czwartek, 9 lipca 2015

Drimer - wilcze życie. Rozdział XIII

     Zaczęło się powoli przejaśniać. Las otaczający jaskinię rozbrzmiewał już zwyczajowym śpiewem ku czci nowego dnia. W pewnym momencie spomiędzy trelów i gwizdów przebił się inny dźwięk. Wadery nadstawiły uszu. Przez chwilę myślały, że się przesłyszały, jednak w tamtym momencie rozległ się drugi taki odgłos, nieco bliżej. Było to wycie reszty stada, oznajmujące udane polowanie. Nie minęło trzydzieści minut, a czwórka zdyszanych wilków była przed legowiskiem. Ku zdziwieniu głodnych samic, nic nie przynieśli.
     – No jasne, my tu czekamy, wyglądamy was, a jak w końcu przyszliście, to nawet mar­nego ochłapu dla nas nie macie! – Ramira zrobiła obrażoną minę i odwróciła łeb. W rzeczy­wistości nie mogła wytrzymać ze śmiechu, widząc oczy Marleya. Z każdym jej słowem ro­biły się one coraz większe i większe. Wyglądały, jakby miały za chwilę wypaść!
     – Kochanie, przepraszam, nie denerwuj się. To dlatego, że... – Basior nie dokończył, gdyż jego partnerka nie wytrzymała i głośno parsknęła śmiechem. – Zrobiłem coś nie tak? – Po tych słowach jego troska, zaskoczenie, niedowierzanie i dezorientacja połączyły się w tak komiczny i głupkowaty wyraz pyska, że natychmiast cała grupa tarzała się po ziemi, nie mogąc powstrzymać łez. – Z czego się tak chichracie, hę? – zapytał na wpół zdenerwowany.
     – Gdybyś... widział, jak wyglądasz... też byś... się śmiał – z trudem wyjaśnił Kad, pomię­dzy napadami śmiechu.
     Trochę to potrwało, zanim wszyscy wrócili do normalnego stanu. Była to pożyteczna sy­tuacja. Pozwoliła ona rozładować swego rodzaju napięcie, które tworzyło się w stadzie. Kie­dy wilki były już w stanie jako tako mówić, powrócił temat polowania.
     – No to macie to jedzenie, czy nie? – tym razem rozpoczęła Taht.
     – Nie byłoby mądrze przynosić mięso teraz, kiedy są tu szczenięta. Rozumiecie, kojoty, niedźwiedzie... – tłumaczył Ronon. – Zjedliśmy trochę, a resztę przykryliśmy suchą trawą i mchem. Potem przyszliśmy po was.
     – A kto zostanie z młodymi? – Ramira była bardzo głodna, ale nie potrafiłaby ich zosta­wić, nawet za cenę własnego życia.
     – Ja się nimi zajmę – zaproponował Kad. – Zdążyłem się już najeść.
     – Zgoda, braciszku, ale tym razem postaraj się bardziej niż kiedyś.
     – Co masz na myśli? – zaniepokoił się Marley.
     – Dawno i nieprawda – wymamrotał brat Taht.
     – Oj prawda, prawda. Kiedyś była jego kolej opieki nad naszymi młodszymi siostrami, Verdaną i Verną. Biedak zasnął, a bliźniaczki wyszły z jaskini i schowały się kawałek dalej, za drzewem. Miały świetny ubaw, kiedy wołał je na cały las, obiecując najróżniejsze rzeczy. W końcu zdradził je śmiech. Kad był okropnie zły, ale tylko dlatego, że martwił się o nie. Spokojnie Marley, nic się nie stanie twoim dzieciom. Byliśmy wtedy młodzi i głupi. Zresz­tą, o ile dobrze wiem, te szczenięta nie potrafią jeszcze chodzić – wadera szturchnęła ziryto­wanego wilka. – Dobrze, chodźmy już – wataha zaczęła opuszczać jaskinię. Na odchodnego Taht rzuciła: – Braciszku, tylko pamiętaj, nie zamykaj oczu! – Cicho zachichotała i zniknęła wśród drzew. Samiec tylko warknął i podszedł do szczeniąt.
     – Karo, Roy, współczuję, jeśli wasze siostry będą równie pamiętliwe. – Te słowa w żaden sposób nie miały obrażać przywódczyni. Relacje tego rodzeństwa były... specyficzne. Ideal­nie określało je przysłowie ,,kto się czubi, ten się lubi”. Docinali sobie, przekomarzali się nawzajem. U nich był to jednak sposób okazywania uczuć.
