócą do doliny. Zobaczysz...
– Nie, to ty nie widzisz co się dzieje! – Ronon podniósł głos na partnerkę. – Meira zasłabła, z głodu! Z każdym dniem jesteśmy coraz słabsi. Jak tak dalej pójdzie, to gdy jelenie przejdą na nasze terytorium, nie damy rady żadnego zabić! Nie możemy czekać! Jeśli nie wyruszymy teraz, możemy już kopać sobie grób.
Słowa alfy wstrząsnęły wszystkimi zebranymi, ale najbardziej czarną waderą. Zawsze szczyciła się, że na zimno analizuje każdą możliwość. Tym razem nie zauważyła konsekwencji bierności, w której tkwili. Ciągle się pocieszała, że jutro będzie lepiej, że na następnym patrolu zauważą świeży trop parzystokopytnych. Straciła trzeźwość umysłu, która do tej pory ratowała jej życie. Kiedy uświadomiła to sobie, wstyd jej było się odezwać. Wreszcie głos zabrał Kad.
– Kiedy ruszamy?
– Dziś o zmierzchu.
Przekazanie informacji szczeniakom i dwulatkom wywołało u nich skrajne emocje. Jedni wypięli dumnie pierś, na ich pyski wypłynął uśmiech zadowolenia, oczy błyszczały im z ekscytacji. Inni trzęśli się ze strachu, przesuwali wzrok po rodzicach, w poszukiwaniu ratunku. Ostatnia grupa cieszyła się z kolejnego polowania, ale widziała również niebezpieczeństwa płynące za wkroczeniem na terytorium, jak by nie było, wroga. Mimo to nikt nie protestował. Wizja posiłku była zbyt kusząca, aby ją odrzucić.
Ostatnie godziny oczekiwania były bardzo stresujące. Nie mogli wyruszyć wcześniej. Gdyby dotarli na miejsce za dnia, straciliby osłonę nocy. Czekanie, aż zapadnie mrok, to dodatkowe godziny na obcym terytorium. Wataha nie chciała aż tak kusić losu.
Nareszcie wyruszyli. Nawet szczeniaki brały udział w tej podróży. Było to konieczne. Do tej pory raczej nie brały udziału w całym polowaniu, tylko osobno w poszczególnych jego częściach. Przychodziły zwykle dopiero, gdy wyciem oznajmiano im udaną akcję. Stado było duże, więc narażanie najmłodszych mld było konieczne, zawsze wystarczająca ilość wilków brała udział w zdobywaniu posiłku. W tej sytuacji stado nie mogłoby ich zawołać, żeby nie zdradzić własnego położenia. Nawet jeśli by to zrobili, musieliby długo czekać, aż roczniaki dotrą na miejsce. Szybciej znaleźliby ich „gospodarze”.
Granica. Ostatnia szansa, aby zawrócić. Wataha na chwilę zatrzymała się na ostatnim skrawku ziemi niczyjej. Ronon spuścił łeb i zapoznał się ze śladem zapachowym. Był świeży, a więc mieli szczęście. Nie powinni natknąć się na patrol. Jeden krok, a niesie za sobą nieodwracalne skutki. Jeden krok, którego nie można już cofnąć. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty... Przywódca stał już po obcej stronie. Wszyscy poszli w jego ślady. Jedni zrobili to bez wahania, pewnie stawiając łapy. Inni bali się się ruszyć z miejsca. Gdy już to zrobili, stąpali tak ostrożnie, że w śniegu prawie nie odbiły się ich ślady.
Stado natychmiast zaczęło tropić. Ronon i Karo do tej pory byli w tym najlepsi, więc to do nich należało szukanie śladów. Tym razem nie było czasu na zabawę w przydzielanie zadań. Wszyscy robili wszystko, żeby jak najszybciej stąd zniknąć. Mimo ogólnego poruszenia, akcja szła sprawnie. Nie było zamieszania, wilki efektywnie przeszukiwały północną część doliny, powoli zbliżając się do jej krańca. Kilka kilometrów przed nimi było wyjście z Cremo, na razie ukryte przed oczami grupy w nocnej ciemności.
Solo był bardzo podekscytowany, że wreszcie może uczestniczyć w polowaniu, bo kilka ostatnich go ominęło. To właśnie szukanie zdobyczy było jego ulubionym momentem. Nie raz podglądał ojca i kuzyna, jak węszą, szukając interesujących ich zapachów w powietrzu lub na ziemi. W tajemnicy chodził nad rzekę i studiował tropy różnych zwierząt. Potrafił, na podstawie ułożenia śladów i ich głębokości, ustalić z jaką prędkością porusza się roślinożerca, a nawet ocenić jego przybliżoną wagę. Po zapachu jaki po sobie pozostawił i ogólnym wyglądzie określał stan zdrowia potencjalnej ofiary. Do tej pory nie miał okazji na ujawnienie swoich zdolności. Dopiero teraz mógł pokazać, jaki jest przydatny.
Wreszcie znaleźli trasę, którą przeszło małe stado wapiti. Najwyżej siedem sztuk. Pewnie już nie raz spotkali Dark Lightów. Będzie trudniej, bo zwierzęta skojarzyły już, co się wiąże z pojawieniem watahy. Nie było jednak czasu, żeby szukać większej, mniej doświadczonej przez los grupy.
Po odnalezieniu ścieżki, dotarcie do celu było banalnie proste. Wapiti stały pod zboczem, bardzo stromym w tym miejscu, zbite tak ciasno, że wyglądały jak siedmiogłowa hydra o dwudziestu ośmiu nogach. Wataha nie mogła pozwolić, aby ofiary, podczas pościgu, wbiegły głębiej w obce terytorium. Musieli je okrążyć, zachowując bezpieczną odległość, więc nadrabiając spory kawał drogi. Było to jednak konieczne. Zanim zaczęli obchodzić zwierzynę, Ronon obejrzał się na brata. Miał nadzieję, że samiec wydobrzał przez te kilka dni. Fakty były jednak inne. Gdy wataha opuszczała jaskinię, Marley szedł normalnie. Teraz, po przejściu kilkunastu kilometrów, mocno utykał.
– Red, zostań tu.
– Nie, dam radę...
– Marley... Dobrze wiesz, że ledwo stoisz. Każdy to widzi. Zanim ruszymy na ofiary z przeciwnej strony, minie co najmniej pół godziny. Odpocznij, chociaż tę chwilę. Dołączysz do nas, jak się z tobą zrównamy.
– Nie powinniśmy się rozdzielać – zauważył Roy.
– Nie mamy wyjścia. To dla jego dobra – przywódca spojrzał w oczy rudego basiora. Zauważył w nich wdzięczność.
Stado zaczęło dalsze podchodzenie roślinożerców. Zanim zniknęli w mroku, samotny wilk dojrzał zatroskany wzrok Ramiry. Gdy już nie mogli się nawzajem zobaczyć, odszedł kilka metrów dalej i rzucił się na ziemię. Przez sztywność stawu nie mógł zrobić tego stopniowo, delikatnie. Z daleka wyglądało to tak, jakby ktoś podciął mu łapy.
Wapiti nie miały zamiaru ruszać się z miejsca bez wyraźnej przyczyny. Wataha przemierzła większość trasy, idąc pod wiatr, lub bokiem do niego.. Dzięki temu zapach drapieżników nie docierał do ofiar.
Wystarczył jeden zły podmuch, aby skomplikować polowanie. Akcja rozegrała się błyskawicznie. Wapiti w sekundę dowiedziały się o obecności watahy, ocknęły się i ruszyły w rozpaczliwej próbie ratowania życia. Wilki nie zbliżyły się do nich na taką odległość, jakby chciały. Mimo świadomości, że czeka ich ciężki bieg, nie mogli teraz zrezygnować.
Jako pierwsze ruszyły Taht i Kida. Z miejsca rozwinęły zawrotną prędkość, aby zagrodzić parzystokopytnym drogę ucieczki na północ. Tylko one miały szansę tego dokonać. Reszta mogła jedynie patrzeć i czekać, aż nadejdzie ich kolej w łowach. Niby nikt nie rozdzielał konkretnych zadań, ale każdy znał swoje dobre strony i wiedział, jak może się przyczynić do zdobycia posiłku.
Zwierzyna, gdy tylko zobaczyła zrównujące się z nimi wadery, zmieniła kierunek ucieczki. Nie wiedziały, że biegną prosto w pułapkę. Pozostała piętnastka rozstawiła się w luźne półkole. W ten sposób drapieżniki mogły przyjrzeć się zwierzętom pędzącym na nich. Dodatkowo każdy widział je pod nieco innym kątem, więc mogli lepiej określić ich stan fizyczny.
Nikt się nie spodziewał, że pierwszy ruszy Solo, że to on wybierze cel. Wilczek bez zastanowienia rzucił się na krowę biegnącą przodem.
– Co ty robisz? – krzyknął Karo. Kuzyn w jego oczach nadal był tylko dzieckiem.
– Potrzebujemy konkretnego posiłku. Ona jest w sam raz. – Nic więcej nie odpowiedział. Całe stado musiało mu zaufać, bo przez tę chwilową nieuwagę reszta roślinożerców rozbiegła się. W zasięgu pozostała tylko ta jedna sztuka.