     Tymczasem stado było już prawie u celu. Pięćset metrów przed nimi znajdowała się ścia­na lasu, w którym ukryto zdobycz. Ronon i Taht zostali w tyle. Chcieli pobyć trochę sami. W ostatnim czasie nie mieli dla siebie zbyt dużo czasu. Reszta to rozumiała i wystarczył jeden gest siwo-czarnego basiora, aby dalej poszli sami. Nie minęła chwila, a para leżała wtulona w siebie, ciesząc się samotnością. Przypominali sobie początki ich znajomości. Rozpamiętywali uczucie, jakie ich połączyło. Mimo upływu czasu ta miłość nie zmalała, a nawet się pogłębiła. Patrząc na siebie, nie potrzebowali słów. Nawet u Ronona, zwykle ukrywającego uczucia, czekoladowe oczy zdradzały wszystko: troskę, oddanie, bezgraniczne i bezinteresowne uczucie, a także gotowość oddania życia za partnerkę.
     Wilki straciły poczucie czasu. Gdy się ocknęły, nie miały pojęcia, jak długo tak leżały. Para szybko się zerwała. Już mieli ruszać w stronę lasu, gdy nagle usłyszeli za sobą jakiś szelest i cichy, choć złowrogi pomruk.
     Przywódcy odwrócili się powoli w stronę lasu, skąd dobiegał dźwięk. Ich oczom ukazał się ogromny niedźwiedź grizzly. Stał na dwóch łapach, a jego cielsko przesłaniało słońce. Dzię­ki temu z łatwością mogli go rozpoznać.
     – Brolgei! – Basior obnażył kły i zaczął kłapać zębami. Miało to być ostrzeżenie.
     – Ronon, Ronon. Kopę lat. Widzę, że zdążyłeś się wylizać od ostatniego spotkania. – Na pysku agresora pojawił się szyderczy uśmiech. – Oj, chyba muszę powtórzyć moją ostatnią lekcję, bo niczego się nie nauczyłeś.
     – Jeszcze jedno słowo, a zetrę ci ten uśmieszek z pyska! – Nie były to słowa, ale warcze­nie tak donośne, że przypominało ryk. Wilk nie był tak wściekły nawet podczas spotkania z Gmorkiem.
     – Proszę bardzo, spróbuj. Och... no tak, nie dostaniesz... Pozwól, że zniżę się do twojego poziomu, pchlarzu. – Ostatni wyraz zwierzę nienaturalnie przeciągnęło, opadając na cztery łapy. Po tych słowach znowu ,,przykleił” sobie nienaturalny uśmiech, wręcz ociekający cynizmem.
     – Pchlarzu?! Teraz to... – Samiec już zbierał się w sobie, aby skoczyć, lecz powstrzymał go głos partnerki.
     – Ronon, przestań, nie rób głupstw. – Zaraz jednak odezwała się szeptem, aby grizzly jej nie słyszał. Głos miała nad wyraz spokojny i opanowany. – Nie teraz. Zaczekaj i graj na zwło­kę.
     – Twoja dziewczyna ma rację. Lepiej się jej posłuchaj – kontynuował niedźwiedź. – Właściwie zastanawiam się, jak udało się wam przeżyć we dwójkę. Tak, wiem, że Siroko zginął od ukąszenia grzechotnika w noc po naszym spotkaniu. Wiewiórki to straszne plotka­ry. Jesteście sami, a więc słabi...
     – Zapominasz się. Te małe i słabe wilki przynajmniej potrafią polować, nie to co wy. Że­rujecie na innych. Korzystacie z naszej ciężkiej pracy! Sam nigdy nie dałbyś rady złapać nawet starego i chorego wapiti.
     – To nie moja wina, że nie potraficie obronić zdobyczy.
     – Och, Brolgeiu. – Taht wreszcie odezwała się do grizzly. Podczas ,,przemowy” powoli podchodziła do agresora. Jej krok był pewny, a wzrok utkwiony w słuchaczu, co było otwartym wyzwaniem. – Uważasz się za króla tej doliny. Władca powinien wiedzieć, co dzieje się w jego krainie. Tobie pewne szczegóły umknęły. Ostatnimi czasy urośliśmy w siłę i to znacząco. Wataha Drimer się odrodziła, a ty... jesteś w pułapce! – Wtedy wszyscy obna­żyli zęby, a powietrze zawibrowało od warczenia. Stało się tak, ponieważ trójka wilków zdążyła podejść do niedźwiedzia podczas jego kłótni z siwo-czarnym basiorem. Wyszły z lasu w momencie, kiedy Ronon szykował się do ataku. Jego partnerka zauważyła towarzyszy i powstrzymała go. Brolgei był tak zajęty obrażaniem pary, że nie zauważył, jak Nora staje za nim, Ramira po jego prawej, a Marley lewej stronie.