Pościg. Decydujący etap każdego polowania. Ofiarę może wybrać każdy głupi, schody zaczynają się, gdy trzeba ją dogonić i zabić... Roślinożercy dobrze orientują się w swoim położeniu. Uciekają, jakby ziemia paliła się pod ich racicami. Kilkuset metrowy bieg dla głodnych wilków był bardzo ciężki. Osłabione mięśnie już po chwili zaczęły niemiłosiernie piec. Płuca pracowały na wysokich obrotach. Wdychanie mroźnego powietrze pobudzało do ruchu. Śnieg, wzbity w powietrze przez towarzyszy biegnących przodem, wpadał do oczu. Mimo tych niedogodności wzrok całej watahy skupiał się na białym zadzie wapiti. Już wtedy wyobrażali sobie parującą na mrozie zdobycz, jak kęs za kęsem napełniają żołądek świeżym, ciepłym mięsem.
Ronon z Taht równocześnie dopadli krowę. Wadera wbiła kły w bok ofiary, przywódca zacisnął silne szczęki na jej tylnej nodze. Zaczekał, aż Nora zajmie jego miejsce, po czym skierował się do przedniej części przyszłej zdobyczy. Kątem oka zauważył scenę, która bardzo go zmartwiła. Roy udawał, że jest gotowy do ewentualnego pościgu, ale tak naprawdę chronił się u boku ojca. Marley dołączył już do watahy, ale nie brał czynnego udziału w polowaniu. Nie chciał się narażać na nowe kontuzje. Miał nadzieję, że reszta go rozumie...
Ronon szybko otrząsnął się i całkowicie skupił na zadaniu. Przyspieszył. Gdy był już przed wapiti, ostro wyhamował. Uśmiechnął się, spojrzał w szeroko otwarte z przerażenia oczy zwierzyny i skoczył do jej szyi. Nagle wierzgająca sarna trafia go w klatkę piersiową. Impet uderzenia odrzucił go na kilka metrów. Wpadł w głęboki śnieg. Dopiero po chwili ból zaczął go ogarniać. Nie mógł nabrać powietrza, dusił się. Myślał, że ma złamane wszystkie żebra, co byłoby dla niego wyrokiem. Gdy już myślał, że umiera, z wysiłkiem nabrał powietrza. Zaczął kaszleć. Ucieszył się, że nie pojawiła się krew. Czyli nie miał przebitego płuca...
Jak tylko poziom tlenu w jego organizmie powrócił do normy, podniósł się jednym płynnym ruchem. Rozstawił szeroko łapy. Chciał chwilę postać w miejscu, aby oswoić się z bólem i w pewnym sensie się do niego przyzwyczaić. Po minucie, może dwóch wyskoczył z dziury w śniegu. Nie chciał, żeby rodzina się o niego martwiła, ale okazało się, że nawet nie zauważyli całego zajścia. Widocznie w nocnej ciemności i we wrzawie polowania lecący w powietrzu siwo-czarny wilk nie rzuca się w oczy.
Basior przeżył kolejny szok, bo nie zastał watahy i krowy tam, gdzie ich zostawił. Początkowo nie mógł się rozeznać w labiryncie ścieżek wydeptanych w śniegu. Wreszcie zauważył odrębną trasę, biegnącą na południe. „Pewnie chcieli przegonić wapiti bliżej naszego terytorium” Przywódca ruszył wzdłuż śladów pozostawionych przez wilki i ich ofiarę. Chciał pobiec, ale ból w klatce piersiowej powrócił ze zdwojoną siłą, gdy tylko przyspieszył. Postanowił zapamiętać na przyszłość, żeby nie nabierać głęboko powietrza.
Ronon myślał, że już nie dojdzie do rodziny. Czas dwoił mu się i troił. Przywódca wlókł się łapa za łapą. Kiedy na granicy widzialności zamajaczył mu jakiś kształt, zwiększył tempo, mimo doświadczeń z poprzedniego razu. Pokonał dzielącą go od mirażu odległość w kilka sekund, na bezdechu. Okazało się, że wzrok go nie oszukał. Dobiegł na miejsce w kulminacyjnym momencie polowania.
Ofiarę powalił Shadow i Karo. Aż dziwne, że się przy tym nie pobili... Gdy tylko czarny dwulatek puścił zdobycz, podniósł łeb w zamiarze wycia. Taht zareagowała błyskawicznie. Rzuciła się na samca i zamknęła jego pysk własnym. Nie chciała zrobić mu krzywdy, ale niechcący przebiła mu wargę kłem. Mimo tego, że matczyna część jej serca kazała rozluźnić uchwyt, nie zrobiła tego. Znała syna, rozmowa z nim nie zdałaby rezultatu. Basior zrozumiał przekaz. Uspokoił się, więc matka puściła go. Wilk podniósł się i zlizał strumyczek krwi, ściekający mu po pysku.