     – Dałeś się podejść pięciu pchlarzom. – Przywódca grupy podszedł bliżej do rywala.
     Grizzly zaczął się rozglądać. Próbował dosięgnąć wilki łapą, ale te były szybsze. Odsu­wały się, aby po chwili podejść jeszcze bliżej. Sytuacja ta trwała blisko dziesięć minut. Wreszcie Nora postanowiła to przerwać. Zebrała się w sobie i skoczyła na grzbiet osaczone­go drapieżnika. Wgryzła się w jego kark. Reszta osobników natych­miast zrobiła to samo. Brolgei kręcił się i szarpał, aby tylko zrzucić przeciwników przyczepionych do jego łopatek, grzbietu i zadu. W chwili, gdy wykonywał kolejny rozpaczliwy skok, chwyt przyrodniej siostry Taht rozluźnił się. Samica wyleciała wysoko w powietrze. Upadając, po­czuła ostry ból w lewej łopatce. Gdy na nią spojrzała, zobaczyła, jak po jej kremowym fu­trze ścieka krew. Pochodziła ona z głębokiej szramy, która powstała podczas lądowania na ostrym kamieniu. Mimo rany wadera natychmiast wróciła do ataku. Z powodu adrenaliny nie odczuwała obrażeń tak, jak powinna była. Niedźwiedź nadal walczył. Po chwili jednak zwiesił łeb i wycedził przez zęby:
     – Poddaję się. Wygraliście. – Wszystkie wilki go puściły, a głos zabrał Ronon.
     – Od dzisiaj nie masz wstępu do doliny Cremo. Teraz rządzi nią moja wataha. Odejdź na­tychmiast, albo pożałujesz...
     Poraniony Brolgei szybko się oddalił. Od tamtej pory nikt go już nie widział.
     Gdy niedźwiedź znikł im z oczu, wataha odetchnęła z ulgą. Wszyscy zdali sobie sprawę, jaka siła drzemie we współpracy. Osobno nigdy nie pokonaliby Brolgeia.
     Po chwili na ułożenie sobie wszystkiego w głowie, stado znów ruszyło w stronę lasu i zdobyczy. Nora szła po lewej stronie. Jeszcze nikt nie zauważył jej obrażeń. Nie chciała li­tości i użalania się nad nią, dlatego postanowiła ukrywać je jak najdłużej. Było to jednak coraz trudniejsze. Nie odzywała się do reszty, gdyż całą swoją uwagę musiała skupić na utrzymaniu miarowego kroku. Odkąd emocje opadły, ciągle czuła, jakby jej łapa płonęła. Przy każdym ruchu samica słabła coraz bardziej. Kiedy w końcu doszli do zdobyczy, zjadła kilka kęsów, aby zregenerować siły. Nadal nie brała udziału w rozmowie. Wyłapała tylko pytania typu: ,,skąd wiedzieliście, że jest nam potrzebna pomoc" i ,,dlaczego Brolgei was zaatakował?". Z odpowiedzi nie zrozumiała nic, a może nie chciała rozumieć... Nawet nie spostrzegła, kiedy wstała i ruszyła za resztą w kierunku jaskini. Krok za krokiem, minuta za minutą opadała z sił coraz bardziej. Podczas przekraczania rzeki ledwo powstrzymała się od zawycia z bólu. Woda, która dostała się do rany, była straszną torturą. Prawie zwaliła ją z nóg. Z drugiej strony choć na chwilę ogień w łapie zelżał. Nadal nikt nie zwracał uwagi na to, że zostaje w tyle. Wszyscy byli zbyt przejęci niedawnym sukcesem.
     Kilometr za kilometrem Nora była coraz bliżej domu. Tam będzie mogła odpocząć i wy­czyścić futro z zaschniętej krwi. Już prawie byli na miejscu... ale jej ciało powiedziało dość. Łapy stały się ciężkie, jak z ołowiu. Wadera spuściła łeb i zagryzła wargi. Jeszcze tylko kilometr, przeszła ich już przecież tyle... Zrobiła krok, drugi, trzeci. Każdy następny zdawał się zabierać jej życie. Nagle ostatnie zapasy woli walki i siły na nią skończyły się. Samica upadła na ziemię. Przez moment słyszała jakieś krzyki, potem była już tylko ciemność.