– Co to miało znaczyć?! – Przywódczyni nie kryła zdenerwowania. – Jesteśmy na obcym terytorium, a ty chciałeś nas zdradzić. Masz choć ksztynę wyobraźni lub instynktu samozachowawczego? – Przywódczyni spojrzała ostro na dziecko. Nie chciała tego widzieć, ale natychmiast rzuciła jej się w oczy mała dziurka w jego lewej wardze. – Gdyby to ojciec... Chwila. Gdzie jest Ronon?
– Tutaj. Miło, że zauważyliście moją nieobecność. – Samiec alfa zbliżył się do watahy. Całą scenę oglądał z daleka.
– Ale co się stało? Przecież byłeś razem z nami. – Wadera podbiegła do partnera i przytuliła się do niego. Ten natychmiast syknął i odsunął się. Wilczyca przeraziła się, że tak lekki dotyk mógł sprawić mu ból.
– Kopnęła mnie. Jeszcze tam. – wskazał głową kierunek, z którego przyszedł. – Wylądowałem w śniegu. Proszę, nie zadawajcie żadnych pytań. – Chciał oszczędzać oddech. – Jedzmy i wynośmy się stąd.
Krowa zniknęła w rekordowym tempie. Każdy się spieszył. Wyrywał duże kawałki. Wilki na kilka dni zaspokoiły głód, ale nie ominie ich kolejne polowanie. Czy następnym razem także będą zmuszeni do wkroczenia na terytorium Dark Lightów?
Wataha ruszyła w drogę powrotną najszybciej jak mogła. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że każdy ich ruch śledziły, ukryte za kurtyną nocy, cztery pary oczu.
* Uniesiony ogon to oznaka dominacji.
_______________
Wiem, rozdział miał być wczoraj, ale znowu dodawałabym go bardzo późno... W sumie już było po północy xD i na szybko, więc stwierdziłam, że zrobię to dzisiaj i przynajmniej uważniej sprawdzę tekst przed publikacją.
Opis polowania zdaje mi się, że jest w miarę... A co do Ronona, no cóż, nie zawsze udaje się wyjść bez szwanku z próby obalenia ofiary. I ostatni akapit... Bo nigdy nie może być długo kolorowo xD
Zbierająca się psychicznie bo odpałach z weekendu
Akti
Mnie się rozdział podobał, zwłaszcza polowanie. Było dynamicznie, pojawiło się pewne napięcie związane z przekroczeniem cudzego terytorium i wciągnęło mnie to dużo bardziej niż poprzednie części.
OdpowiedzUsuńW sumie to myślałam, że już teraz zostaną przyłapani i zaatakowani, ale tak też jest dobrze. Przynajmniej mamy zapowiedź akcji, no i przywódca, który odniósł rany, również zapowiada ciężkie czasy.
Pozdrawiam
Laurie
Cieszę się że jednak ci się ten rozdział spodobał ;)
UsuńWilków od Dark Lightów było 4 a wataha Drimer to w sumie 18 wilków... No ale trzebaby odjąć Ronona Marley'a i najmłodsze szczeniaki... Jeszcze niektórzy (jak Roy) pewnie by po prostu zwiali xD więc zostaje mniej więcej 10 osobników. 4 nie miałyby szans a nie wiadomo jak daleko była wtedy reszta watahy i jak długo zajęłoby ściągnięcie ich tutaj. (matma tak bardzo xD) Krótko mówiąc... Akcja będzie ale jeszcze nie teraz ;)
Meira prawie zemdlała, czyli głód naprawdę staje się realnym wrogiem całej watahy.
OdpowiedzUsuńRonon miał dobre argumenty, dziwiłabym się, gdyby Taht nie zdołała zrozumieć jego punktu widzenia. Ryzykują wejściem na teren nieprzyjaciół, ale potrzebują pożywienia.
Zgadzam się z Laurie - rozdział ma swój dynamizm i bardzo dobre opisy, polowanie jest przekazane tak plastycznie, że mimo włączonego filmu i dźwięków z niego zdołałam sobie wyobrazić tę scenę.
Wiedziałam, że ktoś z Dark Lightów będzie śledził, bo przecież byłoby dziwne, gdyby tak nie było.
Mam nadzieję, że Rononowi nie stało się coś poważnego. Choć pewnie szykuje się w kolejnym rozdziale starcie między dwiema grupami wilków. Jeej.
Czekam na nn ^^
Pozdrawiam! :)
Meira dodatkowo jest jeszcze młoda więc ma słabszy organizm.
UsuńArgumenty miał dobre i Taht w końcu musiała przyznać mu rację... Ale tak zasadniczo to oni zupełnie inaczej myślą ;)
Oglądanie filmu i czytanie na raz... Skąd ja to znam xD ale to dobry znak bo początkowo te opisy były masakryczne...
W następnym rozdziale?... Muszę cię rozczarować ale nie xD za szybko by było ;)