_______________
Ok... To ja już więcej terminu kiedy dodam rozdział raczej nie podam! Albo właśnie będę podawać, żeby zacząć się wreszcie z nimi wyrabiać... Dobra. Spróbujmy. Jutro dodam następny... XD zobaczymy czy wyjdzie xD

A co do rozdziału... Jak pisałam fragment o Norze, to myślałam, że jest beznadziejny... Ale teraz już tak nie uważam. Jest to pierwsza w miarę dobrze (a przynajmniej znośnie) napisana akcja... Ale i tak będzie lepsza :D już niedługo.

Znowu spóźniona
Akti

4 komentarze:

  1. Podoba mi się ilość opisów w tym rozdziale. Widać poprawę i to znaczną.
    Ciekawa opowieść z przeszłości. Biedny Kad, ta anegdotka będzie mu już zawsze szkodzić na reputacji.
    Miło czyta się o tym, że miłość Ronona i Taht powoli nie przemija, a trzyma się mocno.
    Broglei. Przyznam, że nie spodziewałam się żadnego grizzly, choć powinnam, bo to teren, na którym one żyją. Jedna uwaga - to imię kończy się samogłoską, więc przy odmianie powinien pojawić się apostrof.
    Dobrze ujęty opis ataku, podoba mi się :)
    Biedna Nina. Mam nadzieję, że nic poważniejszego się jej nie stanie, że wszelkie zakażenie ją ominie.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam mocno! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kiedyś nie lubiłam opisów... I uważałam że mi nie wychodzą. Teraz jest już inaczej :-)
      A Kad... Haha xD ale może nie będzie musiał dzięki temu siedzieć więcej ze szczeniakami ;-)
      A co do Brolgeia to jak występował w drugim rozdziale to nie określiłam gatunku... Ale tutaj potrzebny mi był synonim xD a i dzięki za radę co do odmiany... Zastanawiałam się jak to jest w tym przypadku...
      A nie Nina tylko Nora ;) podobne imię ale u mnie jest Nora :-D a co się jej stanie... Albo czy jej się nic nie stanie to dowiesz się jutro ;-)

      Dzięki! Ja również :*

      Usuń
    2. Wybacz tę Ninę! Z jakiegoś dziwnego powodu skojarzyło mi się imię z innego opowiadania.
      Nora. Też ładnie. Czytałam książkę, której bohaterka miała tak na imię, ale że nie chciała go nosić po aktorce niemego kina, która popełniła samobójstwo, więc wykreśliła "r" i została Noą.

      Usuń
    3. Haha... Dobre :-D i nic się nie stało. Ile razy ja pomyliłam imiona... Szczególnie w filmach xD chyba już o tym wiesz ;)

      Usuń